Top 7 gier z 2024 roku
Subiektywne zestawienie najlepszych gier
Autor: Owen
gry
Dwudziesty czwarty rok nowego stulecia był dla mnie dosyć łaskawy pod względem rozrywki. Co w kontekście braku czasu, dwóch przeprowadzek i grania na kilku różnych sprzętach tudzież konfiguracjach, można uznać za sukces.
Rzecz jasna, nie mam aż takich mocy przerobowych, by móc się z tym subiektywnym porównaniem wpychać pomiędzy magazyny branżowe. Ale by być uczciwym, przede wszystkim wobec samego siebie, to na potrzeby niniejszego tekstu starałem się zagrać w jak najwięcej interesujących mnie tytułów. A było ich w mijającym sezonie całkiem sporo, z czego najbardziej zaskoczyły mnie zupełnie nowe marki, przełamujące passę kontynuacji czy remake’ów. Z tych drugich zawiodły dwa potencjalne pewniaki, bo chyba nikt nie spodziewał się tego, że wyczekiwany dwadzieścia lat Homeworld 3 okaże się po prostu przeciętny, a drugi Frostpunk rozmieni na drobne swój potencjał. Niestety na kilka innych tytułów nie starczyło mi czasu, więc kontynuacji Stalkera oraz Pacific Drive nie brałem pod uwagę, choć postaram się je nadrobić już niebawem.
A jak wygląda tegoroczne, stacjowe Top 7 Gier?
Muszę przyznać, że choć wychowałem się w erze kaset VHS, to jestem umiarkownym fanem przygód niesfornego archeologa. Dlaczego? Zapyta ktoś dociekliwy. Bo od zawsze denerwowało mnie nonszalanckie zachowanie Henry’ego juniora i jego swobodne podejście do formy naukowej eksploracji (która zazwyczaj kończyła się jakąś zawieruchą tudzież okazjonalną demolką). To dziwne wrażenie podkręcał niesamowity łut szczęścia, sprzyjający ekipie Indiany i jego przyjaciół. No ale cóż począć, gdy takie są założenia Kina Nowej Przygody – albo je człowiek pokocha, albo będzie omijał z daleka. Więc do nowej gry z tego uniwersum podchodziłem trochę jak pies do jeża. Ale…
…na szczęście, przeżyłem pozytywne zaskoczenie na kilku płaszczyznach. Wielki Krąg to długo oczekiwana produkcja, która zabiera graczy w zaskakującą podróż śladami słynnego bohatera. Twórcy doskonale uchwycili klimat kultowej serii filmów, przenosząc nas do egzotycznych lokacji, pełnych tajemniczych artefaktów i niebezpiecznych pułapek. By ostatecznie spiąć całośc niezwykle ciekawą klarmą fabularną. Sama rozgrywka to połączenie eksploracji, rozwiązywania zagadek oraz dynamicznych sekwencji akcji. I choć mam kilka uwag w kontekście poszczególnych rozwiązań czy konkretnych mechanik w tym programie, to ostateczne wrażenie jest zaskakujące dobre. Wręcz fantastyczne! A ja chyba odświeżę sobie oryginalną trylogię.
Od premiery pierwszego Hellblade mija kilka długich lat, spędzanych na dyskusjach dotyczących rozwinięcia marki z portfolio Ninja Theory. Wtem, po czterech latach pojawia się pierwsza filmowa zapowiedź, która uderza w odbiorców z siłą bomby atomowej! W tym momencie wszyscy fani marki już wiedzą, że Senua’s Saga: Hellblade II będzie jednym z tych utworów, o których branża nie będzie mogła przestać dyskutować. Aż w końcu, po siedmiu długich sezonach odpalam konsolę i instaluje ten wyczekiwany program. I już od pierwszych chwil po uruchomieniu czuję się wciągnięty w narrację opartą na brutalności i szaleństwie.
Zmagająca się z wewnętrznymi demonami (a możę ze schizofrenią?) Senua dociera na Islandię, rozdzieraną przez walki klanów. Lecz te – choć niezwykle krwawe – okażą się tylko preludium do prawdziwych problemów wyspy, związanych z mitycznymi olbrzymami, Ukrytymi i innymi lokalnymi gusłami. Więc w trakcie tej relatywnie krótkiej (a szkoda!) przygody mamy do czynienia ze spora liczbą coraz dziwniejszych wydarzeń. Co więcej, gra zachwyca niezwykłą oprawą graficzną, która w połączeniu z potężnym systemem dźwiękowym tworzą niesamowitą atmosferę. Każdy dźwięk, każdy krzyk Senui, każdy szelest liści – wszystko to przyczynia się do budowania napięcia i immersji.
Produkt wymagający i nie dla każdego. Ale jednocześnie super ważny dla całej branży.
Studio Saber Interactive bardzo sprawie pociągnęło temat protagonisty z pierwszej odsłony (i nie tylko), wrzucając nas od razu w nową przygodę. Tym razem podległy Imperium układ planet zostaje zaatakowany przez Tyranidów, którzy dokonują desantu i plądrują co się da. Więc jako ogromny super żołnierz przychodzimy z odsieczą i wkraczamy do akcji z małym oddziałem podobnych zabijaków. A sytuacja nie jest prosta, bo wróg ma nad nami gigantyczną przewagę liczebną.
Na szczęście już od pierwszych chwil rozgrywki możemy korzystać z różnych atutów, którymi dysponuje główny bohater – tak więc, misja rozpoznawcza to prawdziwy festiwal wypruwania flaków – a im dalej w las, tym więcej drzew. To zasługa dobrze opracowanego systemu walki, który stanowi połączenie ostrzału z dystansu i walki wręcz. A ta – w zależności od taktyki – potrafi być naprawdę widowiskowa. Twórcy oddali w nasze ręce kilka różnych klas i związanych z nimi taktyk działań. Widać i czuć, że to program przygotowany pod przyszłe starcia w trybie multiplayer. Więc jeśli macie wśród swoich przyjaciół miłośników W40K, to jest kilka bitew do stoczenia!
Placówka odcięta od świata, sztorm, grupka bezradnych ludzi i tajemnicze zjawisko, wywołane zbyt głębokim odwiertem – to przepis na klaustrofobiczny horror, jakich wiele. No ale cóż…ja po prostu uwielbiam taką konwencję i nie przepuszczę żadnej produkcji, która się w nią wpisuje. Co więcej, przed rozpoczęciem rozgrywki zawsze zadaję sobie proste pytanie: jak tym razem scenarzyści spróbują mnie wystraszyć?
No i kurcze, jako miłośnik utworów takich jak Leviathan, Deep Star Six czy The Intruder Within, mogę śmiało napisać, że nie będzie łatwo mnie zaskoczyć. A jednak! Twórcom ze studia The Chinese Room udało się pokazać znane zjawiska czy zagrożenia w nowy sposób – co już samo w sobie uznaję za atut. Bo choć omawiana gra to tzw. Walking sim, to jednak dosyć rozbudowany jak na swój gatunek. Ktoś mógłby się przyczepić, że rozgrywka polega na bieganiu z punktu A do punktu B, ale prawda jest taka, że dzięki świetnie zrealizowanej narracji, takie podejście sprawdza się w tym przypadku idealnie. Szczególnie, gdy musisz uciekać wąskim, ciemnym i zalanym do połowy korytarzem, wiedząc, że skowyt za twoimi plecami nie należy do niczego, co znasz z lekcji przyrody.
Bardzo podobał mi się sposób, w jaki główny bohater, niejaki Caz Mcleary, łączył ze sobą fakty. Otóż lwią część wydarzeń poznajemy za pomocą klasycznej linii telefonicznej, dostępnej w zamkniętym obiegu Platformy. I wierzcie mi, niektóre z tych rozmów potrafią zjeżyć włos na głowie – szczególnie gdy po drugiej stronie słychać wrzaski rozmówców. Uwielbiam takie klasyczne podejście do horroru – nie zawsze wszystko widać, ale człowiek czuje napięcie cały czas.
Jest już dobrze po dwudziestej drugiej. Siedzę zrelaksowany w fotelu i obserwuję jak obfity deszcz zalewa szybę mojego antygrawitacyjnego Buick’a. Próbuję przez nią oglądać czarno biały kryminał, wyświetlany w kinie samochodowym na 94 piętrze wieżowca przy Fifth Avenue, ale tak naprawdę guzik widzę. Więc popijam whisky i wspominam stare czasy, gdy moje wysportowane ciało było naprawdę moje. A jedynym zmartwieniem wydawało się gadulstwo ukochanej, za którą bardzo tęsknię. Wtem, mój videofon odbiera połączenie z komendy, wprost z gabinetu szefa. A ten oznajmia, że mam wykonać rutynową kontrolę w jednym miejscu zbrodni. Ale co to dla mnie…
Ludzie nie są pewni swojej przyszłości. Każdy próbuje opłacić abonament pozwalający na korzystanie z fizycznego ciała, by nie trafić do tzw. przechowalni, po której zaczyna szwankować pamięć. A im więcej czasu spędzonego w lodówce, tym gorzej z zachowaniem tożsamości. Co jest w pewnym sensie paradoksem w świecie nieskończonego jutra, ponieważ ceną za osiągnięcie długowieczności okazała się biologiczna degradacja i demencja wśród mniej zamożnych warstw społecznych. I tylko nieliczni wsród nich mają odwagę powiedzieć pass.
To z kolei pasuje do wizualnej koncepcji programu, który przenosi nas w daleką przyszłość, ale w takim mocno retrospektywnym, wręcz noir’owym wydaniu. Do rzeczywistości, która stylistycznie utknęła w latach 30 i 40 XX wieku, fundując mieszkańcom miks architektury Art Deco z monumentalnym Brutalizmem, gdzie latające oldtimery mijają na swoich niebostradach klasyczne sterowce itd. Moim zdaniem to jest absolutny strzał w dziesiątkę, bo w ramach jednego programu możemy przeżyć kryminał w starym stylu, doświadczając w tym samym momencie przerażającej dystopii. Jednak to, co stanowi największą wartość utworu, to próba podjęcia tematu egzystencji w sytuacji, gdy praktycznie nie da się umrzeć. To również przekrój możliwych zachowań – nonszalancji jednych, obojętności drugich czy depresji u kolejnych. Co oczywiście będzie wpływało na różne formy zakończenia.
Chwilkę po tym, gdy zakończyłem podróż z Senuą (Hellblade 2) i powróciłem do głównego menu konsoli, jej system zaproponował mi nowe produkcje, które akurat wskoczyły do usługi Game Pass. Zazwyczaj pomijam te sugestie, bo mój czas to obecnie cenna waluta. Lecz tym razem poczułem się realnie zaintrygowany, bo oto moim oczom ukazał się mały duszek, który przemierza niezwykle plastycznie wykreowane światy, widziane w delikatnie izometrycznym ujęciu. A że jestem fanem wszelkich produkcji w stylu Jerremyville, którym na kilometr pachnie ten utwór, to od razu skupiłem na nim swoją uwagę.
Więc w końcu uruchomiłem program i dosłownie, przepadłem bez wieści. Głównie dlatego, że Hauntii to nie jest zwykła platformówka, jakich wiele – to wspaniała przygoda, pełna zwrotów akcji i wzruszeń. Gra bardzo przyjemna w kontekście rozgrywki, a jednocześnie wymagająca. Dającą dużo swobody w wyborze własnej ścieżki. No i co najważniejsze – zrealizowana w tak krejzolskim stylu, popartym świetnie dopasowaną ścieżką dźwiękowa, że nie pogardziłbym albumem z pracami koncepcyjnymi tudzież ładnie wydanym winylkiem. Absolutne zaskoczenie i 101% miodności!
Prawdę mówiąc, nie wiem od czego zacząć w przypadku tego programu. Gdybym napisał, że to przewspaniała adaptacja fabularna chińskich mitów czy legend, przedstawiona w ramach bajecznej oprawy audio-wizualnej, popartej niezwykle immersyjnym i satysfakcjonującym systemem rozgrywki, to w zupełności wystarczyłoby za uczciwą rekomendację. Ale prawda jest taka, że gra wyprodukowana przez firmę Game Science, to coś znacznie większego. To według mnie ciekawa wariacja na temat monomitu drogi 'Bohatera o tysiącu twarzy’, wyprodukowana według przemyślanego scenariusza i oferująca iście filmową narrację.
Program korzysta z dobrodziestw silnika Unreal Engine 5, co widać przede wszystkim poprzez pięknie zaprojektowane lokacje. Lecz nie ogranicza się tylko do tła, bowiem wygląd, gestykulacja i ogólny feeling bohaterów też sprawdzają się świetnie – dosłownie czuć miękkość oraz dynamikę ruchów protagonisty. A ten – choć praktycznie nic nie mówi – to naprawdę wiele potrafi i nie odpuszcza aboslutnie nikomu. Co z kolei wpływa na wrażenia z samej rozgrywki, będącej bardzo dobrym kompromisem pomiędzy typowym arcade, a topornym soulslike’iem. Nie jest łatwo, ale też nie przesadnie trudno ubić tego czy tamtego przeciwnika – choć szczęście czasem się przydaje. Aczkolwiek, warto eksperymentować z drzewkiem umiejętności i różnymi wersjami uzbrojenia, bo pod tym względem możliwości jest naprawdę mnóstwo.
Reasumując, to doskonała gra, warta swojej ceny. Gorąco polecam!
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook