Top 7 filmów z 2016 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów z gatunku Sci-Fi

Autor: Owen

filmy

W przeciwieństwie do poprzedniego roku kalendarzowego, cały tegoroczny sezon pop-kulturalny obfitował w dużo większą ilość wydarzeń.

Spoglądając na listę filmów i seriali z 2016 roku, a także na kilka okazałych stosików z książkami, grami i innymi mediami, dochodzę do wniosku, że przez ostatnie trzysta sześćdziesiąt pięć dni w moim geek-życiu działo się więcej, niż za poprzedniego lata. A już na pewno odbywało się to według bardziej uporządkowanej metodyki i systematyczności poznawania kolejnych nowości, wydarzeń i ludzi. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, więc w ramach tego wpisu, skupiłem się tylko na kinie. I by jak najlepiej oddać swoje odczucia i przemyślenia, postanowiłem bardzo rzetelnie sprawdzić dosłownie każdą zeszłoroczną produkcję, sygnowaną łatką Sajens-Fikszyn, niezależenie od propozycji wiekowych Motion Picture Association of America’s.

Wstępny i bardzo ogólny wniosek jest taki, że wszystkiego było po prostu więcej, ale nie zawsze z lepszym rezultatem. Pojawiło się kilka perełek, które dosłownie zatrzęsły fandomem, w opozycji do masy pasztetowej, wylewanej cyklicznie przez dwanaście miesięcy, o czym napiszę w kolejnej topce. Dosyć mocne przetasowanie zaliczył rynek produkcji superhero, który poprzez kilka utworów pokazał, że Marvel dalej ma problemy z kreowaniem antagonistów, DC próbuje budować swoje uniwersum od d**y strony i bez jakiegokolwiek planu, a Fox centralnie nie ma pomysłu na swój kawałek tortu, który tylko na chwilę uratował Deadpool. Do tego mieliśmy kilka nieudanych pomysłów na komiksowe filmy młodzieżowe i cały wysyp ramotek z oznaczeniem Young Adults, które chyba zacznę omijać szerokim łukiem w kolejnym sezonie. 

arq_1neondemon_1

Wśród zalewu typowych średniaków na rynku wysokobudżetowych blockbusterów, to właśnie projekty 'Straight to DVD’, tudzież VoD podreperowały troszkę nadszarpnięty wizerunek kina fantastycznego, przypominając subtelnie (albo i nie), o co chodzi w tej grze. Bardzo podobał mi się netflixowy film pt. ARQ, w którym młodszy z kuzynostwa Amell’ów przeżywał makabryczny dzień świstaka. Pomysłem i wykonaniem zaskoczył mnie również amerykański thriller militarno-fantastyczny o nazwie Spectral, a koreański Train to Busan przypomniał, jak może wyglądać dynamiczne kino z apokalipsą zombi w tle. Midnight Special dotknął tematu nieodgadnionego, a Neon Demon zafundował totalny odlot. Natomiast szalony High Rise Bena Wheatley’a nakreślił w poetycki sposób studium postępującego, społecznego szaleństwa. A przy okazji, zasygnalizował, jak mogłaby wyglądać taka zawoalowana ekranizacja Bioshocka… 

spectral_1

Toteż zapraszam do sprawdzenia tegorocznej, bardzo subiektywnej listy siedmiu najbardziej inspirujących pozycji filmowych, które okazały się w jakimś stopniu przełomowe w mijającym roku. 

cd_1

Miejsce 7 – Córki Dancingu

…to film, który wskoczył na tegoroczną top listę trochę rzutem na taśmę i w, dosłownie, ostatniej chwili. Z powodu natłoku obowiązków, przegapiłem emisję kinową, więc dzięki szybkiej transakcji na lokalnym portalu VOD, niemal od razu udało mi się zanurkować w tym niezwykle zakręconym miksie new retro wave, neon noir i warszawskiego disco z lat 80. Myślicie, że takie połączenie nie mogło się udać? Nic bardziej mylnego! Musicalowy klimat tego retro-futurystycznego dramatu z domieszką kina gore, to tak naprawdę świetnie wyważony koncept, zbliżający lokalnych twórców i jakąś część naszej kultury (nawet tej starosłowiańskiej) do światowych trendów w stylu Drive i Neon Demon. A że niektóre elementy oprawy przygotowało doskonałe Platige Image, to resztę możecie sobie dopowiedzieć.  

Zobacz zapowiedź filmu Córki Dancingu

DP_1

Miejsce 6 – Deadpool

Komiksy z Deadpool’em to bardzo specyficzny typ opowieści, kierowanych do ludzi rozmiłowanych w rubasznych sentencjach gagów, ale przede wszystkim doskonale trafiający do osób preferujących szybkie i często przegięte akcje. Niby prosta sprawa, a jednak wcale nie taka oczywista – szczególnie dla producentów filmowych, którzy spartaczyli pierwszy występ bohatera, fundując Reynoldsowi coś na kształt klątwy Bena Affleck’a i dodatkowo pchając aktora w jeszcze większe tarapaty, z których nawet Korpus Zielonych Latarni nie był go w stanie uratować. Ale upór aktora i jego osobiste zaangażowanie wpłynęły na reaktywację marki w postaci nowego filmu w komiksowym uniwersum Foxa. Jak ostatecznie wyszło?

Co mi się podobało w tym filmie? Gładkie wprowadzenie fanów w historię łobuzerskiej działalności Wade’a, choć dało się zauważyć pewne uproszczenia w stosunku do komiksowego pierwowzoru. Miło było zobaczyć prawdziwego Collosusa, jako alternatywę dla innych, wielkogabarytowych mięśniaków z MCU. Żałuję tylko średnio udanego konceptu antagonisty, ponieważ z komiksowego Ajaxa można wyciągnąć dużo więcej. Niestety, Ed Skrein to bardzo przeciętny aktor, który chyba przynosi pecha swoim pracodawcom – od czasu Gry o Tron i jego niezwykle irytującej interpretacji Dario Naharis’a, Brytyjczyk nie zagrał nic ciekawego. Ale we wszystkich scenach walki był całkiem niezły – i to jest kolejny plus omawianej produkcji, czyli prawdziwa, epicka brutalność z kategorią wiekową R na plakacie. Jest krwisto, brutalnie i trochę z jajem. Czyli dokładnie tak, jak być powinno. Może właśnie dlatego warto ten film zobaczyć w kinie.

Przejdź do omówienia filmu Deadpool

E_2

Miejsce 5 – Equals

Każde pokolenie przeżywa twórczość Aldousa Huxleya na swój sposób. Każde pokolenie szuka w niej odwołań do aktualnych lub przewidywanych wydarzeń. Historia napisana przez Nathana Parkera to na pierwszy rzut oka kolejna reinterpretacja klasycznej utopii. Ale tylko w teorii, bowiem dzieło wyreżyserowane przez Drake’a Doremusa to zupełnie nowa próba spojrzenia na dosyć mocno wyeksploatowany już temat. Tym razem, zamiast totalnej rewolucji w oparach futurystycznego absurdu, twórcy kierują nasz wzrok na bardziej przyziemne, by nie powiedzieć, że całkowicie pierwotne kwestie – czyli empatię, potrzebę bliskości i wynikające z tego faktu, prawdziwe uczucia. Główni bohaterowie nie planują obalać istniejącego systemu w ramach wielkiej rewolty, nie chcą poświęcać swojego życia w imię koślawych idei; pragną żyć i doświadczać emocji.

Chemia pomiędzy dwójką protagonistów to zjawisko zagrane z takim przekonaniem, że po seansie aż trudno uwierzyć w fikcyjność całego założenia. Tym bardziej, że intensywność doznań pomiędzy aktorami nie była tylko artystyczną kreacją. Doremus chciał pierwotnie zaangażować do swojego projektu Jeniffer Lawrence, ale w końcu doszedł do wniosku, że albo będą to Nicolas Hoult i Kristen Stewart jako para, albo będzie musiał zrobić nowy casting. Aktorzy spędzali ze sobą bardzo dużo czasu w ramach przygotowań; spacerowali, pisali dla siebie poematy i nawet jeździli wspólnie na deskorolce. Przyznam szczerze, że dawno nie czułem tak potężnej ekscytacji emocjonalnej podczas seansu.

Przejdź do omówienia filmu Equals

rosw_12

Miejsce 4 – Rouge One

Mniej więcej rok temu wyszedłem z kina po seansie bardzo długo wyczekiwanej, siódmej odsłony przygód rodu Skywalkerów. I nie ukrywam, że byłem tym filmem ogromnie rozczarowany. Co poszło nie tak? Absolutnie wszystko, począwszy od zbyt szybkiego przeskoku w czasie, przez dziury w scenariuszu i naciągane relacje interpersonalne, aż po żałosnego antagonistę. co absolutnie nie wpłynęło na świetny wynik finansowy tego blockbustera. Siłą rzeczy, plan wydawniczy Disney’a zaczął się rozrastać, ale nie tylko w pionie i w kontekście głównego kanonu, ale też w poziomie, zahaczając o modne dzisiaj spin-off’y. I w przerwie między kolejnymi odsłonami przygód spod znaku blastera i miecza świetlnego, Gareth Edwards wyreżyserował dla nas pierwszą z historii pobocznych, poprzedzającą sceny z Nowej Nadziei.

Główną bohaterką filmu jest córka architekta Gwiazdy Śmierci, Jyn. Przygody panny Erso to niesamowity popis scenarzystów, którzy w doskonały sposób wykorzystali luźne wątki pomiędzy cyklami i wypełnili je historią trzymającą w napięciu, aż do ostatnich minut seansu. A przy okazji, wpletli w całą opowieść taką ilość nawiązań i easter egg’ów, że nawet Ci najbardziej ortodoksyjni fani muszą obejrzeć film po kilka razy, by wszystkie wyłapać. Dzieło Edwardsa aż kipi od odwołań wobec całego uniwersum Gwiezdnych Wojen. Ale nie korzysta z jego największych atutów – rycerzy Jedi i zagadnienia Mocy, torując sobie drogę w nowym kierunku – futurystycznego kina wojennego. I wiecie co? Moim zdaniem taki kurs to świetny pomysł, bo w końcu mogłem doświadczyć czegoś innego, niż wiecznie umęczonych zakonników i ich antagonistów.

Nareszcie zobaczyłem od podszewki, co i jak działa. A także pozwoliłem się uwieść sprytnie zaplanowanej intrydze, która uratowała koncepcję Lucasa z lat 70. ’Rouge One’ to własnie taka esencja tego, co w Gwiezdnych Wojnach było od zawsze najlepsze, ale bez niepotrzebnego patosu i twistów fabularnych na granicy pulpy. To doskonale opowiedziana historia z gorzko-słodkim zakończeniem, które polecam sprawdzić w dobrze wyposażonym kinie.      

Przejdź do omówienia filmu Rouge One: A Star Wars Story

10_cloverfield_lane

Miejsce 3 – 10 Cloverfiled Lane

Jednym z kinowych zaskoczeń 2008 roku był dla mnie tajemniczy Cloverfiled w reżyserii Matta Reeves’a, który w Polsce nosił odrobinę dziwaczny tytuł – Projekt: Monster. Film o tyle niezwykły, że po po debiucie Blair Witch Project, był to jeden z pierwszych obrazów kręconych 'kamerą z ręki’, ale z tak ogromnym rozmachem i w tak dużym formacie finansowo-realizacyjnym. Zaskakiwał również na płaszczyźnie narracyjnej, najpierw usypiając czujność widzów, potem uderzając w nich z wielką siłą, by trzymać w napięciu aż do samego końca seansu. Scenę ze spadającą obok głównych bohaterów głową Statuy Wolności i głośnymi okrzykami: Oh, my God! Oh, my God! powinno się wpisać do kanonu klasycznych ujęć, które winien znać każdy kinoman.  

I gdy jakiś czas temu dowiedziałem się o tym, że J.J. Abrams, do spółki z kilkoma innymi możnowładcami Hollywood, wyprodukował po cichu spin-off ów blockbustera sprzed dekady, to po prostu nie mogłem uwierzyć w te doniesienia. Za kamerą stanął Dan Trachtenberg, a bardzo skromną obsadę aktorską zasilili przede wszystkim John Goodman, Mary Elizabeth Winstead oraz John Gallagher Jr., którym udało się zbudować napięcie na takim poziomie, że od czasu seansu, autentycznie boję się Goodman’a, nawet jeśli wcześniej był dla mnie zabawnym mężem Roseanne Barr, kolegą Big Lebowskiego, Walterem Sobchakiem czy Fredem Flinstonem. Takie zjawisko to efekt założenia, w ramach jakiego twórcy postanowili zobrazować zachowanie ludzi żyjących na prowincji i opętanych wizją surviwalizmu na niespotykana skalę. Nawet kosztem życia innych. 

Zobacz zapowiedź filmową 10 Cloverfiled Lane

atu_8

Miejsce 2 – Approaching the Unknown

Kapitan William D. Stanaforth to ekscentryk, wynalazca i przede wszystkim dekadencki wizjoner, który zamienił swoje doczesne życie w kosmiczny spektakl, ale tylko z jednym aktorem w roli głównej. Zamiast bogatej aranżacji scenicznej, wybrał pustkę wszechświata, zawężając scenerię wydarzeń do malutkiej kapsuły statku transplanetarnego. Oto bowiem naukowiec w średnim wieku, który wymyślił metodę absorpcji wilgoci ze zwykłej, często wysuszonej na wiór ziemi, postanowił jako pierwszy człowiek w historii dotrzeć na Marsa i przygotować tam fundamenty pod przyszłą bazę dla kolejnych śmiałków. Stratuje, leci i wpada w monotonię działań. Aż następuję przełom – niezniszczalny bohater zaczyna wątpić w sukces trwającej misji, popełniając przy okazji coraz więcej błędów.

Zamknięty w malutkiej przestrzeni, funduje widzowi doskonałe studium postępującego szaleństwa. Miota się i wypala emocjonalnie, coraz bardziej oddalając swój umysł od priorytetów zadania i równocześnie pchając fabułę w stronę dosyć nieoczekiwanego zakończenia. Po etapie z czapeczką i zarostem na twarzy protagonisty, możemy dojść do dziwnej konkluzji: nieoczekiwany sukces w postaci rzeczywistego lądowania na Marsie, nie jest prawdziwy. To raczej przedśmiertna, niezwykle oniryczna wizja konającego z odwodnienia mężczyzny, któremu jego własny mózg zafundował endorfinowy happy-end, tuż przed śmiercią. A może protagonista umierał już na w/w pustyni i cała przygoda jest tylko pięknym wyobrażeniem?

Opinie w tej kwestii mogą być podzielone, ale trzeba pamiętać o jednym: w czasach, gdy wszystko można pokazać dosłownie, minimalistyczny projekt filmowy, wpływający przede wszystkim na nasze emocje i wyobrażania, jest czymś na wagę złota. Przez te wszystkie wielkoformatowe blockbustery z ostatniej dekady trochę zapomnieliśmy, czym powinno być prawdziwe Sajens Fikszyn. Zapomnieliśmy, że nie zawsze chodzi o klarowność działań, a raczej o przekraczanie granic i pokazywanie nieodgadnionego. I to jest chyba najlepsza rekomendacja dla omawianego obrazu. 

Przejdź do omówienia filmu Approaching the Unknow

a_4

Miejsce 1 – Arrival

Czy upływ czasu jest stały i odbywa się tylko w jedną stronę? Czy nasze wspomnienia mogą być w rzeczywistości przyszłą historią naszego życia? A może główna bohaterka nie jest tylko nauczycielem akademickim? I czy rzeczywiście niedawno pochowała córkę? Czym jest tak naprawdę czas? By lepiej zrozumieć te pytania, trzeba wejść na sam szczyt naszych możliwości i spojrzeć na definicję transgresji w ujęciu psychologicznym, która dotyka zagadnień związanych z przekraczaniem granic biologii, osobowości oraz norm społecznych. Wypada otworzyć swój umysł na koncepcję człowieka transgresyjnego, czyli człowieka wielowymiarowego, który posiada zdolność przekraczania granic materialnych, społecznych i symbolicznych. Człowieka, dla którego palindrom będzie przede wszystkim drogowskazem.

Powiem wprost: Denis Villeneuve wyrasta na nową gwiazdę światowej reżyserii. Utalentowany wizjoner, który dał nam wcześniej Labirynt, Wroga i Sicario, tym razem zamknął swój niezwykły projekt w skromnych pięćdziesięciu milionach; co, patrząc przez pryzmat standardów współczesnego Hollywood, wydaje się praktycznie niemożliwe. Ale pal licho już same lokacje i efekty, które robią naprawdę doskonałe wrażenie, szczególnie w połączeniu z bardzo klimatyczną oprawą muzyczną od Jóhanna Jóhannssona – największy wyczyn, jakiego Villeneuve dokonał do spółki ze scenarzystą Erickiem Heissererem to stworzenie całego, wizualnie namacalnego języka z tzw. logogramów. Co w połączeniu ze świetną kreacją Amy Adams wypada bardzo przekonująco. Jako osoba związana z branżą kreatywną, jestem absolutnie zachwycony takim pomysłem i jego realizacją. 

Już po zakończeniu seansu, bardzo długo nie mogłem przestać rozmyślać o wszystkich zależnościach, których doświadczyłem podczas tej wirtualnej przygody. Ależ to wszystko ze sobą świetnie zagrało, ale to było dobre! Skąd taki werdykt w moich ustach? Bo siła tego obrazu tkwi przede wszystkim w jego spójności – każdy z elementów składowych jest niemal idealnie wyważony, ale żaden nie dominuje. Film jest długi, ale nie nuży. Wszystkiego jest mało, a czuć ogrom i powagę. I co ciekawe, Arrival to nie tylko doskonałe kino fantastyczno-naukowe z naciskiem na wątek poznawczy. To przede wszystkim świetne studium psycho-socjologiczne, obrazujące funkcjonowanie cywilizacji złożonej z mniejszych puzzli w postaci wrogich sobie mocarstw, które niekoniecznie chcą ze sobą współpracować. A które będą zmuszone do podjęcia wspólnej próby nawiązania kontaktu. W końcu, wszyscy jesteśmy z tej samej materii…

Przejdź do omówienia filmu Arrival

 

źródło foto: 1, 2, 3

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook