Robot Overlords

Kids in Danger!

Autor: Owen

filmy

Chyba każdy miłośnik fantastyki lubi czasem oderwać swój wzrok od wielkoformatowych produkcji, atakujących z każdego medium i nośnika setką trailerów, spoilerów i innych teaserów, na rzecz skromniejszych obrazów, których budżet całkowity bywa częstokroć mniejszy, niż koszty cateringu wspomnianych wcześniej blockbusterów.

Co więcej, gdy z plakatu promocyjnego uśmiechają się do nas znane twarze, teoretycznie gwarantujące jakiś przyzwoity poziom dzieła, to czym prędzej pędzimy do kina, tudzież wydajemy pieniążki na różnych platformach dostępowych, by łapczywie pochłonąć interesującą nowość. Bo przecież obcowanie z niezależnymi i niszowymi tworami to sprawa niezmiernie ważna w kontekście postrzegania gatunku jako całości, z naciskiem na kwestie równowagi w procesach poznawczych. Prawda?

No dobrze, ale do rzeczy. Jeśli wyobrazimy sobie utwór filmowy, określany jako kinowy odpowiednik stylistyki Doctor’a Who, który w ramach akcji promocyjnej otrzyma drukowaną wersję książkową, to przed seansem możemy snuć domysły na temat jakości rzeczonej kompozycji. A jest o czym dywagować, bowiem Robot Overlords to temat teoretycznie świeży, przywołujący na myśl kino post-apokaliptyczne, osadzone w bardzo klimatycznych plenerach Walii, The Isle of Man i Północnej Irlandii. Dodajmy do tego dziwnie wyglądające sylwetki potężnych robotów i perypetie młodocianych bohaterów, a otrzymamy przepis na ponure kino przygodowe w klimacie Young Adults za niecałe 21 milionów zielonych. Czy taki zlepek motywów i atrakcji wyszedł produkcji Jona Wright’a na dobre?

Temat inwazji na rodzimą planetę od zawsze budził spore emocje. Ludzie wyobrażali sobie intruzów z kosmosu najczęściej jako istoty organiczne, czasami humanoidalne w swoim kształcie, mające jakieś konkretne oczekiwania wobec podbijanej nacji ziemskich autochtonów. Tymczasem, atak nastąpił ze strony jakiejś bliżej nieznanej sztucznej inteligencji, reprezentowanej na polu bitwy przez armię potężnych robotów bojowych, wyrzucanych masowo z ogromnych statków desantowych w kształcie sześcianów. Bezwzględni najeźdźcy bardzo szybko opanowali niemal całą planetę i podporządkowali sobie panującą dotychczas cywilizację, zamykając jej przedstawicieli w gospodarstwach domowych, przywołujących na myśl ideę getta. Po jakimś czasie agresor, przemawiający ustami groteskowo wyglądającego Mediatora oznajmił, że interesuje go jedynie obserwacja zachowań Homo-Sapiens i związane z nim mechanizmy społeczne.

RO1RO2

Aby ułatwić zaplanowane działania, okupant werbuje w swoje szeregi kolaborantów, wywodzących się zazwyczaj z jakiejś małej społeczności i znających jej członków oraz panujące wewnątrz zwyczaje. To właśnie strażnicy najmocniej wpływają na życie więzionych ludzi, zamieniając się w samowolnych hegemonów i sadystów, którzy reprezentują cechy typowe dla jednostek patologicznie zdemoralizowanych przez nadmiar możliwości. I choć ich władza wydaje się nieograniczona, to coraz częściej dochodzi do manifestacji niezadowolenia ze strony zwykłych śmiertelników, pragnących żyć na wolności według dawnego porządku rzeczy. Wśród nich jest grupka młodzieży z małego miasteczka portowego w Wielkiej Brytanii, która nie wytrzymuje napięcia i przez totalny zbieg okoliczności, łamie nakaz aresztu domowego, rozpoczynając tym samym niebezpieczną przygodę. 

Kids in Danger

Kino fantastyczne, kierowane głównie do młodzieżowego odbiorcy, stało się w ostatnich latach bardzo popularne, nawiedzając regularnie repertuary kinowe i ramówki telewizyjne. Można śmiało napisać, że to już praktycznie samodzielny nurt, który z powodzeniem zdobywa coraz większą rzeszę odbiorców. I taki obrót spraw bardzo mnie cieszy, ponieważ teraz jest mi dużo łatwiej teoretyzować na temat jakości merytorycznej danego dzieła, przymykając oko na różne kiksy fabularne i uproszczenia wynikające z oczekiwań grupy docelowej. Lecz mniej wymagający widz to nie synonim odbiorcy naiwnego, łasego na każdą pulpę i mieliznę fabularną, okraszoną jedynie efektami specjalnymi. A tak się niestety dzieje w przypadku omawianego utworu, który przez chwilę zapachniał mi klasykami typu Goonies czy The Last Starfighter, osadzonymi w umownej stylistyce Kids in Danger, by podczas konsumpcji dać się poznać jako wysuszony zakalec, pełny przypadkowych składników oraz zafałszowanych proporcji.

Sęk w tym, że cały lejtmotyw staje się z biegiem czasu coraz bardziej irracjonalny i denerwujący. Jeśli obserwujemy paczkę przyjaciół w różnym wieku, to naturalnym zabiegiem jest typowanie jednej z najstarszych osób na lidera, tudzież pomysłodawcę działań właściwych dla konkretnej sytuacji. Tymczasem nastolatki zachowują się nad wyraz bezmyślnie, pakując swoje cztery litery w coraz większe tarapaty, z których ratuje ich jedynie pomysłowość najmłodszego chłopca. Ale wybryki młodzieży to jeszcze nic w porównaniu z pomysłami dorosłych protagonistów, którzy nie ustępują młokosom błyskotliwością i na przykład spadają bezsensownie z konia w sytuacji, gdy wystarczyło się jedynie zatrzymać. Lub wyskakują zza rogu ulicy zawsze wtedy, gdy ktoś w okolicy nabroi i zostaje atakowany przez mechanicznych oprawców. Ostatecznie, idą na całość – olewają rodzinę i koczują z przypadkowo poznanymi ludźmi w jakimś zapomnianym przez cywilizację miejscu tylko po to, by naprawić pewien stary samolot! Takich buraczków jest znacznie więcej w całej historii i nie ma sensu ich jakoś szerzej opisywać, bo to tylko strata czasu. Kolejny raz przekonałem się o tym, że plejada znanych aktorów (grających jakby od niechcenia) nie gwarantuje sukcesu. A szkoda, bo wśród obsady znalazło się kilka ciekawych nazwisk, wśród których warto wymienić Sir Bena Kingsleya, Gillian Anderson, Geralidine James czy Tamer’a Hassana.

RO3

Jedynym czynnikiem ratującym całość przed totalną katastrofą jest oprawa audio-wizualna ze wskazaniem na ciekawe, choć wyraźnie odstające od współczesnej czołówki efekty specjalne. I pomimo faktu, że jestem w stanie wymienić masę innych tytułów, z których mogły zostać zaczerpnięte inspiracje do tychże, to akurat pod tym kątem nie czuję się zawiedziony. Mało tego, muszę się przyznać, iż z początku nie pałałem sympatią do wyglądu wielkich mechów z kosmosu, jednak po kilku ostatnich scenach z ich transformacjami byłem miło zaskoczony, ponieważ jako osoba parająca się na co dzień wzornictwem i architekturą, potrafię docenić czyjąś inwencję i pomysłowość. Zupełnie odwrotnie jest z pracą kamery, która w całym obrazie była po prostu fatalna – ujęcia z tzw. „ręki” też trzeba umieć nakręcić.

Walka z wiatrakami

Po seansie filmu Robot Overlords spodziewałem się czegoś zupełnie innego, niż ostatecznie dostałem. W temacie mechanicznych najeźdźców z kosmosów trudno dzisiaj wymyślić coś świeżego, szczególnie gdy konkurencja nie śpi i seriale pokroju Falling Skies dosyć mocno eksplorują tę materię. Idąc dalej tym tropem śmiem twierdzić, iż niezwykle trudno osadzić futurystyczną historię w średniowiecznej architekturze wyspiarskiej, trwoniąc jej potencjał na rzecz tylko kilku ujęć z dronów. I zamiast publikować nowelki na podstawie tak słabego filmu, lepiej zekranizować porządną książkę, tudzież wydać te parę dolców więcej na jakiegoś sensownego skrybę, który zapanuje nad bałaganem fabularnym i doprowadzi opowieść do logicznego finału. Bo co z tego, że efekty fajne, skoro scenariusza nikt nie napisał…

 

źródło foto: 1, 2, 3

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook