Marsjanin
Andy Weir
Autor: Owen
literatura
Czwarta planeta naszego Układu Słonecznego fascynowała ludzi już w starożytności (choć na pewno nie była wtedy postrzegana jako autonomiczne ciało astralne, lecz coś w rodzaju rozgniewanego bóstwa), absorbując ówczesnych obserwatorów swoją złowrogą, rdzawo-czerwoną barwą.
Stąd zapewne jej późniejsza nazwa, nawiązująca do rzymskiego boga wojny – Marsa. W rzeczywistości, nasz czerwony sąsiad był dla ludzi zagadką aż do podróży sądy Mariner 4, która w 1964 roku dokonała przelotu w niewielkiej odległości (8700 km) od Marsa i przesłała pierwsze w historii zdjęcia tejże planety, wykonane z głębokiej przestrzeni kosmicznej. Nawet dzisiaj, po misjach pokroju obu Vikingów, Pathfindera i MSL z łazikiem Curiosity, nadal nie udało nam się – jako ludziom – postawić stopy na jego powierzchni. A nie muszę chyba dodawać, jak popularny stał się ostatnio pomysł zasiedlenia tego pustynnego globu.
Odsuwając na bok czystą naukę, warto spojrzeć na pomysł kolonizacji Marsa z nieco innej perspektywy – tej romantycznej, często fikcyjnej i czysto literackiej. A jest co analizować, bowiem temat ekspedycji na Czerwoną Planetę, tudzież inwazji ze strony jej rzekomych przedstawicieli, jest podejmowany w kulturze masowej już od XIX wieku i na przestrzeni kolejnego stulecia doczekał się niezwykle bogatej bibliografii w postaci setek pozycji, poruszających chyba wszelkie możliwe wątki i kombinacje fabularne. Idąc dalej tym tropem, wypada również zahaczyć o kinematografię i jej barwne owoce, dotyczące pustynnej sfery, które z lepszym lub gorszym skutkiem przyciągały do kin fanów kosmicznych wojaży.
Jednak pomimo tak wielkiego poruszenia, na palcach jednej ręki można policzyć pozycje zachowujące jakiś sensowny umiar w kontekście rozważań naukowych i proponowanych rozwiązań technologicznych, nie obrażających inteligencji odbiorców. Na szczęście, co jakiś czas na rynek wydawniczy trafiają małe perełki, które rozpalają emocje całego fandomu i pozwalają wierzyć w prawdziwą siłę Fantastyki Naukowej. Czy najnowsza powieść amerykańskiego pisarza Andy’ego Weira, zatytułowana po prostu Marsjanin, wpisze się w ten kanon?
Podróże międzygwiezdne i związane z nim próby kolonizacji nowych planet to zagadnienia, które od wielu lat rozpalają umysły futurologów z całego świata. I nie ma w tym stwierdzeniu nic zaskakującego, ponieważ jednym z największych marzeń współczesnej ludzkości jest niczym nieskrępowana eksploracja kosmosu, wraz ze wszystkimi jej następstwami. Nawet tymi negatywnymi. Pomijając szczegóły, całość sprowadza się do teoretycznie prostego schematu: rozpoznanie, zwiad i w końcu inżyniera planetarna, czyli działania postulowane od wielu lat w opozycji do koncepcji życia w zamkniętych, sztucznych ekosystemach. W ogólnym rozrachunku – ma to sens. Jednak, plany planami, ale rzeczywistość bywa nierozerwalnie powiązana z bieżącymi możliwościami technologicznymi, jakimi dysponują konkretne organizacje i na razie ogranicza się do bezzałogowych misji badawczych.
Ale załóżmy, że przeskoczyliśmy kilka dekad do przodu i dysponujemy sprzętem pozwalającym na dotarcie do zimnego Marsa z misją załogową. Powodzenie takiej wyprawy będzie zależało od szeregu czynników logistyczno-operacyjnych w samej przestrzeni kosmicznej oraz procedur związanych z zabezpieczeniem pobytu, już bezpośrednio na powierzchni planety. Dlatego NASA, ESA czy inna CNSA będą musiały opracować plan dostarczenia zapasów i statków bezzałogowych, które trafią na czerwony glob na długo przed lądowaniem właściwej misji. Całość brzmi rozsądnie. Tymczasem, nawet najbardziej skrupulatne przygotowania nie są w stanie zapobiec wszystkim przeciwnościom losu, z naciskiem na wydarzenia losowe, utrudniające całą operację lub skazujące ją na niepowodzenie. I teraz, mając na uwadze tyle czynników, przenieśmy się na powierzchnię Marsa, w okolice centrum badawczego, zwanego HABem…
…gdzie straszliwa burza piaskowa sprawia, że marsjańska ekspedycja, w której skład wchodzi Mark Watney, musi ratować się ucieczką z Czerwonej Planety. Kiedy ciężko ranny Mark odzyskuje przytomność, stwierdza, że został na Marsie sam w zdewastowanym przez wichurę obozie, z minimalnymi zapasami powietrza i żywności, a na dodatek bez łączności z Ziemią. Co gorsza, zarówno pozostali członkowie ekspedycji, jak i sztab w Houston uważają go za martwego, nikt więc nie zorganizuje wyprawy ratunkowej; zresztą, nawet gdyby wyruszyli po niego niemal natychmiast, dotarliby na Marsa długo po tym, jak zabraknie mu powietrza, wody i żywności. Czyżby to był koniec jego kosmicznej podróży?*
Gdyby po lekturze Marsjanina ktoś zapytał mnie o to, o czym realnie jest ta książka, to bez wahania odpowiedziałbym, że o nieprawdopodobnej wytrwałości i sile przetrwania. I właściwie na tym stwierdzeniu można by poprzestać omawianie utworu, aczkolwiek byłby to zabieg niezwykle krzywdzący dla amerykańskiego twórcy. Tak naprawdę, Weir skondensował w swojej powieści ogromny pokład luzu, sprytu i dystansu do samego siebie, ponieważ jego książkowe alter ego (bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że tak należy postrzegać tymczasowego lokatora marsjańskiej okolicy) to facet niezwykle opanowany, rzeczowy i budzący ogromną sympatię. A przy okazji, nie szczędzący sobie (i innym) uszczypliwych żartów. Tak jak wiecznie uśmiechnięty autor.
A skoro mowa o Andym i jego najnowszym dziele, to warto przy okazji napomknąć o kilku ciekawostkach z życiorysu wesołego mężczyzny, a także o kulisach wydania samej książki. Wyobraźcie sobie, że pisarz już jako 15 latek podjął pracę w Sandia National Laboratories jako programista, by w trakcie swojej późniejszej kariery odwiedzić również koncern AOL i samego Blizzard’a, w którym współtworzył m.in. drugą część epickiej sagi Warcraft. Dodajmy do tego fascynację nauką (m.in. fizyka relatywistyczna oraz mechanika orbitalna) i współczesnymi technologiami, a otrzymamy konkretnego człowieka na odpowiednim stanowisku. I choć literacki debiut zaliczył w wieku 20 lat, to dopiero selfpublishing’owa działalność i wynikający z niej boom na publikowanego w częściach Marsjanina pozwoliły pisarzowi zaistnieć w szerszym gronie odbiorców.
…każda istota ludzka ma podstawowy instynkt, który każe pomagać drugiej istocie ludzkiej, znajdującej się w potrzebie. Czasem może się wydawać, że tak nie jest, ale to prawda.
– Mark Watney
Gruntowne wykształcenie autora to również jeden z atutów jego twórczości, który doskonale funkcjonuje w omawianej pozycji. Bo z jednej strony jesteśmy zalewani strumieniem skomplikowanych terminów naukowych, które Mark notuje w swoim dzienniku, by chwilę później poznawać w łopatologiczny sposób szczegóły ich działania. Przekucie wielu potencjalnie mało zrozumiałych procedur w tak oczywiste rozwiązania to czynnik, który powoduje, że momentami aż trudno uwierzyć w fikcyjność opisywanych wydarzeń. Świetnym przykładem jest marsjańska hodowla ziemniaków, która na pierwszy rzut oka wydaje się mało prawdopodobna, by po kilkudziesięciu stronach humorystycznych komentarzy ze strony Watney’a, mogła swoją prostotą zawstydzić każdego domorosłego rolnika.
I w tym momencie odkrywamy prawdziwy fenomen tej książki, czyli niezwykle optymistyczną, wręcz zabawną postawę głównego bohatera. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić protagonisty bez jego uszczypliwego poczucia humoru i żartów z niemal każdej kryzysowej sytuacji (wybaczcie, ale dowcipkowanie z choroby popromiennej i wysyłanie do NASA komunikatów typu „cycki” rozbawiły mnie do łez). Tak naprawdę, pomimo tego całego oficjalnego zadęcia, Watney to tzw. swojski chłop, którego po prostu nie da się nie lubić. Ale co ciekawe, to również typ osobowości, która potrafi umiejętnie wygaszać niebezpieczne stany emocjonalne i w swoich działaniach kierować się logiką.
Marsjanin to absorbująca i bardzo ładnie wydana pozycja, od której naprawdę trudno się oderwać, nawet pomimo kilku monotonnych rozdziałów, naszpikowanych futurystyczną terminologią. Weir przedstawia bardzo realistyczny scenariusz wydarzeń, jednocześnie nie zamęczając odbiorcy encyklopedią pojęć i zależności, tłumacząc klarownie każdy aspekt życia Marka Watneya. Jedyny zarzut, jaki mogę skierować w stronę tego dzieła to średnio rozbudowana warstwa fabularna, dotycząca wydarzeń na Ziemi – w trakcie zamieszania, czasami trudno się połapać, kto jest kim i dlaczego jeden dyrektor obraża się na innego. Troszkę zabrakło mi głębszej analizy psychologicznej poszczególnych postaci w kontekście tego, co przeżywały na wieść o losach głównego bohatera, włączając w to reakcje załogi Aresa 3. Jednak w ogólnym rozrachunku, są to ledwie drobiazgi, które absolutnie nie przeszkadzają w finalnym odbiorze działa.
Gorąco polecam!
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook