Annihilation
Opowieść o przerażającej sile autodestrukcji
Autor: Owen
filmy
Gdy dwa lata temu rozpoczynałem pierwszy tom trylogii Southern Reach, pióra nieznanego mi wówczas pisarza Jeffa VanderMeera, w swoim kalendarzu czytelnika miałem już zaplanowane następne tytuły.
Lecz w trakcie lektury okazało się, że powieść otwierająca ten dziwny cykl jest niezwykle frapująca i chcąc nie chcąc, musiałem zmienić kolejność na mojej liście zaległości, upychając na dwóch kolejnych pozycjach następne tomy. Nie muszę chyba dodawać, że pochłonąłem je w iście ekspresowym tempie, czując na końcu pewien niedosyt, wynikający głównie z braku kontynuacji. Choć z drugiej strony, już w swoim ówczesnym omówieniu napisałem, jak zróżnicowana stylowo jest ta kompilacja, którą można spokojnie zakończyć już po pierwszym tomie i traktować jako zamkniętą historię. Co oczywiście ciężko sobie wyobrazić w sytuacji, gdy ma się do dyspozycji fantastyczne rozwinięcie. Dlatego najpierw z niedowierzaniem, a później z pewnym utęsknieniem oczekiwałem premiery najnowszego dzieła Alexa Garlanda, bazującego na w/w koncepcji. Czy filmowa Anihilacja wypadała równie dobrze, co jej literacki pierwowzór?
Zacznę od cytatu z samego siebie, który w telegraficznym skrócie opisuje fabułę:
Przeszło trzydzieści lat temu, na południowo-wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych doszło do tajemniczej katastrofy, która w nieznany sposób zmieniła fragment wybrzeża parku St. Marks National Wildlife Refuge na obszar praktycznie niedostępny dla ludzi. Wojsko do dzisiaj utrzymuje swoją wersję wydarzeń postulując tezę, że bagniste tereny zostały dotknięte katastrofą ekologiczną, związaną z ściśle tajnymi manewrami. Lecz w rzeczywistości, obecna sytuacja jest znacznie trudniejsza do okiełznania i jeszcze bardziej skomplikowana do wytłumaczenia, bowiem tzw. Strefę X dotknął szereg jakichś niezrozumiałych zjawisk, które całkowicie wypleniły zeń ludzi, pozwalając naturze na dziką ekspansję w zastraszjącym tempie. Na obszar nie da się normalnie wejść, ani z niego wyjść, a większość osób wysłanych w ramach ekspedycji naukowych albo nie wróciła, albo dotarła do bazy organizacji Southern Reach w tragicznej kondycji psycho-fizycznej. Dlatego kolejna, dwunasta z kolei wyprawa z udziałem czterech specjalnie przygotowanych i wyszkolonych kobiet może się okazać tą najtrudniejszą w historii ośrodka badawczego…
I teraz wyobraźcie sobie moje zdziwienie podczas pierwszej sceny, gdy bliżej nieokreślony obiekt spada z nieba i uderza w latarnię – to było dla mnie jak kubeł zimnej wody. Owszem, w książce pojawiają się informacje, że być może, kiedyś tam, coś tam, bardzo dawno temu spadło na Ziemię, ale są to tylko domysły i do trzeciego tomu właściwie nie wiemy, o co chodzi. Cała otoczka wokół zamkniętej strefy jest owiana tajemnicą i nawet po zakończeniu lektury wszystkich tomów trudno jednoznacznie określić, co było i jest powodem anomalii. Ja do dzisiaj nie jestem pewny, czy dobrze zrozumiałem przekaz autora. W trakcie kilku dyskusji spotkałem się nawet z teoriami, że to jakiś pierwotny i niezwykle agresywny bunt przyrody, tudzież jej przyspieszona ewolucja, będąca efektem tajemniczych czynników zewnętrznych (meteoryt?). Ale najbardziej podobał mi koncept zmierzający w stronę twórczości Lovecrafta, co zresztą znajduje potwierdzenie w postaci kilku wątków, z Brygadą Spirytystyczno-Naukową na czele. Czego oczywiście w filmie zabrakło.
Główną bohaterką i narratorką całej przygody jest młoda kobieta, która w zamian za utajnienie swoich danych osobowych, otrzymuje przydomek bazujący na swoim stopniu naukowym, więc dla czytelników będzie po prostu biolożką. W procesie eksploracji towarzyszą jej trzy inne niewiasty, specjalizujące się odpowiednio w dziedzinach: psychologii, geodezji i antropologii. Jednak pomimo szeregu czynników do zbadania i ogromu próbek do pobrania, uczestniczki nie znają szczegółowych danych na temat funkcjonowania samej strefy. Co więcej, używają raczej archaicznego sprzętu, korzystają z bardzo ogólnych map, a z czasem odkrywają nawet, że są specjalnie uwarunkowane za pomocą hipnozy.
Jak widać, zmieniła się również formuła kobiecej wyprawy. W filmie Garlanda uczestniczki ekspedycji nie są ludzkimi robotami bez danych osobowych, tylko psiapsiułami po przejściach, które chcą wspólnie wyruszyć w niebezpieczną podróż, znając jedynie ogólny zarys misji. Dodam od siebie, że to dosyć istotna zmiana, ponieważ ich książkowe przeszkolenie wynikało z tego, że po wejściu do Strefy ludzki umysł stawał się niezwykle podatny na nieznane czynniki zewnętrzne. I wypracowana forma hipnozy miała temu zapobiec, ale niestety bywała również szalenie niebezpieczna dla pacjentów – stąd m.in. te dziwne skoki czasowe i dziury w pamięci. Lecz tego nie dowiecie się z filmu.
VanderMeer bardzo umiejętnie dawkuje napięcie, ale nie tłumaczy nawet połowy zjawisk, z jakimi będą się musiały zmierzyć nieufające sobie kobiety. Popycha bohaterki w stronę coraz dziwniejszych sytuacji i powiązanych z nimi wyborów, które wpłyną na ostateczny – dodam od siebie, że nieco zaskakujący – finał. W rzeczywistości, nic w tej opowieści nie jest takie, na jakie wygląda. Praktycznie nie widać żadnych zmian w faunie i florze wybrzeża, bo autor kreuje atmosferę grozy gdzieś w tle, poprzez niedopowiedzenia, a jednak czuć narastający niepokój. Stawia wyszkolonych ludzi naprzeciw prostych sytuacji, które niejednokrotnie wymagają nadludzkiego wysiłku, a i tak kończą się w nieprzewidywalny sposób. Być może, dziesiątki, a nawet setki umysłów nie wystarczą, by zrozumieć fenomen odcinającej się samodzielnie strefy.
Mając na uwadze te czynniki, trudno mi uwierzyć w ekspresowy proces decyzyjny wobec głównej bohaterki, którą, dopuszczono do ryzykownej wyprawy bez odpowiedniego przeszkolenia. I nie poinformowano współtowarzyszek niedoli o jej wcześniejszej karierze wojskowej, co z kolei – i przy okazji kilku innych sytuacji – poskutkowało ryzykiem utraty zaufania. A w efekcie, doprowadziło do szeregu dramatycznych wydarzeń w drugiej połowie filmu. I choć rzeczywiście widać spore zmiany w kwestii ekspozycji makabrycznych momentów, to w sumie mogę je zaliczyć na plus, bo pasują do adaptowanej (czytaj: mniej złożonej) wersji fabuły. Sęk w tym, że przez próbę zlepienia ze sobą aż trzech zakręconych powieści, które – już jako jedna całość – będą w miarę zjadliwe dla statystycznego popcorniarza, cała opowieść straciła sporo na wartości. A wręcz wypaczyła główny pomysł VanderMeera, pchając całość w stronę niezwykle sztampowego zakończenia.
Podsumowanie omawianej serii jest równie trudne, co jej zrozumienie. Southern Reach to w rzeczywistości bardzo dziwny cykl, napisany za pomocą kilku różnych styli literackich i korzystający z ogromnego bogactwa współczesnej kultury, ze wskazaniem na kanon grozy. Będący jednocześnie świeżą próbą spojrzenia na horror niekonwencjonalny. Dociekliwi odbiorcy znajdą w niej odwołania do twórczości H.P.Lovecrafta, poczują atmosferę Twin Peaks i być może zauważą trochę odniesień do kultowego Half-Life’a. A to tylko moja osobista próba interpretacji tegoż dzieła. Prawda jest taka, że jeśli ktoś nie wytrzyma rozwlekłego tempa akcji i mozolnego drążenia przemyśleń poszczególnych bohaterów, to nie dotrwa do końca serii i zapewne skończy swoją przygodę z SR już po pierwszym tomie. I w sumie konstrukcja tego dzieła pozwala na taki zabieg, oferując coś na kształt otwartego zakończenia.
Moim zdaniem Garland nie wytrzymał napięcia i zaniedbał oczekiwania wymagających widzów, popychając narrację w stronę bezpiecznego, otwartego finału; niestety, ale w mocno już wyeksploatowanym tematycznie stylu – czyli jest mrocznie, dziwnie i zaskakująco, lecz ostatecznie cała przygoda kończy się kwaśnym happy-endem. Tymczasem, literacka Anihilacja to opowieść o przerażającej sile autodestrukcji w różnych wydaniach, od świadomej drogi do zatracenia, aż po destabilizację fizyczną i umysłową w niezrozumiałym dla nas formacie. Bez dopowiedzeń oraz szalonych tańców rodem z teledysków Chrisa Cunnighama. Reasumując, omawiany tytuł to delikatny przerost formy nad treścią, plasujący to dzieło gdzieś po środku stawki. By lepiej zobrazować mój punkt widzenia, skorzystam z porównania, które przywołuję zawsze w przypadku autorskich prób adaptacji trudnych utworów. Dziełem porównywam jest w tym przypadku drugie Solaris z 2002 roku, będące dosyć ciekawym filmem samym w sobie, lecz nie mające większych szans w zestawieniu z powieścią Lema. I dokładnie taka jest Anihilacja.
źródło foto: 1
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook