Wolfenstein: The New Order
Nowhere to Run, nowhere to hide...
Autor: Owen
gry
Moje pierwsze spotkanie z Wiliamem Josephem Blazkowiczem miało miejsce prawdopodobnie w okolicach wakacji 1993 roku, gdy jako 9 letni chłopiec biegałem z bratem do Miejskiego Centrum Kultury w Żywcu na zajęcia edukacyjne z obsługi komputerów.
Tak naprawdę spotkania w sali komputerowej odbywały się na zupełnie innej zasadzie niż myśleli rodzice, bo praktycznie wszyscy nowo poznani koledzy przynosili na dyskietkach gry arcade i katowali je z nami przez te 2 magiczne godziny. Z tamtego okresu pamiętam m.in. Mortal Kombat, Kampen Om De Rene Taender (przygody ząbka Colgate), jakąś fikuśną ciufcię i jeszcze kilka innych rarytasów, do których tytułów już nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Programów było całe mnóstwo, ale największą frajdę sprawiała wszystkim gra w niesamowicie brutalną strzelankę FPS, osadzoną w realiach II Wojny Światowej, zatytułowana Wolfenstein 3D.
Możliwość swobodnej eksploracji otoczenia oraz trójwymiarowy sposób kierowania postacią to dzisiaj absolutne minimum w first person shooterach. Jednak 21 lat temu sytuacja wyglądała inaczej – przygody agenta Blazkowicza były czymś niesamowicie absorbującym i jednocześnie innowacyjnym w kategorii rozrywki cyfrowej, stanowiąc solidny fundament m.in. dla serii Doom. Kilka następnych lat to szereg debiutów i paru kolejnych pretendentów do tronu, sporo przełomowych rozwiązań i zbyt dużo nowości, by wracać do starzejącego się w ekspresowym tempie Wolfa. Po niemal 9 latach posuchy w temacie, światło dziennie ujrzał godny następca pixelowo-bitmapowej strzelanki i jej ówczesnych kontynuacji, czyli bardzo dobrze przyjęty Return to Castle Wolfenstein. Kilkanaście godzin wciągającej fabuły i…znowu prawie dekada czekania na kontynuację. Średnio udany Wolfenstein z 2009 roku nie spełnił oczekiwań, a większość moich przyjaciół straciła nadzieję na reaktywację serii. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że Bethesda planuje wznowić markę!
Akcja programu rozpoczyna się w alternatywnej rzeczywistości, trzy lata po wydarzeniach przedstawionych w poprzedniej odsłonie gry, gdzieś w okolicach 1946 roku. II Wojna Światowa nadal trwa, a podczas kilku lat zmagań naziści osiągnęli sporą przewagę technologiczną i przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę. William B.J. Blazkowicz wraz z oddziałem (w skład którego wchodzi m.in. Fergus Reid i Probst Wyatt III), przypuszczają desperacki atak na fortecę jednego z najważniejszych oraz najbardziej brutalnych przywódców III Rzeszy – Wilhelma Trupiej Główki Strasse. Niestety nikt nie przewidział, że komitet powitalny będzie tak dobrze przygotowany i zarazem niebezpieczny, więc liczba ofiar po obu stronach rośnie w zastraszającym tempie. Ostatecznie, akcja desantowa kończy się porażką sił aliantów, a Blazko i jego grupa szturmowa korzystają z możliwości ucieczki, w trakcie której główny bohater obrywa metalowym odłamkiem w głowę i nieprzytomny wpada do Bałtyku. Rannego żołnierza wyławiają polscy rybacy…
W kolejnym epizodzie obserwujemy sytuację oczami bohatera. Szpital, ludzie mówiący po polsku, poczucie marazmu i błyskawicznie upływający czas. Wśród kilku szybko poruszających się po placówce postaci jest m.in. córka małżeństwa polskich lekarzy – Ania Oliwa, która wzięła pod swoją opiekę chorego BJa. Dziewczyna chyba jako jedyna wierzy w jego powrót do zdrowia i próbując nawiązać z nim realny kontakt, przywiązujec się emocjonalnie. Tak mijają dni, tygodnie, lata…Sytuacja ulega zmianie w momencie, gdy oddział Gestapo wkracza do budynku i zaczyna brutalnie mordować pacjentów oraz cały personel. Rodzice Ani giną na oczach Blazko, a ten doznaje potężnego szoku i budzi się z letargu, zabijając odruchowo jednego z wrogich żołnierzy. Okazuje się, że od czasu jego wypadku minęło aż 14 lat, a w międzyczasie świat zdążył się porządnie spieprzyć. Niemcy wygrali wojnę i rozciągnęli swoją potęgę na prawie całą Europę, a wszystkie państwa alianckie zostały konkretnie poturbowane.
Po masakrze w szpitalu, Wiliam ucieka z Anią na wieś do gospodarstwa jej dziadków. Tam poznaje zarys aktualnej sytuacji politycznej i w trakcie brutalnego przesłuchania przypadkowo złapanego oficera niemieckiego dowiaduje się, że jego dawni druhowie są przetrzymywani w berlińskim więzieniu o zaostrzonym rygorze. Po krótkiej naradzie (i pamiętnym błogosławieństwie dziadka Ani) bohaterowie wyruszają w stronę stolicy III Rzeszy i dokonują skrytobójczego ataku na placówkę karną, odbijając towarzyszy broni. Alianci szybko informują Blazkowicza, że jedyną możliwą drogą działania jest aktywność w ramach ruchu oporu działającego potajemnie na terenie nowego państwa. I w tym momencie zaczyna się właściwa część fabuły, bo w ramach akcji operacyjnych Kreisau Circle pod dowództwem Caroline Becker, BJ będzie podróżował po całym kontynencie i robił sporo zamieszania. Jednak takie poczynania nie udałoby się, gdyby nie…
Jedną z największych zalet nowego Wolfa jest bez wątpienia doskonale przemyślana fabuła, obfitująca w masę ciekawych motywów i świetnie zagranych postaci pobocznych. Dzięki takiemu założeniu każdy z graczy może odnieść wrażenie, że zamiast żmudnego odkrywania sztampowej historii, uczestniczy w interaktywnym filmie wojennym, pełnym zwrotów akcji i konkretnej demolki. Dobrze skrojony wątek główny jest więc wspomagany przez szereg barwnych osób, wśród których spotkacie m.in. lekko stukniętych żołnierzy alianckich, polskich konspiratorów, multikulturowy i nieugięty ruch oporu i totalnie obłąkanych (często na zupełnie innej płaszczyźnie) dowódców III Rzeszy. A wierzcie mi – to tylko ogólny zarys całego towarzystwa. Moi ulubieńcy to: niezniszczalna i zakochana w sobie Frau Engel, niemożliwy do samego końca Fergus Reid, zawzięta i oddana sprawie Tekla oraz komiczno-tragiczny duet Klaus Kreutz i Max Hass . Zmianie uległ również główny bohater, który został obdarzony wachlarzem emocji i w końcu zaczął brać czynny udział w wymianie dialogów. Brutalny i bezwzględny, a jednocześnie delikatny i wrażliwy facet pokazuje swoje prawdziwe oblicze w licznych cut-scenkach (gorąco polecam tą w garażu dziadka), a z upływem czasu – zakochuje się w Ani, a nawet uprawia z nią sex.
…a wszystko to odbywa się w nieźle zaprojektowanych lokacjach, doskonale oddających klimat duszności i osaczenia. Naziści są dosłownie wszędzie: inwigilują i trzymają rygor, mordują i torturują, ale jedocześnie nie oszczędzają swojego zdrowia i bawią się do upadłego. Monumentalna architektura urasta zatem do rangi niemego bohatera i staje się synonimem potęgi, która opanowała cały kontynent i jako pierwsza dotarła na Księżyc. Podczas krwawej wędrówki przyjdzie nam zwiedzić szpitale, więzienia, obozy koncentracyjne, fortece, kryjówki, łodzie podwodne, tajemne komnaty na dnie oceanu, a nawet bazę kosmiczną, której obecność w grze jest moim zdaniem niepotrzebna. Bo pomimo swojej wyjątkowości, level Luna Base jest po prostu nudny i sprawia wrażenie niedokończonego. Osobiście wolałbym go przemierzać w ramach jakiegoś oficjalnego dodatku i zmierzyć się tam z jakimś konkretnym bossem. Ale na osłodę dodam jeszcze, że bardzo podobały mi się wszelkie plakaty, drukowane magazyny, książki i inne gadżety, jakie napotkałem w grze – stanowiły świetne uzupełnienie całej otoczki lat 60 w wydaniu retro-nazi.
Całość spina klamrą świetnie skomponowana i dobrana muzyka, która dopasowuje się do danej sytuacji w zależności od natężenia akcji. Aczkolwiek najciekawszym motywem fabularnym w kwestii kreowania alternatywnej rzeczywistości są moim zdaniem różne popkulturowe smaczki, rozsiane tu i tam w postaci magazynów, zdjęć, plakatów oraz płyt winylowych. Bo powiedzie mi – czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby rozwój kultury i sztuki w ustroju totalitarnym? Ja dzięki najnowszej odsłonie Wolfa już wiem i polecam sprawdzenie ścieżki dźwiękowej z naciskiem na House of the Rising Sun niejakiego Wilberta Eckarta, będące oczywistym nawiązaniem do ballady autorstwa Boba Dylana, Mond, Mond, Ja, Ja zespołu Die Käfer, czyli Beatlesów w wersji nazi-hard, a także wiele innych, z doskonałym Nowhere to Run grupy Martha And The Vandellas na czele, świetnie wykorzystanym w jednym z najlepszych trailerów, jakie ostatnio miałem okazję zobaczyć.
Ale nawet najpiękniejsza grafika i najczystszy dźwięk nie wpływają na rozgrywkę tak, jak interfejs użytkownika i sposób sterowania postacią, od których zależy wrażenie końcowe. W przypadku najnowszego dzieła z portfolio Bethesdy muszę wspomnieć o czynnikach, które w założeniu miały się uzupełniać, a finalnie troszkę się wykluczają. Pierwszą z nich jest system perków znanych m.in. z serii Fallout, zdobywanych rzekomo podczas wykonywania poszczególnych zadań i podnoszących kwalifikacje naszego ulubieńca, natomiast drugą kwestią będzie intuicyjny system poruszania się i przeglądania ekwipunku. Sęk w tym, że tempo rozgrywki bywa tak szybkie, że nawet uważny odbiorca może przegapić oferowane kolejno ulepszenia, a z czasem zupełnie przestaje zwracać uwagę na ten aspekt gry. Tak więc eksperyment z elementami RPG trochę się nie udał, w przeciwieństwie do proponowanego – nieco eksperymentalnego – asortymentu wojennego, który jak na futurystyczną produkcję przystało, sprawdził się wyśmienicie. Do dyspozycji gracza zostaje oddana cała gama śmiercionośnych narzędzi, począwszy od noży, poprzez wszelkiej maści pistolety, strzelby, granatniki, aż po fantastyczną i cały czas ulepszaną piłę laserową. A jeśli dodamy do tego możliwość korzystania z dwóch broni jednocześnie, to wyjdzie nam totalnie wybuchowy gameplay.
Wydawca nie byłby sobą, gdyby nie umieścił w grze kilku easter-egg’ów, w tym jeden odnoszący się do innego znanego tytułu w portfolio firmy. Pamiętacie hangar spiskowców, ukryty głęboko pod ziemią i zamknięty wielkim włazem z namalowaną liczbą 101? Osoby zakochane w serii Fallout – łapka w górę. A zwróciliście uwagę na kluczyki w BMW Bobby’ego Brama podczas wstępu do rozdziału 6? Czy są na sali jacyś fani Quake’a 3? Kto zauważył poduszki w kształcie gwiazdek z serii Mario Kart w pokoju Maxa Haasa? Miłośnicy Nintendo, przed szereg wystąp. Ale jest i nawiązanie do wcześniejszych przygód Blazko – ostatni boss korzysta z mecha przypominającego zbroję Adolfa Hitlera z pierwszych odsłon Wolfensteina. Pamiętajcie, smaczków fabularnych w stylu magazynu Mój Szop jest w recenzowanej grze znacznie więcej, dlatego zachęcam do szerszej eksploracji wszystkich lokacji.
Zatem, czy warto zagrać w nowego Wolfa? Oczywiście i to najlepiej nie jeden raz, bo gra oferuje dużo frajdy, kilka zróżnicowanych poziomów trudności i dwa odmienne wątki do wyboru. Mechanika rozgrywki jest po prostu świetna, strzelanie do wrogów bardzo realistyczne, a poziom brutalności przebija niejeden aspirujący tytuł w klimacie gore. Dodajcie sobie do tego doskonale przygotowane przerywniki i gadającego Blazkowicza, a dostaniecie gotowy przepis na sukces. Program jest dokładnie tym, czego oczekiwałem po nowej odsłonie tej niezwykle ciekawej i wiekowej serii, choć po ukończeniu rozgrywki czułem pewien niedosyt z powodu długości fabuły i wykorzystania pomysłów, które z powodzeniem mogłyby stanowić samodzielne dodatki do całej przygody. Reasumując, przyjemność płynąca z rozgrywki jest tak duża, że naprawdę warto poświęcić kilka godzin i ściągnąć ze Steam’a te kilkadziesiąt giga plików instalacyjnych…
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook