Top 7 gier z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych gier z 2021 roku

Autor: Owen

gry

Mógłbym napisać, że po premierze Cyberpunka 2077 nic w tej branży nie będzie takie samo. I choć w dużej mierze to prawda, bo po tym zamieszaniu cały rynek elektronicznej rozrywki mocno się przetasował, to trzeba pamiętać, że nie tylko w Night City tętni życie. 

A mijający rok wcale nie należał do słabych pod względem zaskoczeń i dobrych premier. Akurat w przeciwieństwie do kina, giereczkowo bazuje na domowym zaciszu i nadmiarze wolnego czasu, a tego wszyscy mieliśmy całkiem sporo, więc można napisać, że dużo się działo w ramach różnych platform. Oczywiście problemy z dostępnością sprzętu nie ułatwiały sprawy, ale kto chciał (lub mógł), ten osiągnął swój cel i dzisiaj może się cieszyć lepszą jakością wielu nowych utworów. A nawet kilku remasterów, w ramach których trafiały się też niezłe kaszanki, na które szkoda mi teraz klawiatury. 

Dobra wiadomość jest taka, że w tegorocznym zestawieniu pomaga mi mój przyjaciel Michał, który – zamęczając swojego nowiutkiego X-klocka – zauważył dosyć ciekawą zależność:

Moim zdaniem, rok 2021 okazał się rokiem platformówek takich jak It takes Two, wspomnianego wyżej Ratchet and Clank czy Psychonatów. Co ciekawe, we wszystkich wymienionych produkcjach wskazywano na różnorodność poziomów, zmieniającą się nieustannie mechanikę gry i scenerię. Miks doznań rzadko spotykany w tradycyjnych utworach i stanowiący jeden z głównych argumentów, przeważających o przyznaniu tytułu gry roku It Takes Two (w trakcie ostatnich The Game Awards).

– Michał vel Jasne 

Ja się z tą obserwacją w pełni zgadzam, o czym przekonacie się czytając poniższe zestawienie. Aczkolwiek, dostrzegłem też buzz na innych płaszczyznach. Przede wszystkim rozruch Game Pass’a, który na starcie bazował na dwóch sporych tytułach rodzimej produkcji, czyli Outriders i The Medium, by zakończyć rok bardzo mocnym powrotem nowego Halo. Do tego sporo zamieszania wśród indyków, gdzie debiutowały takie cudeńka jak Papetura, Loop Hero czy Sabel. Plus informacja o GameDec’u, poteżnej kosoli przenośnej od Steam’a; a także rozwój usług streamingowo-growych i jeszcze kilka innych duperelek, o których warto pamiętać. Na koniec chciałem wspomieć, że coraz bardziej niepokoi mnie zjawisko soft-porno streamingu na portalach typu Twitch, bo od ero-wygibasów w basenie są inne witryny, pozwalające nawet lepiej zarobić. 

Ale nie traćmy na ten temat zbyt wiele czasu i przeskoczmy do tegorocznej topki!

Miejsce 7 – Narita Boy

Jak zapewne zdążyliście zauważyć, jakiś czasu temu wróciła mi zajawka na rozbudowane platformówki, które nie tylko smakują jak dawniej, ale też rozwijają cały gatunek o nowe, często innowacyjne elementy. By wspomnieć tylko o dylogii Ori’ego, Blasphemous czy przygodach Cuphead’a, jako lokomotywach branży. Jednak sama rozgrywka, jakkolwiek wciągająca, to jeszcze nie wszystko – jeśli idzie w parze ze świetnym settingiem koncepcyjno-graficznym, to od razu wiem, że warto się przykleić do takiej produkcji na dłużej.

Dokładnie takie wrażenie sprawia pierwszy tytuł w dorobku hiszpańskiego studia KOBA, który jawi się jako fantastycznie przemyślane, a przede wszystkim mocno grywalne połączenie tematyki pierwszego TRONa, Pixel-Artu, Synthwave’u, a nawet psychoterapii. Serio, serio! Ta gra to nie tylko zabawa i bezmyślna młócka z nieprzerwanym parciem w prawo. To arcyciekawa opowieść z bardzo smutnym wątkiem na drugim planie, który skutecznie uspokaja tempo narracji. A to jest wprost proporcjonalnie krejzolskie wobec tego, jak szalony jest cały świat Digital Kingdom, pięknie zaprojektowany i wypełniony gigantyczną masą odwołań oraz świetnie zrealizowanych mash-up’ów technologicznych. 
 
Od strony wizualnej, wszystko jest tutaj na najwyższym poziomie. Również przeciwnicy, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. A tych to naprawdę trzeba pochwalić, bo nie często mam okazję zetrzeć swój oręż z paszkwilem He-Mana i Szkieletora (Lord VHS), mocną satyrą na temat Virtual Glove, przerażającym konceptem anty-tęczy, a nawet potężnym korsarzem z czerwoną brodą, który generuje tak świetny klimat, że kilka razy specjalnie dałem się pokonać, by sobie trochę dłużej posłuchać utworu w tle. Zresztą, muzyka w tej grze to jest majstersztyk sam w sobie i napewno kupię jej winylowe wydanie. Więc jeśli jesteście zamuleni kolejnymi strzelaniami, fifkami tudzież innymi gamę pass’ami, to koniecznie sprawdźcie ten utwór. Bo trzepie mózgownice, jak mało która używka. A przy okazji, oddaje piękny hołd czasom dawno minionym
 

Zobacz zapowiedź filmową: Narita Boy

Miejsce 6 – The Medium

Mogę chyba napisać, że po trzech ostatnich tytułach od Bloober Team jestem fanem tej firmy oraz, a może przede wszystkim, ogromnym entuzjastą ich podejścia w kwestii eksperymentów technologiczno-narracyjnych. I choć w poprzednich utworach wykorzystali sporo ciekawych rozwiązań, to w swojej najnowszej produkcji poszli o krok dalej, tworząc podwaliny pod całkiem nowy gatunek przygodówek – czyli zabawę konwencją dwuświata, opartą na interaktywnej eksploracji konkretnych miejsc, mających swoje odpowiedniki w równoległych rzeczywistościach, z których ta druga to wariacja na temat obrazów Zdzisława Beksińskiego.

Gdy dodam do tego miejsce akcji, czyli Kraków i okolice, to poziom ekscytacji u takiego neo-Krakusa, jak ja, wzrastał z każdą sekundą rozgrywki. Tym bardziej, że już pierwsze lokacje, a mianowicie wnętrza mieszkania i podwórza przy Placu Matejki zostały oddane w tak szczegółowy, klimatyczny i przede wszystkim wierny stylistycznie sposób, że ze świecą szukać porównań. A im dalej w las, tym więcej podobnych smaczków, bo główna bohaterka, Marianna, będzie się plątała m.in po opuszczonym ośrodku Niwa (hotel Cracovia) czy ruinach tajemniczych fortyfikacji (Twierdza Kraków).

I choć cała przygoda jest nieznośnie liniowa, z niewielką liczbą interakcji, to jednak nie przeszkadza to w przeżywaniu koszmaru na dwa ekrany. Szczególnie w demonicznej wersji rzeczywistości, nacechowanej groteską, turpizmem i entropią (co zazwyczaj doskonale podkreśla praca kamery). Więc jeśli macie chwilę, to koniecznie sprawdźcie tego naszego Alana Wake’a na sterydach. Bo to naprawdę bardzo wciągająca pozycja.

Zobacz zapowiedź filmową: The Medium

Miejsce 5 – Psychonauts 2

Michał: Długo wyczekiwana produkcja od Double Fine zaskoczyła mnie podwójnie. Dlaczego? Ponieważ skonsumowałem ją w pakiecie wraz z pierwszą częścią, stworzoną przez Tima Shafer’a i spółkę w 2005. Nigdy nie miałem do czynienia z tą marką i prawdę mówiąc, nigdy o niej nie słyszałem, do czasu rozpoczęcia kampanii zapowiadającej debiut gry na platformie Game Pass. Zaintrygował mnie fakt, że wielu gamingowych maniaków i komentatorów rzuciło się na pierwszą część przygód Razputina Aquato, wychwalając zalety tej wiekowej już przecież produkcji. Zaryzykowałem, uruchomiłem Steam i wciągnęło mnie na dobrych kilka tygodni w wir szalonych światów, wykreowanych przez mózgi napotykanych przez Raza bohaterów.

Świetna fabuła i doskonała gra aktorska została kontynuowana w Psychonats 2. Wykreowane postacie nie zostały pozbawione swojej specyficznej, surrealistycznej aury, ale zaprezentowane zostały w nowej, generowanej przez sprzęty aktualnej generacji, oprawie graficznej. Tim Schafer wraz ze swoim zespołem skutecznie oczarował nie tylko mnie, ale i całą moją rodzinę. Wszyscy wciąż nucimy i podśpiewujemy piosenkę „Cosmic I/Smell the Universe”, wykonywaną przez niezrównanego Jacka Blacka. Niesforny doktor Loboto jest dotychczas ulubioną postacią z gier mojej córki. Nawet moja żona, nie wykazująca większego zainteresowania grami, zaciekawiła się losami Razputina. Humor budzący na twarzy ciepły uśmiech, wyjątkowa wizja artystyczna, pozytywne przesłanie i wciąż zaskakujące levele nie pozwalają się nudzić. Zalecam wszystkim zapoznanie się tym tytułem, ale jeśli macie nieco więcej czasu, koniecznie zagrajcie najpierw w pierwszą część, ponieważ – mimo początkowo odrzucającego, archaicznego wyglądu – gra szybko okazuje się być wciąż na czasie i nie pozwala wstać sprzed ekranu przez wiele godzin.

Zobacz zapowiedź filmową: Psychonauts 2

Miejsce 4 – Ratchet & Clank: Rift Apart

Za-krót-ka!

Tak powinien podsumować nowe przygody Ratcheta, Clanka oraz całej plejady innych, równie ciekawych bohaterów. I to by w zupełności wystarczyło za rekomendację. Ale byłoby też krzywdzące dla tego – wbrew pozorom , mocno złożonowego – programu, który jest takim trochę spełnieniem marzeń wszystkich starszych dzieciaków w kwestii klasycznych platformówek. No bo co tu się nie dzieje?! Wciągająca fabuła, niczym z topowego filmu animowanego, oparta na niezwykle plastycznym swiecie i poparta całą gamą aktywności, począwszy od zwykłej eksploracji, poprzez fantastycznie (i zabawnie) wyglądające walki, aż po różne interakcje poboczne, takie jak wyścigi czy trójwymiarowy parkour – no po prostu czad!

Oczywiście wszystko świetnie przemyślane, zbalansowane i poparte bardzo dobrymi projektami poziomów, które na przemian wciagają nas w korytarzowe zmagania, by po chwili wypluć w namiastkę otwartego świata. Albo bez pardonu wystrzelić przez kilka szczelin wymiarowych, z twardym lądowaniem na jednej ze stacji kosmicznych, pełnych robotów. I straganów pani Zurkon, oferując oręż wszelaki. Co z kolei może zachęcać do np. cyklicznej zmiany taktyki oraz stylu walki. Jednak najciekawsze jest to, że Ratchet & Clank: Rift Apart to doskonała przygoda oraz świetny benchmark dla konsoli PS5, pokazujący jej realne możliwości. I jak do tej pory, najlepsze wykorzystanie możliwości pada Dualsense. Gorąco polecam!

Zobacz zapowiedź filmową: Ratchet and Clank: Rift Apart

Miejsce 3 – Resident Evil Village

Kto śledzi Stację od dłuższego czasu, ten zapewne pamięta mój zachwyt nad wizytą w gnijącym domostwie Bakerów kilka lat temu. Upiorna przygoda Ethana Wintersa trafiła nawet do blogowego zestawienia Top 7, bo gra zszarpała mi nerwy, jak mało która. Więc pierwsze przecieki z produkcji kolejnej odsłony serii wydawały się niezwykle obiecujące – nie tylko w kwestii ciekawego formatu rozgrywki, ale przede wszystkim dlatego, że twórcy postanowili kontynuować historię z Luizjany.

Już pierwsze minuty przygody potrafią oczarować swoim groteskowym klimatem, gdy po koszmarnej nocy w lesie docieramy do skąpanej we mgle, zapuszczonej wioski (z górującym złowieszczo zamkiem Dimitrescu w tle). Głównie dlatego, że można odczuć pewien dysonans: człowiek wie, że w okolicy dzieje się coś złego, bo wszędzie zgliszcza i trupy, a za paskiem ani jednego złamanego noża; podczas gdy z drugiej strony graficznie okolica jest tak doskonale zaprojektowana, że aż chce się po niej łazić. Widać, że ludzie odpowiedzialni za projekty poziomów odwalili kawał dobrej roboty, bo niemal każda większa lokacja w grze to na swój sposób tematyczny majstersztyk.

Pomysł na fabułę oraz zestawienie ze sobą kilku fantasmagorycznych wątków, podlanych sosem z rumuńskich wierzeń ludowych daje naprawdę niezwykłą miksturę. Ale wbrew pozorom, bardzo smaczną, ponieważ wszystko (jak na realia Residenta) ma na końcu logiczne wytłumaczenie. Co więcej, zmiana otoczenia co kilka godzin wpływa bardzo ożywczo na poziom doznań, a przy okazji na ilość kortyzolu we krwi. Nieważne, czy będzie to w/w zamek, pełen wampirów, upiorna willa nad wodospadem, skrywająca przerażające tajemnice, czy też fabryka produkująca zombii-ubermensch’ów. No po prostu, dzieje się dużo i dobrze, a rotacja tylko dodaje smaku i wzmaga ochotę na dalsze przygody. Tym bardziej, że narracja trzyma się przysłowiowej kupy, sprawiając naprawdę dużo frajdy wszystkim tym, którzy uwielbiają horrory i czują się zafrapowani historią Umbrella Corporation, sięgającą jakichś antycznych kultów.

Zobacz zapowiedź filmową: Resident Evil Village

Miejsce 2 – Little Nightmares 2

Nic mnie tak nie przeraża, jak senne koszmary, bazujące na traumatycznych wydarzeniach z dzieciństwa. Złe, zawiłe i przejaskrawione tak bardzo, że aż strach ponownie zasnąć. Powyższą formułę doskonale zrozumieli ludzie z Tarsier Studios, którzy cztery lata temu zafundowali nam terapię szokową w postaci Little Nightmares, czyli niezwykle pomysłowej gry platformowej w konwencji horroru, z tak gęstym klimatem, że można by go kroić nożem. Kontynuacja była jedynie kwestią czasu, aż w końcu pojawiły się pierwsze przecieki na temat prequela, opisujące przygody Mono i partnerującej mu później Six w skąpanej w deszczu metropolii. 

Akcja utworu przenosi nas do bliżej nieznanego miasta, które opanowała tajemnicza przypadłość – jakaś dziwna moc doprowadziła do strukturalnej entropii zabudowy, ponieważ większość mieszkańców popadła w rodzaj otępienia związanego z pewną transmisją telewizyjną. Diaboliczny i hipnotyzujący program zmienił nie tylko zachowanie ludzi, ale także ich wygląd, kreując z nich przerażający tłum bez twarzy, łakomy na jakikolwiek sygnał. I jeśli ktoś myśli, że to najbardziej przerażająca kwestia w tej opowieści, jest w błędzie – to zaledwie preludium do tego, z jakimi kreaturami będziemy mieli do czynienia. 

Oczywiście po drodze do tajemniczej wieży telewizyjnej przyjdzie nam zwiedzić wiele fantastycznie zapuszczonych miejsc i napotkać sporo przeszkód w postaci drobniejszych przeciwników. Co ciekawe, tym razem twórcy pozwolili nam na substytut walki, która bardzo sprawnie podkręca dramaturgię wydarzeń, lecz nie dominuje; wszak cała magia tej serii polega raczej na potajemnym przemieszaniu się. Szczególnie, gdy któryś z głównych potworów będzie za nami kluczył. W przenośni i dosłownie, bo nauczycielka z wężową szyją zapewne przyśni mi się jeszcze nie raz.

Dlatego muszę uczciwie napisać, że to doskonała przygoda, oferująca nowe wyzwania dla duetu protagonistów i świetnie rozwijająca historię z poprzedniej części. A co najgorsze, wciąga tak mocno, że można niechcący przeskoczyć na drugą stronę telewizyjnego ekranu.

Przejdź do omówienia gry: Little Nightmares 2

Miejsce 1 – Deathloop 

Mogłoby się wydawać, że w kwestii pomysłu na wirtualną rozgrywkę wymyślono już wszystko. Tymczasem, magicy z Arkane Studios kolejny raz odstawili od ust kufelek i powiedzieli: tak? No to potrzymaj nam piwo! I kurcze, muszę przyznać, że naprawdę udało im się zaskoczyć sporą cześć branży. Już same trailery wskazywały, że będziemy mieli do czynienia z czymś mocno nietypowym. Wizualnie frapującym, ale jednak nie dającym się zaszufladkować. A gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że obiecali to twórcy nowego Prey’a i przede wszystkim, serii Dishonored, to ekscytacja wynikająca z oczekiwania i coraz bliższej daty premiery sięgnęły, przynajmniej w moim przypadku, zenitu.

Budzisz się na plaży i absolutnie nie pamiętasz swojego imienia, ani co robisz w tym miejscu. Na szczęście wszędzie wokół pojawiają się dziwne, świetlne napisy, które z początku podpowiadają, co powinieneś robić. Więc zbierasz to i owo z okolicy, po czym pakujesz swój tyłek do bunkra, w którym historia twojej amnezji okazuje się tylko pierwszym z puzzli, jakie trzeba będzie odkryć, a potem sprawnie ułożyć. Lecz to zadanie wcale nie jest takie proste, bo choć zbierane dobra przydają się nie raz i nie dwa, to o północy wszystko, poza twoją pamięcią, zostaje zrestartowane. Ale hej! Już na samym początku okazuje się, że oprócz ciebie jest ktoś jeszcze, komu świt nie wymazuje wspomnień. Tak więc, przemyślana i frapująca historia rodem z kina sensacyjno-szpiegowskiego a’la The Saint czy U.N.C.L.E., została w tym przypadku zestawiona z sytuacją znaną w popkulturze jako Dzień Świstaka oraz podlana sosem z Funky i Jazz’u. 

A do tego osadzona w ciekawych lokacjach. Bo miejsca, które będziemy mieli okazję odwiedzać wielokrotnie, są piękne i pomysłowo zrealizowane nie tylko pod względem wizualnym – ahh, ten wspaniały styl Mid-century, tożsamy dla wzornictwa z lat 50 i 60 – ale też bardzo sprytnie zaprojektowane. Dzięki czemu dostarczają masę frajdy, nawet w sytuacjach, gdy teoretycznie znamy je na pamięć. Bo jeśli człowiek rzeczywiście zacznie zwracać uwagę na zmiany otoczenia w trakcie pór dnia (a także w efekcie swoich działań), to dostrzeże sporo subtelnych zmian w poszczególnych miejscach. To jest naprawdę świetny pomysł, dopowiadający zakulisowe historie tego czy tamtego mieszkańca lub zjawiska, a przy okazji obrazujący powolną degradację całego kompleksu. 

Dodajcie do tego dużo naprawde dobrze zbalasnowanego strzelania, całkiem sporo parkuru i całą masę krwawych, ale przy trochę śmiechowych akcji, a ostatecznie wyjdzie z tego naprawdę wybuchowy koktajl. Oczywiście wszystko dostępne w milionie możliwych konfiguracji, jak na Arkane przystało. I jakby tego było mało, to całość została okraszona idealnie dopasowaną ścieżką dźwiękową, dlatego wydanie na winylu można kupować w ciemno. Więc reasumując, napiszę tak: jeśli ktoś kiedyś poprosi Was o przykład maksymalnie regrywalnej produkcji ze świetnie opracowanym światem i wciągającą fabułą, opartą na pulpowych historyjkach gdzieś z połowy minionego wieku, to odpowiedzcie po prostu: Deathloop! Bezapelacyjnie, gra roku!     

Przejdź do omówienia: Deathloop

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook