Terrore Nello Spazio
Planet of the Vampires
Autor: Komandor Haku
filmy
Mario Bava to genialny włoski operator, reżyser i scenarzysta, twórca przełomowych dzieł w wielu gatunkach, pod względem oświetlenia i pracy kamery prześcigający wielu współczesnych mu kolegów po fachu.
Geniusz, który pozostawił po sobie pionierskie dokonania w nurcie wampirycznego horroru (współpraca z Ricardo Fredą przy I Vampiri, 1956), horroru gotyckiego (Mask of Satan, znany też pod tytułem Black Sunday, 1960), giallo (The Girl Who Knew Too Much, 1963), czy choćby w europejskim prototypie slashera, któremu wiele zawdzięcza m.in. słynny Piątek 13-go (Bay of Blood, 1971). Jednak z racji tego, iż jesteśmy na Stacji Kosmicznej, chciałbym w moim premierowym tekście tutaj, opisać jego najważniejsze dokonanie na gruncie kina fantastycznego, Planet of the Vampires (oryginalny tytuł to Terrore Nello Spazio, czyli w wolnym tłumaczeniu Kosmiczny Horror).
O samym reżyserze należy się jeszcze kilka słów wprowadzenia – to jego pionierskie prace na polu horroru spowodowały, że gatunek ten tak wspaniale rozwinął się na Półwyspie Apenińskim – dość powiedzieć, że najbardziej chyba znany włoski reżyser, działający głównie na polu kina grozy, czyli Dario Argento, był przez długi czas swej kariery pod wielkim wpływem starszego kolegi i mistrza. Jego jednorazowy wyskok na teren fantastyki jest na tyle ciekawą wizją, iż w przyszłości ważni dla gatunku twórcy znaleźli w nim elementy, które zapożyczyli, tworząc przełomowe dzieła gatunku. Ale o tym później. Zacznijmy od zarysowania intrygi, choć z góry zaznaczyć trzeba, że nie ona jest tutaj najważniejsza.
Podczas penetrowania przestrzeni kosmicznej dwa statki – Argos i Galliott przechwytują sygnał dźwiękowy z pobliskiej planety. Po skomunikowaniu się między sobą, dowódcy obu statków decydują się zbadać nieznane terytorium. Niestety, podczas schodzenia do lądowania kontakt między nimi urywa się, widzowie zaś są świadkiem potężnego wyładowania grawitacyjnego na Argosie, które tylko dzięki opanowaniu ich kapitana Markary’ego (Barry Sullivan) udaje się przeżyć. Po szczęśliwym lądowaniu okazuje się iż ich koledzy z Galliotta, nie przeżyli niezwykle mocnego przyciągania, zaś statek stał się cmentarzyskiem swych załogantów. Zapada decyzja – grzebiemy ciała, po czym badamy środowisko planety. A to jest wyjątkowo zadziwiające – nie widać w nim istot żywych, planetę zdają się nawiedzać jedynie oślepiające promienie światła i ogłuszające dźwięki, zaś wszystko skąpane jest w mocnych, kontrastowych barwach. Załoga Argos ma problem z napędem swojego statku, który podczas lądowania uległ awarii. Na nieszczęście kosmonautów nie jest to jedyna przeciwność losu – oto pogrzebana załoga Galliotta wstaje z grobów, ukazując się przerażonym kolegom…
Zrealizowany w pustej hali zdjęciowej, którą z powodu niskiego budżetu Bava zapełnił papierowymi skałami wykonanymi do innego filmu, obraz ma mimo to świetnie wykonaną scenografię – takiego nagromadzenia kolorów i znakomitych kadrów nie znajdziecie w żadnym obrazie science fiction tamtych lat, nawet tym wysokobudżetowym. Przemieszane czerwienie, zielenie i błękity tworzą nierealną i niezapomnianą atmosferę planety Aura, która zostaje w pamięci widza jeszcze na długo po seansie. Przy tworzeniu efektów Bava korzystał m.in. z luster, które powodowały że studio zwiększało optycznie swą objętość. Długie ujęcia prezentujące puste wnętrza statku kosmicznego i raczej płynna narracja przy dosyć szybko prowadzonej akcji, kreuje bardzo dobrze klimat osaczenia bohaterów i ich problemów z własną tożsamością. Świetnym pomysłem okazuje się być ukazanie obcych nie jako realnych postaci z krwi i kości, lecz widzialnych promieni, czy fal dźwiękowych – zabieg wielce udany, potęgujący jeszcze oniryczny nastrój całości.
Fabuła nie jest najważniejsza, tak naprawdę można w niej zobaczyć wariację na temat odcinków Star Trek z TOS, oraz Inwazji Porywaczy Ciał Dona Siegela. Motywy jakimi kierują się przedstawiciele obcej rasy, nie są zaskakujące, to klasyczny pomysł przejęcia ciał ludzkich celem przetrwania, widoczny w wielu filmach science fiction, obecny w tym nurcie do dziś. Obraz jest zapamiętany jako dzieło kultowe nie tylko przez fanów Bavy i włoskiego kina tamtego okresu z kilku powodów: otóż za wykonanie szkieletu obcego odpowiedzialny był Carlo Rambaldi, który później zasłynął jako znakomity twórca efektów specjalnych – to jego pomysłem była postać kosmity E.T. z jednego z najbardziej znanych filmów Spielberga, za którą zresztą został uhonorowany Oscarem. Zmarły dwa lata temu Rambaldi, uznawany za jednego z najważniejszych twórców efektów specjalnych w filmach sf, fantasy i horrorach, pracował również przy tworzeniu efektów do Obcego Ridleya Scotta. Nie bez kozery wspominam o tym filmie Brytyjczyka, gdyż jego scenarzysta Dan O’Bannon zainspirował się Planetą Wampirów przy tworzeniu scenariusza do dzieła Scotta. Słynny reżyser do tej pory nie potwierdził swojego hołdu względem dzieła Bavy, który widoczny jest choćby w scenie penetracji statku obcych przez kapitana Argosa – owa penetracja mocno przypomina podobne sceny, jakie mają miejsce w dziele Brytyjczyka. Prócz tego obrazu, dzieło Bavy wywarło m.in. wpływ na takie obrazy jak Pitch Black Davida Twohy, czy Misję na Marsa Briana de Palmy. A te dziwaczne kostiumy? Zwróćcie uwagę na ich podobieństwo do ubiorów filmowych X-Menów…
Scenariusz, oparty na opowiadaniu One Night of 21 Hours Renato Pestrinieri (jednego z najważniejszych twórców włoskiej science fiction i fantasy) to dzieło kilku osób, w tym samego reżysera. Jak wcześniej wspomniałem nie jest jednak specjalnie oryginalny, to raczej kalka motywów znanych z wielu obrazów science fiction. Nie jest to klasyczna space opera, której bohaterowie przeżywają setki przygód, bohatersko ratując jeden drugiego z opresji. W obrazie Bavy z kosmosu wyziera jedno – samotność, pustka, niezrozumienie. Tajemnicza planeta nie jest typowym miejscem znanym z innych obrazów – to opustoszała, mroczna kraina, kojarząca się z piekłem, brak na niej wspaniałej cywilizacji, olśniewających budynków, czy innych efektów pracy kosmicznej rasy. Obcy w tym dziele to pozbawione wyższych odruchów pasożyty, żerujące na nieświadomych żywicielach, dla których liczy się tylko przeżycie za wszelką cenę.
I jeszcze taka uwaga na marginesie – w dzisiejszym kinie mamy możliwość oglądania skończonych, pełnych rewelacyjnych efektów komputerowych obrazów. Nie ma już malowania papierowych skał na różne kolory, kombinowania z lustrami, filtrami, przeróżnymi trickami, coraz rzadziej zdarzają się wyszukane, nieoczywiste kadry. To znak naszych czasów, które nierzadko pozwalają niezłym rzemieślnikom kręcić wspaniałe obrazy w gatunku science fiction – w tym miejscu będę chciał jednak opisywać nie rzemieślników, a wizjonerów kina i ich (nierzadko nie do końca udane), za to zawsze świeże i oryginalne produkcje.
Terrore Nello Spazio (tytuł angielski Planet of the Vampires) 1965
Reżyseria : Mario Bava
Zdjęcia: Antonio Rinaldi, Antonio Perez Olea, Mario Bava
Scenografia: Giorgio Giovannini
Wejdź na pokład | Facebook