Robotix
Skalorr: Planeta Robotów
Autor: Owen
filmy
Nie chciałbym zaczynać kolejnego tekstu szlagierowym stwierdzeniem w stylu: jak byłem dzieckiem, to…
…ale czasem po prostu nie da się inaczej; bo pomimo szczęśliwego żywota, mam ogromny sentyment do czasów, gdy ludzie rozmawiali ze sobą bez pomocy komunikatorów, urządzeń przenośnych oraz innych gadżetów, teoretycznie usprawniających nasze obecne życie. Może to kwestia świetnych i odrobinę podkoloryzowanych wspomnień, ale nawet dzisiaj lubię wejść do – jeszcze istniejących – wypożyczalni filmów i zwyczajnie się po nich pokręcić, bez większego celu. Jestem również typowym zbieraczem, więc moich regałów z książkami strzegą przeróżne figurki, przedstawiające postacie z różnych serii, filmów, komiksów lub gier.
Wśród nich znajdziecie kilka robotów, do których mam dziwną słabość. Niektóre półki zamieszkują figurki mechów z Battletech’a lub Robotech’a, gdzieś za książkami czai się niewielki model R2D2, a cały zespół dopełnia kilka zabawek z uniwersum Transformers. Do tej ostatniej serii odczuwam ogromny sentyment, bo nasza przyjaźń trwa już od pierwszego numeru polskiej edycji, zainicjowanej w 1991 roku przez wydawnictwo TM-SEMIC. Ale nie jest to jedyna marka, którą bardzo dobrze wspominam z tamtych czasów (głównie za sprawą pełnometrażowego filmu z 1986 roku). Drugim, bardzo mocno eksploatowanym przez mnie video-tytułem jest Robotix, czyli pokręcony mini-serial o symbiozie ludzi i maszyn na planecie Skalorr.
Marka Robotix zadebiutowała w 1984 roku jako projekt Miltona Bradleya, będący serią sprytnie zaprojektowanych zabawek dla nieco starszych dzieci, które wyrosły z klocków Lego i popularnych wówczas K’Nex’ów, ale nadal były gotowe wydawać pieniądze swoich rodziców na bardziej złożone zestawy rozrywkowe. Więc głównym założeniem całej linii okazała się możliwość wielokrotnego łączenia różnych elementów i tym samym, budowanie z nich złożonych maszyn bojowych, wspomaganych przez proste silniczki i inne elementy elektryczne, oparte m.in. na bateryjkach AAA. Poszczególne modele wyglądały naprawdę zjawiskowo, nęcąc piknie wykonanymi grafikami na opakowaniach. Lecz samo pudełko nigdy nie sprzedaje ukrytych weń produktów.
Dlatego dwa lata po premierze zabawek, firma Hasbro postanowiła wylansować swój najświeższy nabytek i wybrała standardową formę działania, którą stosowała w przypadku każdego kompletu w macierzystym portfolio – czyli szeroko zakrojoną akcję promocyjną, obejmującą media pozwalające na dotarcie do młodych odbiorców. Tym samym, nakładem wydawnictwa Marvel został wydany komiks, który pomimo niezłej promocji (pasmo reklamowe Saturday Morninigs), nie zyskał dużej popularności i właściwie zniknął z rynku po zaledwie kilku zeszytach. Troszkę inaczej wyglądała sytuacja z kreskówką, która została wyprodukowana przez Sunbow Productions w kooperacji z wspomnianym wcześniej gigantem komiksowym i wykreowana wizualnie przez japońskie studio Toei Animation, odpowiedzialne również za inne krótkometrażówki z pasma Super Sunday.
W ten sposób powstało aż 15 sześciominutowych odcinków, emitowanych na przemian z podobnymi tytułami, wśród których można wymienić Jem, Inhumanoids czy the Muscle Machines. I niestety, w przeciwieństwie do większości wspomnianych pozycji, Robotix nie zyskał jakiejś większej popularności, więc został skasowany już po pierwszym sezonie. Dwa lata po feralnej premierze wydawca postanowił jeszcze raz przypomnieć o ciekawej marce, tym razem powierzając ją w ręce Wally’ego Burr’a, odpowiedzialnego za filmową kompilację wszystkich epizodów w postaci półtoragodzinnego filmu, zatytułowanego po prostu Robotix: The Movie. Wydawnictwo zadebiutowało na nośnikach VHS i zostało wznowione na płytach DVD w 2003 roku w Wielkiej Brytanii i Irlandii.
Historia opowiada o przygodach załogi statku kosmicznego, uszkodzonego podczas tajemniczego pościgu i lądującego awaryjnie na pustynnej planecie Skalorr. Krótko po feralnej ucieczce oraz szczęśliwym (głównie dla załogi) lądowaniu, kapitan Exeter Galaxon zarządza rekonesans okolicy. Wszystkie działania odbywają się zgodnie z planem, aż do momentu, gdy spod powierzchni planety wyłażą dziwnie wyglądające maszyny bojowe, znacznie przewyższające wielkością przerażonych ludzi. Potężne mechy zdają się nie zauważać malutkich przybyszów i toczą zawziętą walkę kosztem wielu mechanicznych uszkodzeń swoich powłok. Dopiero po jakimś czasie przywódca jednej ze stron dostrzega organicznych obserwatorów, więc postanawia odciągnąć ognisko potyczki w miejsce niezagrażające ich bezpieczeństwu. Kilka chwil później walka dobiega końca, a w miejscu starcia zostaje pobojowisko pełne pogruchotanych, ale nadal sprawnych maszyn.
Nieco później dochodzi do pierwszego kontaktu pomiędzy pokojowo nastawionymi mechanoidami i ewidentnie wystraszonymi ludźmi. W trakcie pierwszego dialogu poznajemy historię planety Skallor, niegdyś zamieszkiwanej przez dwie mocno odmienne i toczące zawzięty bój nacje, które w obliczu zbliżającego się kataklizmu, postanowiły wspólnie przeciwdziałać zagładzie. Protektoni i Terrakorzy wydrążyli w skale ogromną jaskinię, w której udało im się zbudować kolektywny sarkofag, pozwalający na długotrwałą hibernację wszystkich jednostek. Nad bezpieczeństwem procesu miał czuwać tzw. Compucore, będący najbardziej zaawansowaną formą sztucznej inteligencji.
Niestety, po jakimś czasie doszło do uszkodzenia konstrukcji kopuły i maszyna została zmuszona do przeniesienia esencji życiowej kilku najważniejszych jednostek w ciała specjalnie przygotowanych robotów, których pierwotnym przeznaczeniem był proces konserwacji całego miejsca. Jednak dawne animozje nie wygasły nawet po upływie kilkuset lat, więc gramotne mechy zaczynają od razu ze sobą walczyć i niechcący, wydostają się na powierzchnię, zaraz przy statku wspomnianego Galaxona.
Oczywiście z biegiem czasu dochodzi do zawarcia szeregu klasycznych sojuszy, zarówno pomiędzy ultra szlachetnymi protagonistami, reprezentującymi dwie różne rasy, a także w grupie złych do szpiku kości (lub rurki) szwarccharakterów, które bardzo szybko znajdują wspólny język. Sednem współdziałań jest bowiem możliwość niezwykłej interakcji w postaci połączonych jaźni ludzi i maszyn, pozwalających na dużo efektywniejsze działania bojowe i obronne wszystkich robotów (zapachniało Pacific Rim?). Każda ze stron ma jakiś cel, do którego będzie dążyła za wszelką cenę, a my prześledzimy masę frapujących przygód oraz niezwykle wartkich zwrotów akcji. Warto dodać, że fabuła kończy się w dosyć wymowny sposób, sugerujący powstanie kolejnych części.
Z perspektywy Europejczyka wychowanego na Bolku i Lolku oraz Reksiu trudno jednoznacznie powiedzieć, czy produkty Bradley’a odniosły jakiś większy sukces w USA, bo opinie dorosłych (dzisiaj) fanów bywają podzielone. Jednak produkcja kolejnych zestawów trwała aż do 1994 roku, w którym to cały proces od Hasbro przejęła firma Learnig Curve, support’ująca brand aż do 2001 roku – a to o czymś świadczy. Jednocześnie zachęcam do samodzielnego sprawdzenia omawianej serii, przede wszystkim dla klimatu, zabawy, ale też świetnej roboty ze strony aktorów dubbingujących, tak dobrze znanych z innych ówczesnych serii pokroju Transformers czy G.I.Joe. Dla mnie ta niepozorna i odrobinę zapominana marka pozostanie synonimem dzieciństwa i szalonych lat 90.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook