Top 7 gier z 2022 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych gier

Autor: Owen

gry

Mijający rok w giereczkowie był dla mnie synonimem trzech zjawisk: wielkich premier długo wyczekiwanych pozycji AAA, równie wielkich rozczarowań oraz przesuwania dat poszczególnych debiutów na kolejny sezon.

I choć dużo się działo – bo generalnie ta branża nie odczuła jakoś bardzo pandemii, a wręcz się na niej trochę wykarmiła – to jednak wydarzyło się kilka takich akcji, które nas trochę zaskoczyły. Więc może zaczniemy właśnie od nich. 

Jasne: Działo się z pewnością dużo, ale nie tak wiele jakbyśmy tego oczekiwali. Patrząc na poprzedni rok, z perspektywy zielonych Xbotów i cwałujących po stepach niebieskich Kucyków, można dojść do wniosku, że był on w pewnym sensie rozczarowaniem. Oczywiście Sony nie do końca zawiodło, bo dostarczyło przecież dwie długo wyczekiwane kontynuacje swoich przebojów. Niestety mimo pozytywnych recenzji nie wywołały one ekscytacji wśród fanów bożków wojny i spoglądających na horyzont w kierunku zachodnim. Z tytułów multiplatformowych trudno nie wspomnieć o Dying Light 2, które sprzedało się dobrze, ale nie rozpaliło do czerwoności serc miłośników dobijania, wciąż jeszcze żywych, trupów.

Po drugiej stronie barykady, Microsoft złożył, wyczekującym na mannę z nieba fanom Xboxa, wiele obietnic, w swojej już legendarnej wizji dwunastu miesięcy na platformie. Jak to się skończyło, dobrze wiemy i oprócz dwóch dobrze ocenianych ekskluzywnych tytułów, Pentiment i Grounded, bronił się jedynie nieustannie poszerzającą się ofertą Game Passa. Wybawieniem na koniec roku stało się również High on Life od Squanch Games, które pobiło rekordy popularności na platformie Xbox.

Rok 2022 był również rokiem, w którym rozwijający się rynek przenośnych konsoli do gier nabrał wiatru w żagle. Steam Deck spowszedniał i stał się pewnego rodzaju wyznacznikiem jakości dla konkurencji, która nie próżnuje i korzysta z dobrodziejstw elektronicznej miniaturyzacji. Nintendo ze swoim starzejącym się Switch’em, nieprzerwanie zawstydzało i wciąż zawstydza konkurencję wynikami sprzedaży, zarówno hardware’u jak i software’u. Zauważyliśmy też zmiany w przyzwyczajeniach konsumentów – większość sprzedawanych gier to wersje cyfrowe, a mniej lub bardziej udane eksperymenty ze stream’owaniem gier, świadczą o tym, że prędzej czy później chmura może okazać się domem dla wielu graczy.

Owen: Zgadzam się praktycznie z każdym punktem. Valve kolejny raz podniosło poprzeczkę, a Nintendo nadal stosuje taktykę a’la klasyczne Nintendo. Natomiast wszystkie trzy spośród wymienionych przez ciebie gier AAA mam w edycjach kolekcjonerskich, kupionych trochę z rozpędu, które dzisiaj w przykry sposób przypominają mi, jak wygląda bezpieczny, aczkolwiek mało oryginalny produkt stworzony dla ogółu. Można z tym punktem widzenia polemizować, ale ja chyba szukam we współczesnych programach czegoś więcej, niż tylko przyjemnej rozgrywki.

Być może wynika to z faktu, że z biegiem lat zmienił się również mój punkt widzenia i staram się patrzyć na całą branżę również od kuchni. Dlatego do dzisiaj ubolewam nad upadkiem jednego z lepszych magazynów o kulturze gier wideo w Polsce. Wyobraź sobie, że ostatni numer Pixela trzymałem w folii przez kilka tygodni po zakupie. Woziłem go ze sobą przez całą zimę, oszukując samego siebie, że przecież jeszcze na mnie czeka, taki świeży i pachnący farbą drukarską. I choć wydawca nie wyklucza reaktywacji, to nie chce mi się wierzyć w ponowny sukces. Nie po tylu krzywych akcjach, szczególnie podczas ostatnich z fanowskich zbiórek. Jak to mówią nasi południowi sąsiedzi, to se ne vrati.

Ale mówią też, że Mezi slepými jednooký králem, co doskonale opisuje poprzedni sezon, w ramach którego to właśnie pozycje z drugiej, a czasem nawet trzeciej linii (również pod względem marketingu) przejęły inicjatywę. A w kilku przypadkach pokazały wręcz, na czym polega kreatywny rozwój. Więc nie przedłużajmy i przyglądnijmy się tej naszej wspólnej liście Top 7 za rok 2022.  

Miejsce 7 – TMNT

Kto za młodu zaznał fenomenu salonów z automatami Arcade, ten z pewnością potwierdzi moje słowa: że nie ma fajniejszego sposobu na spędzania czasu w gronie gejmerskich przyjaciół, niż wspólne pstrykanie w tytuły Beat’em Up. A gdy dodamy do tego możliwość gry w sześć osób naraz i osadzimy taki program w realiach świata Wojowniczych Żółwi Ninja, to mamy murowany hit oraz rozrywkę na kilka dobrych godzin. Dodajmy do tego grywalne postacie z drugiego planu, takie April O’Neal, Splintera czy Casey Jones’a, a także całą paletę pomijanych dotychczas przeciwników, to poziom ekscytacji wzrośnie dwukrotnie. I choć mogłoby się wydawać, że ta pixel-art’owa Zemsta Siekacza będzie dosyć prosta, to w rzeczywistości poziom trudności rośnie adekwatnie w stosunku do progresu i starcia z ostateczną ekipą bossów. 

Miejsce 6 – Ghostwire: Tokyo

Jasne: Jako na wpół opętana ofiara wypadku motocyklowego, przemierzamy ulice opustoszałego Tokio. Na naszej drodze stają najróżniejsze upiory, starające się utrzymać kontrolę nad miastem. Fabuła, choć splata wydarzenia w jedną całość, nie jest głównym czynnikiem motywującym do eksploracji japońskiej stolicy. Wykonywane dłońmi magiczne gesty u stóp bram Torii, uwalnianie uwięzionych dusz czy eliminowanie demonów daje ogromną satysfakcję oraz uzależnia. Dla mnie jednak, gra stała się skarbnicą wiedzy na temat japońskiej kultury i folkloru. Co krok, dowiadujemy się czegoś nowego o mitologicznych postaciach, zjawach czy demonach. W akompaniamencie dobrej muzyki, czasem stawiamy im czoła, a czasem pomagamy, rozwiązując przy okazji problemy uwięzionych na tym świecie duszyczek zmarłych.

Gdy za sprawą głównego antagonisty miasto opustoszało, mityczne stworzenia, będące elementarną częścią japońskiej kultury, stały się jedynym świadectwem niegdysiejszej obecności ludzi. Przez to wszystko wydaje się, że program jest jedynie pretekstem do wygłoszenia ciekawego wykładu o kulturze, która dla wielu z nas jest wciąż daleka i obca. Patrząc z dzisiejszej perspektywy dodam, że to gra-paradoks. Pierwotnie tytuł ekskluzywny na platformie PlayStation, wydany przez Bethesdę, która chwilę wcześniej dołączyła do rodziny Xboxa. Owoc ciężkiej pracy japońskiego studia Tango Gameworks, będącego na mojej osobistej półce z napisem ulubione – w przyszłości koniecznie trzeba śledzić ich pracę. 

Miejsce 5 – Somerville

Niedawno ukończyłem króciutką przygodę w ramach Somerville od studia Jumpship i jestem zachwycony! Bo ten indyczek to doskonały przykład na to, jak opowiedzieć bardzo ciekawą oraz wciągającą historię praktycznie bez używania słów, przy maksymalnym wykorzystaniu oprawy audio-wizualnej. Z futurystyczno-apokaliptycznym wątkiem w tle. To również doskonały kierunkowskaz wobec tego, czego jako doświadczony gracz szukam dzisiaj w branży gier.

Miejsce 4 – High on Life

Jasne: Jako sezonowy fan Rick’a i Morty’ego podszedłem do tego tytułu z nieukrywanym entuzjazmem. Bardzo lubię humor jakim raczy nas od lat Justin Roiland i pod tym względem czuje się ukontentowany. Samo wprowadzenie do gry wywołało u mnie salwy śmiechu; a im dalej w las tym, większe jaja. Dobra rozrywka skutecznie maskuje niedociągnięcia techniczne. Urzeka jednak szczerość twórców, którzy mając świadomość, że nic nie umknie uwadze graczy, starają się obrócić wszystkie potknięcia w dobry żart – z resztą, burzenie tzw. czwartej ściany odbywa się dosyć często. To co mnie dodatkowo urzekło to fakt, że sama gra wielokrotnie zachęca do przerywania rozgrywki. Wszystko za sprawą różnego rodzaju seriali czy programów telewizyjnych, ściągniętych do High on Life z realnego świata. Pierwszy raz przesiedziałem w wirtualnym kinie cały seans i byłem zachwycony, że jakichś trzech ziomków z pierwszego rzędu nieustannie komentowało wydarzenia na ekranie. 

W trakcie rozgrywki bez większych problemów można zobaczyć skąd ekipa Justina czerpała inspiracje. Chwilami odnosiłem wrażenie, że starali się zebrać elementy ze swoich ulubionych gier pod jednym szyldem. Czy to się udało? Można dyskutować, ale gra z czasem ewoluuje i stara się niwelować swoje własne niedociągnięcia. Mimo niedoskonałości jest to tytuł zjawiskowy oraz charakteryzuje się oryginalnym podejściem do konstrukcji gry jako takiej. Twórcy ewidentnie starali się zdefiniować na nowo sposób czerpania rozrywki ze swojej produkcji poprzez stosowanie trików, których na próżno szukać w innych utworach.

Miejsce 3 – Stray

Stray to świetna odpowiedź na wszystkie uwagi typu: w tych grach to już wszystko było. Otóż, jak widać, niekoniecznie. Czasem wystarczy spojrzeć na branżę z innej perspektywy – na przykład kociej – by dostrzec niezagospodarowaną niszę, którą dopiero teraz wszyscy zauważyli. Ale tylko nieliczni mieli odwagę zaatakować. Czy to był dobry kierunek? Absolutnie tak, bo pomysł na tę grę jest nie tylko genialny w swojej prostocie, ale też bardzo dobrze przemyślany i przede wszystkim zrealizowany. Cyberpunkowa, dystopijna metropolia, pełna humanoidalnych robotów, nękana przez plagę nowej oraz bardzo ekspansyjnej (w takim mięsnym wydaniu) formy życia, została przedstawiona z perspektywy małego kitka, który próbuje się wydostać z tego zamieszania. A łatwo nie będzie, bo atmosfera zagęszcza się z każdą kolejną godziną rozgrywki.

Na szczęście nasz rudzielec zachowuje się jak prawdziwy Felis catus, więc reprezentuje całe spektrum zachowań tożsamych dla tego gatunku, z drapaniem wykładziny oraz zrzucaniem przedmiotów z balkonu włącznie. A to wbrew pozorom, bywa pomocne. Tak więc dzieje się dużo i fajnie, choć nie obraziłbym się o więcej sekwencji wspinaczkowo-kombinowanych oraz o możliwość podskoku w trakcie ucieczki przed masą Zurków. Tym bardziej, że klimat, atmosfera i fajnie sklejona architektura z ciekawymi wnętrzami działały na mnie hipnotyzująco.

I jeszcze taka ciekawostka tudzież obserwacja: roboty żyjące w mieście wytworzyły swój język poparty fikcyjnym (choć już podobno rozszyfrowanym) alfabetem, który jest dla nas niezrozumiały. Na początku czułem się tym faktem sfrustrowany, ale potem zacząłem zerkać na to 'oczami kota’, dla którego ten czy tamten zestaw liter jest tak samo abstrakcyjny. Więc co za różnica? I w sumie, to mi jeszcze bardziej podbiło poziom immersji.

Miejsce 2 – Elden Ring

Nie jestem fanem gier w stylu soulslike i na wiele tytułów z tej szufladki mógłbym psioczyć godzinami (głównie za dodge roll). Nie czuję się też jakimś wielkim fanem programów tworzonych w klimatach fantasy, które fascynowały mnie w czasach, gdy zapytany o wiek, mogłem odpowiedzieć, że mam te naście lat. Ale od Elden Ring po prostu nie mogłem się odkleić. I choć w trakcie przygody poległem dziesiątki, a może nawet setki razy, to niepokojąco powykręcany świat przyciągał mnie jak magnes, nawet pomimo kiepskiego interfejsu. A chęć poznania fabuły czy odkrywania kolejnych krain była silniejsza, niż cokolwiek innego… 

To jest bardzo dziwna i momentami niezwykle wkurzająca gra, która jest jednocześnie niezwykle immersyjna.    

Miejsce 1 – A Plague Tale: Requiem 

Zacznę od tego, że to pierwszy tegoroczny sequel, który w moim prywatnym rankingu przeskoczył poprzeczkę ustanowioną przez poprzednika. Pod względem wizualnym to chyba najlepiej wyglądający program w tym roku – aż sam czuję zaskoczenie, pisząc te słowa i jednocześnie przesuwam figurkę Aloy na dalszy plan. Oczywiście mamy tu do czynienia z inną specyfiką kreowanego świata, więc na dopieszczenie tzw. korytarzowych leveli twórcy mogli poświecić dużo więcej czasu. Co też zrobili, z fenomenalnym skutkiem. Lokacje są piękne i wiernie oddają francuskie style architektoniczne z XIV wieku – niezależnie od tego, czy oglądamy je w trakcie społecznego rozkwitu, czy też podczas moru, pełnego trupów oraz walających się tu i ówdzie flaków. A gdy wyobrazimy sobie, jak zalewa je żywa fala, złożona z dziesiątek tysięcy szczurów, to efekt wow mamy gwarantowany. Warto w tym miejscu wspomnieć, że na potrzeby gry został napisany specjalny algorytm, pozwalający na wygenerowanie imponującej liczby gryzoni w tym samym momencie. I to rzeczywiście robi wrażenie.

Fabuła koncentruje się na dalszych losach Amicii i jej brata Hugo, którzy tym razem trafiają do sielskiej Prowansji. Lecz jak nietrudno zgadnąć, taki stan rzeczy nie potrwa długo, bo odór trupków i inne ślady zarazy zaczynają przebijać tu i ówdzie, podkreślając duszność atmosfery. A to dopiero początek tej zakręconej i dużo brutalniejszej przygody, jaką przyjdzie nam przeżyć w średniowiecznej 'Provincia Nostra’ wraz z przemierzającymi ją bohaterami, którzy jednocześnie uciekają przed plagą, ale też ciągną ją za sobą. Dlatego napiszę wprost: historia została bardzo sprawnie rozwinięta i odpowiednio podkręcona. A mroczne zakończenie tylko potęguje efekt ciekawości. Warto sprawdzić, dlaczego…

Fot. Materiały prasowe 

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook