God of War

Jeden ojciec znaczy więcej, niż stu nauczycieli

Autor: Owen

gry

Moje pierwsze spotkanie z Kratosem miało miejsce jakieś siedem lat temu, w dosyć dziwnych – jak na tego bohatera – okolicznościach. Bo za sprawą gry God of War: Ghost of Sparta, przygotowanej na kieszonsolkę Playstation Portable. 

Program, choć nieco uproszczony w stosunku do swoich protoplastów, wciągnął mnie bez reszty. Oczywiście, bardzo szybko przeskoczyłem na właściwą trylogię i wraz ze spartańskim pół-bogiem, dokonywałem masakry w niewyobrażalnym – jak na tamte czasy – stylu. Ale już pod koniec trzeciej części dopadło mnie tzw. zmęczenie materiału. No bo ileż można tylko tłuc, tłuc i jeszcze raz tłuc przeciwników, dostając w zamian świetnie wyreżyserowane cut-scenki i walki z bosami? Dlatego trójkę kończyłem już bardziej z rozpędu i chęci sprawdzenia zakończenia całej historii, niż samej radochy niszczenia – oczekując w międzyczasie kolejnej odsłony, oferującej jakieś istotne zmiany w konwencji. No i trochę sobie poczekałem, a nawet delikatnie zapomniałem o tej marce, bo prace nad nową odsłoną trwały aż pięć lat. Co więcej, po jakimś czasie okazało się, że nie będzie to zwykła kontynuacja, a raczej coś na kształt restartu, tudzież odświeżenia serii, z istotnymi dodatkami w tle. Dlatego nowy God of War nie ma w swoim tytule numeru 4 i znacząco różni się od swoich poprzedniczek. Czy to krok w dobrą stronę?

Wpis dedykuję mojemu zmarłemu Tacie.

Po krwawym finale pojedynku Kratosa z Zeusem, spartiata opuścił antyczną Grecję i zawędrował hen daleko, aż do odległej krainy Wikingów. Tam, w sercu dzikiej przyrody i wiecznej zmarzliny, poznał niezwykłą kobietę, z którą postanowił spędzić resztę życia – w spokoju i z daleka od intryg większych lub mniejszych bóstw. Niestety jego wybranka zapadła na dziwną chorobę i kilka lat po urodzeniu syna, zmarła. Zrozpaczony wojownik obiecał sobie i swojemu pierworodnemu, że spełni ostatnią wolę ukochanej i rozsypie jej prochy ze szczytu najwyższego wzgórza w tej krainie. Jednak droga, jaką będzie musiał pokonać z młodocianym Atreusem, nie będzie ani łatwa, ani przyjemna, tym bardziej, że relacja wojownika z buntującym się chłopcem nie należy do najlepszych, a już na samym początku zmagań wizytę w ich chatce złoży niezapowiedziany i niezwykle groźny jegomość.  

Pierwsze wrażenia z rozgrywki są po prostu ekstra – mityczny Midgard wygląda przepięknie i wizualnie mieści się gdzieś pomiędzy ponurą oprawą Hellblade:Senua’s Sacriface, a kolorowym światem Horizon: Zero Dawn. Jest surowo, ale wiarygodnie, bez popadania w którąś ze skrajności. Doznania wizualne potęguje beztroska demolka otoczenia podczas pierwszego starcia pomiędzy Kratosem, a jednym z młodych bogów – dopiero wtedy widać, jak całość plastycznie ze sobą pracuje, a odbiorca czuje na swoich rękach i plecach ciężar skał oraz innych elementów otoczenia. Później, już w trakcie właściwiej historii, będzie nam dane przemierzyć niemal każdy z 9 mitycznych światów nordyckiej mitologii.

A dokonamy tego dzięki mocy Bifrostu, przypominającego tym razem jakąś dziwną machinę, łączącą w sobie elementy techniczne w secesyjnym stylu oraz magiczną siłę Yggdrasila. I żeby nie było zbyt łatwo, trzeba będzie tego molocha stopniowo wydobywać z otchłani potężnego Jeziora Dziewięciu. Muszę w tym miejscu napomknąć, że to właśnie wokół tego akwenu rozegra się akcja sporej części głównego wątku gry oraz większości zadań pobocznych. Teoretycznie, obszar do eksploracji jest całkiem spory, lecz w praktyce to raczej mocno ograniczony sandbox z powtarzalnymi zadaniami. Na szczęście, niektóre z krain potrafią wynagrodzić monotonię doznań, przenosząc gracza w całkiem nowe realia. Na mnie największe wrażenie zrobił Wąż Świata, czyli Jormungand i obszar, na którym spoczywają zwłoki Tytana Thamura. Z czystej przekory nie będę dodawał, jak te dwa elementy omawianego świata łączą się ze sobą w trakcie fabuły.    

Długość podróży naszych podopiecznych będzie zależała od subiektywnych aspiracji. Można próbować maksymalnie skrócić ten etap, zmierzając prosto do celu, ale wtedy główne zadanie okaże się niezwykle trudne do zrealizowania, przede wszystkim za sprawą silnych przeciwników, a także przez zbyt słaby arsenał i/lub umiejętności naszego herosa. Dlatego zamiast gnać na złamanie karku i fundować sobie rozgrywkę w stylu Dark Souls, warto eksplorować wszystkie krainy, zdobywać dobra i ćwiczyć fechtunek na hordach przeciwników. Kratos spoważniał (i znormalniał pod względem fizjonomicznym), więc jeszcze przed odpaleniem gry pomyślałem sobie, że od teraz jego motywacja skręci na zupełnie inne tory, a sposób działania będzie wymagał całkiem nowej taktyki. Koniec z atakowaniem w amoku każdego napotkanego antagonisty, bo gdzieś obok biega jego młodziutki syn Atreus, na którego trzeba będzie pewnie uważać. Okazało się, że to po części prawda, ale głównie na początku i w sytuacjach, gdy młodzian nie będzie jeszcze dysponował odpowiednimi umiejętnościami czy orężem. 

Chłopiec zacznie zdobywać wiedzę i fach pod okiem czujnego ojca, a jego możliwości okażą się niezwykle pożyteczne w walce z większymi grupami przeciwników, głównie za sprawą zaklęć przywołujących żywioły świata zwierząt. W przypadku większych wrogów, strzały Atreusa będą doskonale odwracały uwagę, na czym z kolei zyska Kratos, fundujący maszkarom potężne ataki, kończone zazwyczaj jakimś zestawem fatalitów. Warto nadmienić, że w stosunku do poprzednich części, system sterowania głównym bohaterem uległ zmianie – tym razem śledzimy akcję zza pleców masywnego spartiaty, który zapomniał, jak się skacze. Może się wydawać, że to jakaś forma interaktywnego regresu, ale jest wprost odwrotnie. Mężczyzna porusza się bardzo płynnie i – poza drobnymi glitchami – świetnie reaguje na ruchy kamery. Co z kolei wpływa na bardzo wygodny sposób walki nowym orężem, którym jest magiczny topór o nazwie Leviathan. Co prawda, znane i lubiane ostrza na łańcuchach też się w końcu pojawiają, ale będą w tym przypadku bronią na zorganizowane chmary wrogów tudzież uruchamianie sprytnie zablokowanych przejść. 

Niezwykle ważnym aspektem rozgrywki jest moim zdaniem całkiem rozbudowany system rozwoju postaci i, w pewnym sensie, customizacji możliwości Kratosa pod kątem własnych preferencji. Ilość pokonanych istot oraz ciężar zdobytych surowców pozwolą na zwiększania parametrów i modyfikację uzbrojenia, a to z kolei wpłynie na przeskakiwanie kolejnych progów, pozwalających na jeszcze lepsze, a także bardziej fikuśne kombosy lub elementy wyposażenia. Można grać mocno ofensywnie, pakując w protagonistę różne ulepszenia i amulety, albo postawić na zbalansowany dystans i kosić przeciwników ze sporej odległości. Teoretycznie rzecz biorąc, da się stworzyć kilka typów postaci, ale w praktyce wymagałoby to sporej cierpliwości w kontekście przeliczania i dopasowywania poszczególnych statystyk. No i ok, wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jedna, ale za to ogromna wada tego programu. No bo niech mi ktoś wytłumaczy, po co szlifować umiejętności i zdobywać coraz lepsze pancerze, skoro przygoda kończy się nagle, gdzieś w połowie opowieści? 

Reasumując, poza wszystkimi przywarami i atutami, nowy God of War jest – uwaga! – tylko pierwszym odcinkiem większej fabuły, co w kontekście wysokiej ceny i buńczucznych zapowiedzi z eksploracją na inne mitologie, brzmi dla mnie niezwykle słabo. Być może wspomniane wcześniej gry trochę mnie w tej kwestii rozpuściły, no ale nie tego spodziewałem się po utworze kreowanym przez tyle lat. Co absolutnie nie zmienia faktu, że to jedna z lepszych produkcji tego roku. Czy najlepsza? Raczej nie, ale z pewnością warta tych kilkunastu godzin zabawy, bo to jednak krok w dobrą stronę.  

źródło foto: 1, podtyt. George Herbert 

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook