Split
Dysocjacyjne zaburzenie osobowości Pana McAvoy'a
Autor: Owen
filmy
Manoj Night Shyamalan to dla mnie chodzący przykład na to, jak bardzo nieprzewidywalne może być życie reżysera z aspiracjami.
Gdybym musiał do czegoś porównać jego twórczość, to z pewnością byłby to komercyjny automat do gry w tzw. Jednorękiego Bandytę. Wystarczy jedno pociągnięcie dźwigni i człowiek z niecierpliwością oczekuje na losowy wynik, mając przed oczami nagrody pokroju The Sixth Sense i Signs. A potem okazuje się, że wygraną jest pstryczek w nos za sprawą utworów takich jak After Earth i The Last Airbender. Nie jestem jakimś kinowym tyranem, bo uważam, że jeden, góra dwa kiepskie filmy w karierze można spokojnie wybaczyć. Ale trudniej rozprawiać nad kunsztem danego twórcy, gdy szala z atutami i wadami cały czas przechyla się raz w jedną, a raz w drugą stronę.
Za każdym razem, gdy widzę zapowiedź nowego filmu od sympatycznego Hindusa, obiecuję sobie, że tym razem będzie dobrze. Ciekawy pomysł, przyzwoity budżet i zazwyczaj sensowne grono aktorskie, mieszczące się jeszcze w obrębie tej pierwszej ligi Hollywood – takie możliwości dają ogromny potencjał, co pokazali w ostatnim czasie Denis Villeneuve, Gareth Edwards czy choćby Nicolas Winding Refn. Ale Shyamalan to taki zasobowy utracjusz – otrzymane od wytwórni studolarówki, często rozmienia na drobne i zamiast wykwintnej uczty, serwuje odbiorcom fast foodowe byle co, tylko w ładnym opakowaniu. Dlatego zapytam retorycznie: czy najnowszy obraz spod jego kamery okaże się zjadliwy? A być może, nawet wyborny? Jaki jest w końcu Split?
Typowa impreza urodzinowa dla późnych nastolatków to zazwyczaj festiwal mody, popisów i niepotrzebnych dąsów w stronę nielubianych kolegów i koleżanek z klasy. Jest fajnie, można się pośmiać, potańczyć i wypić jakąś bezalkoholową oranżadkę, a opiekuńczy tata przyjedzie wieczorem i zamieni się w darmową i bezpieczną taryfę, rozwożącą imprezowiczów po okolicy. Czasem rodzic zrobi solenizantce psikusa i zaprosi do samochodu najmniej lubianą dziewczynę w klasie, która mało mówi, nie uznaje typowo młodzieżowych interakcji i zawsze trzyma się z dala od reszty gromady. A już całkiem nieprzyjemnie będzie pod koniec dnia, gdy zamiast w/w taty, do samochodu wsiądzie tajemniczy mężczyzna i zacznie wprowadzać swoje reguły gry.
Chciałbym napisać, że pomysł na omawiany film jest w pewnym stopniu innowacyjny, pełen nowatorskich rozwiązań fabularnych i zaskakujących zwrotów akcji. Ale nie byłoby to do końca prawdą, ponieważ twórczość Shyamalan’a – pomimo swojej różnorodności tematycznej – jest często reprezentowana przez kilka powtarzalnych i skompilowanych ze sobą czynników, z motywem dziecięcej traumy na czele. Nie inaczej jest i tym razem. Dwójka najważniejszych bohaterów to ludzie po bardzo dramatycznych przejściach, poszukujący swojej tożsamości w świecie, który ich nie rozumie, szydzi i odpycha. Każde z nich próbuje układać swoje życie według innych zasad, nie zawsze w zgodzie z ogółem społeczeństwa.
Odkrywana stopniowo sylwetka Casey to psychoanaliza życia ofiary przemocy domowej, a przy okazji przestroga dla młodych rodziców, którzy niezbyt często zwracają uwagę na dziwne zachowanie swoich dzieci. Dziewczyna stroni od towarzystwa innych ludzi, ale to tylko pozory, wynikające z szeregu gorzkich doświadczeń i prowadzące do samoistnych działań prewencyjnych. Niepokój w jej zachowaniu budzi już jedna z pierwszych scen, w której bohaterka doradza innej porwanej sikanie na stojąco w momencie, gdy potencjalny oprawca będzie próbował ją zgwałcić. Zamiast awantury, wyczuwa możliwości i próbuje zaskoczyć antagonistę w zwykłej rozmowie. I tylko ona rozumie, że fizyczna konfrontacja z dużo potężniejszym oprawcą nie ma większego sensu.
I w tym miejscu dotarłem do najlepszej części całej produkcji – doskonałej kreacji aktorskiej Jamesa McAvoy’a, który w Split naprawdę rozbił bank pełen możliwości. Zagranie kogoś z dysocjacyjnym zaburzeniem osobowości to nie lada wyczyn, a gdy trzeba na ekranie zasygnalizować aż dwadzieścia trzy odrębne byty w jednym ciele, to już zadanie dla prawdziwych komandosów kinematografii, do których powoli aspiruje kreatywny Szkot. Każda kolejna z proponowanych przezeń adaptacji jest niezwykle przekonywująca, a im dalej w trakcie fabuły, tym bardziej boimy się kolejnych osobników w ciele Kevina. Wypada też wspomnieć o tym, jak scenarzyści w sprytny sposób obeszli ogrom potrzebnych kreacji, markując je w tle narracji. To się zdecydowanie udało zrealizować.
Gorzej z drugą połową filmu, która zamiast zaciskać pętlę przerażenia na szyi statystycznego widza, zaczyna ją coraz bardziej rozluźniać, zabijając powoli misternie budowany klimat. Shyamalan próbuje bezpiecznie skracać dystans wobec inteligencji statystycznego zjadacza popcornu i w moim odczuciu, troszkę za szybko oraz za dużo dopowiada już po pierwszym kwadransie, odzierając dzieło z całej tajemnicy. Plus wiele ujęć kręconych w niepotrzebnie doświetlonych wnętrzach i raczej nisko budżetowe efekty specjalne powodują, że gdy w końcu pojawia się mityczna bestia, to budzi raczej uśmiech politowania. Nie zrozumcie mnie źle – Split to naprawdę ciekawy pomysł, obrazujący autorską interpretację cierpienia w imię wyższej idei, z paranormalnym wątkiem w tle, ale zrealizowany przez wiecznie niezdecydowanego reżysera, który najpierw porządnie się rozpędził, by ostatecznie przepaść przez własne sznurówki.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook