Ultimate Spider-Man
Moc i Odpowiedzialność
Autor: Owen
komiksy
Wiadomość o nowej zapowiedzi do nadchodzącej wielkimi krokami filmowej adaptacji serii The Avengers okazała się topowym newsem zeszłego tygodnia, bo jej wirtualna dystrybucja przetoczyła się przez geekową cześć sieci niczym tornado pełne rekinów z Sharknado 2. Dyskutowano o niej na wszelkich możliwych forach i portalach, rozbierano ją na poszczególne kadry, omawiano nowych bohaterów, wygląd Ultrona, majestat nowej zbroi Iron-Man’a, aż w końcu, po ogłoszeniu kolejnych rewelacji ze strony wydawcy i MCU, fani zaczęli sklejać ze sobą poszczególne informacje i wyniuchali nawet groźnie brzmiące Civil War. I powiem szczerze, że dla mnie – jako fana komiksów – to wiadomość wręcz fantastyczna. Ale pomimo kinowej hossy trzeba pamiętać, że sytuacja znanego wydawcy jeszcze kilka lat temu była nie do pozazdroszczenia.
W okolicach przełomu milenium, firma Marvel stanęła na skraju bankructwa i zanim przejął ją gigant w czapce Myszki Miki (prawie dekadę później), próbowała się ratować na różne sposoby, m.in. poprzez odświeżenie swoich najważniejszych produktów. Osobą odpowiedzialną za eksperymentalny reboot był nowo mianowany redaktor naczelny – Joe Quesada, który postanowił zaryzykować i jako pierwszego do tuningu wytypował Spider-Man’a. Taki wybór miał swoje uzasadnienie w postaci zbliżającej się wówczas ekranizacji, a scenarzyści chcieli zwyczajnie powrócić do korzeni historii nastolatka z niezwykłymi mocami, który przez kilka ostatnich dekad zdążył się już nieco zestarzeć i odpłynął fabularnie od przyjętego wcześniej schematu. Tak powstała pierwsza seria z linii Ulitmate, mająca na celu opowiedzenie starych historii w nowych konwencjach.
[spoileralert]
Restart historii Spidera okazał się dużym sukcesem wydawniczym i bez wątpienia miał jakiś wpływ na popularność późniejszej ekranizacji z Tobbym Maguire’m w roli głównej. Wszyscy bili brawa i zachwycali się, a ja…nie. Może to kwestia czasu, jaki upłynął od daty premiery, ale po skonsumowaniu treści mam w większości negatywne odczucia. Doceniam idę, ale nie w taki sposób, w jaki danie zostało podane. Owszem, podoba mi się pomysł na cofnięcie czasu, bowiem młody Parker został odmłodzony niczym telewizyjny Krzysio od teleturniejów i w omawianym albumie ma zaledwie 15 lat. Co więcej, cioteczce May i wujkowi Benowi również odebrano sporo wiosenek, a nawet dodano luzackiego pazura (kto pamięta żarcik z fryzjerskiego kucyka opiekuna, ten będzie wiedział, o czym piszę). Peter został sportretowany jako szkolny omnibus i łamaga, któremu każdy podkłada nogę i byle szkolny oprych spuszcza manto. W całym zamieszaniu, tylko dobroduszna Mary Jane widzi w nim kogoś więcej. I wszystko byłoby super, gdyby nie jedna maniera, która psuje mi odbiór całej historii. Otóż każda z przełomowych chwil w życiu bohatera została dosłownie muśnięta w sposób bardzo powierzchowny, przez co odbiór dzieła staje się chwilami zbyt miałki.
Pomimo mojej niechęci do samej treści, muszę pochwalić polskiego wydawcę, który stanął na wysokości zadania i zaprezentował album w sposób godny wszelkich pochwał, będący jednocześnie wizualnym spełnieniem marzeń niejednego kolekcjonera. A wraz z resztą Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, wydawnictwo stanowi nie lada rarytas dla każdego miłośnika historii obrazkowych, które koniecznie trzeba znać i – opcjonalnie – mieć. I choć nie przepadam za rysunkami Marka Bagley’a (a już tym bardziej za cyfrowym kolorowaniem kadrów), to polecam tytuł ze względu na wysoką jakość wydania i swoją sympatię dla postaci Pajączka.
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook