Arrival

We are made of Starstuff

Autor: Owen

filmy

Zawsze gdy w mediach pojawia się zapowiedź nowej, wysokobudżetowej produkcji sajens-fikszyn z prawdziwego zdarzenia, zastanawiam się nad dwoma czynnikami.

Przede wszystkim, intryguje mnie dziwny mechanizm procesu działania marketingu reklamowego, opartego na postulacie zakładającym zbyt niski poziom inteligencji potencjalnych widzów, którym trzeba eksponować wszelkie założenia projektu już na płaszczyźnie zapowiedzi. Odzierając tym samym każdy film z wszelkich twistów fabularnych i tzw. momentów zaskoczenia. Trudno mi powiedzieć, z czego wynika przekonanie, że odbiorcy chcą poznać niemal całą historię danego dzieła jeszcze przed premierą, bo ja akurat jestem zaprzeczeniem tej tezy. Co więcej, czuję się tym procesem totalnie zażenowany i w przypadku najważniejszych dla mnie tytułów, staram się omijać trailery szerokim łukiem.

Może to kwestia wiary w treść starego powiedzenia, które jasno wskazuje na fakt, że ludzie kochają to, co już tak naprawdę znają? Być może takie przekonanie odstrasza współczesnych producentów od inwestowania w nowe pomysły? Jeśli tak jest, to po kilku tegorocznych reebootach i związanych z nimi klapach finansowych, chyba najwyższy czas otworzyć oczy. Doskonałych pomysłów na adaptacje kinowe nie brakuje, bo literatura fantastyczna w każdym roku kalendarzowym dostarcza przynajmniej kilku świetnych propozycji, o klasykach nie wspominając. Najnowszy film Denisa Villeneuve’a jest doskonałym przykładem takiej tezy. Wyreżyserowany przez niego Arrival, podejmujący próbę plastycznej ekranizacji opowiadania Teda Chianga pt. Historia Twojego Życia, na nowo pokazuje magię kina. 

cc

Czy sposób pojmowania i odczuwania przez nas czasu jest tym jedynym, właściwym? A może istnieje jakaś inna forma percepcji wspomnianej wielkości skalarnej, pozwalająca na świadomą egzystencję w imię poznanej kompleksowo historii? Lousie Banks jeszcze tego nie wie. Ale już niebawem jej życie zmieni się nie do poznania. Ta utalentowana lingwistka, wykładająca swój przedmiot na jednym z amerykańskich koledżów, to również samotna matka, wychowująca chorą córkę. Kobieta w kwiecie wieku, zaradna, urocza i niezwykle zapracowana, wydaje się osobą o bardzo stabilnym fundamencie emocjonalnym. Prywatne tragedie wymazuje z biorytmu za pomocą dużej ilości pracy naukowo-dydaktycznej – w swoim fachu jest prawdopodobnie najlepsza. Dlatego po manifestacji tajemniczych statków kosmicznych, rozlokowanych w dwunastu teoretycznie przypadkowych punktach geograficznych, to właśnie do niej zgłasza się wojsko z prośbą o pomoc.

a_1a_2

Czy upływ czasu jest stały i odbywa się tylko w jedną stronę? Czy nasze wspomnienia mogą być w rzeczywistości przyszłą historią naszego życia? A może główna bohaterka nie jest tylko nauczycielem akademickim? I czy rzeczywiście niedawno pochowała córkę? Czym jest tak naprawdę czas? By lepiej zrozumieć te pytania, trzeba wejść na sam szczyt naszych możliwości i spojrzeć na definicję transgresji w ujęciu psychologicznym, która dotyka zagadnień związanych z przekraczaniem granic biologii, osobowości oraz norm społecznych. Wypada otworzyć swój umysł na koncepcję człowieka transgresyjnego, czyli człowieka wielowymiarowego, który posiada zdolność przekraczania granic materialnych, społecznych i symbolicznych. Człowieka, dla którego palindrom będzie przede wszystkim drogowskazem.*

W koncepcji psychotransgresjonizmu duże znaczenie ma także kategoria celowości działań (działania intencjonalne), problem motywacji, kultury czy religii. Tak więc decyzyjność jest z natury ograniczona do umownego kontekstu, miejsca i czasu. W takim przypadku, najlepszym buforem, a za razem stymulantem w komunikacji bywa nauka, która poprzez symbiozę humanizmu z dziedzinami ścisłymi, próbuje wytłumaczyć ludziom niezrozumiałe i nieodgadnione. Lecz nawet najlepsze połączenie może zawieść, gdy do głosu dochodzi gwałtowność ludzkiej natury; wszak nie każdy uznaje zasady gry z sumą zerową.

„Na wojnie nie ma wygranych, są tylko wdowcy!”
– General Shang, szepcący do Dr. Louise Banks

Na szczęście dla nas, widzów, niektóre jednostki rozumieją powagę sytuacji i miast raptownego atakowania, wolą formę dialogu. W tak delikatnych sytuacjach, obowiązki i zwykła odpowiedzialność potrafią przytłoczyć nawet doświadczonych weteranów. Być może dlatego próbę kontaktu z przybyszami podejmuje ktoś bez przeszkolenia wojskowego i niepotrzebnych, zbyt raptownych nawyków taktycznych. Ktoś spoza układu militarnego, komu powierza się gigantyczną odpowiedzialność. I na kim ogół wywiera ogromną presję, graniczącą niemal z szaleństwem. Jak rzetelnie pokazać charakter takiej osoby, oddając jej przemyślenia i emocje? Jak pokazać rozterki egzystencjalne, targające sumieniem takiej jednostki?

a_3

W tej materii króluje tylko jedna osoba – Amy Adams, dla której rola lingwistki Lousie to piękny popis umiejętności aktorskich. Nieprawdopodobnie plastyczna mimika jej twarzy, w połączeniu ze zbliżeniami i ujęciami kierowanymi za jej plecy, niby przypadkowo, gdzieś na drugi plan, to kwintesencja kina psychologicznego. Troszkę gorzej na tym polu wypadł Jeremy Renner , wcielający się w fizyka Iana Donelly’ego i stanowiącego behawioralną przeciwwagę dla pani doktor. Jego kluczowa decyzja już po inwazji, to dla mnie nadal wielka niewiadoma. Forest Whitaker po roli Idi Amina w Ostatnim Królu Szkocji ma już wprawę w odgryniu wojskowych narwańców, więc absolutnie niczym mnie nie zaskoczył. Podobnie jak reszta obsady, która okazała się pożytecznym tłumem do podkreślenia rozmachu scenerii i wizji reżysera.

„The nitrogen in our DNA, the calcium in our teeth, the iron in our blood, the carbon in our apple pies were made in the interiors of collapsing stars. We are made of Starstuff.” 
– słowa Carla Sagana, w nawiązaniu do sceny, w której Ian nazywa swoja córkę Starstuff

Trzeba sobie powiedzieć wprost, że Denis Villeneuve wyrasta na nową gwiazdę światowej reżyserii. Utalentowany wizjoner, który dał nam wcześniej Labirynt, Wroga i Sicario, tym razem zamknął swój projekt w skromnych pięćdziesięciu milionach; co, patrząc przez pryzmat standardów współczesnego Hollywood, wydaje się praktycznie niemożliwe. Ale pal licho już same lokacje i efekty, które robią naprawdę doskonałe wrażenie, szczególnie w połączeniu z bardzo klimatyczną oprawą muzyczną od Jóhanna Jóhannssona – największy wyczyn, jakiego Villeneuve dokonał do spółki ze scenarzystą Erickiem Heissererem to stworzenie całego, wizualnie namacalnego języka z tzw. logogramów. Jako osoba związana z branżą kreatywną, jestem absolutnie zachwycony takim pomysłem i jego realizacją.

a_4

Już po zakończeniu seansu, bardzo długo nie mogłem przestać rozmyślać o wszystkich zależnościach, których doświadczyłem podczas tej wirtualnej przygody. Ależ to wszystko ze sobą świetnie zagrało, ale to było dobre! I skąd taki werdykt w moich ustach? Bo siła tego obrazu tkwi przede wszystkim w jego spójności – każdy z elementów składowych jest niemal idealnie wyważony, ale żaden nie dominuje. Film jest długi, ale nie nuży. Wszystkiego jest mało, a czuć ogrom i powagę. I co ciekawe, Arrival to nie tylko doskonałe kino fantastyczno-naukowe z naciskiem na wątek poznawczy. To przede wszystkim świetne studium psycho-socjologiczne, obrazujące funkcjonowanie cywilizacji złożonej z mniejszych puzzli w postaci wrogich sobie mocarstw, które niekoniecznie chcą ze sobą współpracować. A które będą zmuszone do podjęcia wspólnej próby nawiązania kontaktu. W końcu, wszyscy jesteśmy z tej samej materii…

źródło foto: 1, *wikipedia – fragmenty

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook