Mad Max – The Game

Pedal to the Metal!

Autor: Owen

gry

Gdybym chciał w jakiś ciekawy sposób opisać swoje wrażenia dotyczące czasu spędzanego z kolejnymi sandboxami, to musiałbym się chyba posłużyć jakąś barwną metaforą; najlepiej związaną ze zjawiskiem, które w jakiś bezpośredni sposób dotyka nas wszystkich.

Bo wyobraźcie sobie, że jeśli mam do czynienia z absorbującym tytułem, to zazwyczaj ogromnym problemem jest dla mnie kwestia oderwania się od aktualnego gameplay’u, w myśl starego prawidła: jeszcze tylko 5 minut, jeszcze tylko jeden level. I tak w koło Macieju. Tylko w przeciwieństwie do wielu innych, często bardzo szkodliwych nawyków, odkrywanie kolejnych ciekawostek w wielowymiarowym świecie danej gry nie jest absolutnie tożsame z prawdziwymi nałogami, do których bywa porównywane. W końcu, nabijanie leveli to nie podjadanie czekolady, o którym chciałem napisać wcześniej.

Tym samym, ciężko mi zrozumieć publikowanie recenzji i opinii na temat jakiegoś rozbudowanego tytułu, dosłownie kilka dni po premierze. Przede wszystkim dlatego, że z technicznego punktu widzenia, nie da się ukończyć jakiejś monumentalnej historii w ciągu 3 dni, gdy jej twórcy przewidzieli nawet do 300 godzin aktywnej i niepowtarzalnej rozgrywki. No chyba, że gra się na przysłowiowy akord, by jak najszybciej poznać tylko główną linię fabularną, co z kolei dla wymagających graczy (takich jak ja), jest totalnie bez sensu. Bo po co sobie zawracać głowę złożonymi produkcjami z otwartym światem, skoro można na szybko ukończyć któryś z darmowych tytułów, oferowanych przez platformy typu Steam? Prosto, za darmo i bez nerwów.  

Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy mamy do czynienia z grywalną adaptacją jakiegoś filmowego uniwersum, które zdążyło wykształcić solidne fundamenty i zyskało gdzieś po drodze status kultowego. Wtedy zazwyczaj walory samego programu schodzą na drugi plan w kontekście rozmaitych porównań z pierwowzorem. Jak to wychodzi w praktyce? Bardzo różnie. Czasem po prostu nie da się przenieść wszystkich wątków, kreacji i wyobrażeń w świat wirtualny, bo to co widzimy na ekranie to jedynie ułamek wykreowanego świata, który w ramach rozgrywki musi się jakoś sensownie domykać. Albo sprawiać wrażenie w miarę realnego i spójnego. Dlatego miałem spore obawy wobec cyfrowej odsłony przygód Szalonego Maxa, w którego mogłem się niedawno wcielić dzięki uprzejmości super ekipy Games Republic, spędzając przy tym tytule wiele owocnych godzin. Jak to finalnie wyszło?

Na temat nowego filmu popełniłem osobny wątek, więc przytoczę z niego tylko kilka najważniejszych zdań, dotyczących fabuły: O bieżącej sytuacji na świecie wiemy niewiele, bo twórcy ograniczyli ten element scenariusza do absolutnego minimum w postaci kilku deklamowanych zdań na samym początku filmu. Widzimy natomiast, że kulę ziemską spotkała jakaś poważna awantura nuklearna lub potężna katastrofa naturalna, zmieniająca cały glob w jedną wielką pustynię, pełną piachu i soli. Tak ekstremalne warunki doprowadziły do wyginięcia większości żyjących wcześniej gatunków, nie oszczędzając w tej materii kruchych i delikatnych ludzi, będących obecnie jedynie namiastką potęgi, która wcześniej rządziła błękitną planetą. Spośród kilku miliardów istnień przeżyła tylko garstka, koczująca w oazach surowcowych, zarządzanych twardą ręką przez różnej maści tyranów i psychopatów – w myśl starej zasady: dziel i rządź, a przy okazji: rób co chcesz, bo i tak nikt Cię nie powstrzyma…

O samym filmie możecie przeczytaj tutaj>

Lecz w przeciwieństwie do najnowszego dzieła George’a Millera, cyfrowy Max przeżywa troszkę inne przygody i poza swoimi osobistymi demonami, musi się zmierzyć z potęgą nowego władcy Czarnego Miasta – Lordem Scrotus’em, będącym jednym z nienaturalnie wielkich synów Wiekuistego Joe. A że antagonista łeb ma nie od parady, to nawet piła łańcuchowa okazuje się za słaba na jego czaszkę, stawiając Rockstansky’ego w bardzo niezręcznej sytuacji na samym początku rozgrywki. Tak więc, pozbawiony samochodu bohater zacznie się błąkać po zewnętrznych rubieżach wielkiej kotliny, stanowiącej coś w rodzaju skalnej oazy na mapie pustynnego bezmiaru, napotykając na swojej drodze różne postacie, które albo będą próbowały bohaterowi pomóc, albo spróbują go zabić…

MM_1MM3

Kotlina

A propos przedstawionego świata gry, to wypada zauważyć, że jak na miejsce po totalnej demolce, otoczenie prezentuje się doskonale. Ogrom przestrzeni, piękne krajobrazy i niezwykle klimatyczne lokacje (ahh te refleksy świetlne) budują tak niezwykły klimat, że człowiek ma ochotę tylko pędzić samochodem i zwiedzać. Lecz trzeba przy tym całym zachwycie pamiętać również o tym, jak niebezpiecznym miejscem jest kotlina i dlatego, już podczas samej eksploracji należy uważać na masę nieprzyjemnych niespodzianek w postaci zmotoryzowanych gangów szakali, wrogich posterunków czy potężnych konwojów z ropą naftową. A to tylko część zagrożeń, z jakimi będzie się musiał zmagać kierowany przez nas bohater, ponieważ oprócz czynnika ludzkiego, do puli niebezpieczeństw dochodzą jeszcze kwestie samej natury i jej pogodowych kaprysów – czyli niezwykle destrukcyjnych burz piaskowych.

Co ciekawe, każdą z takich zamieci da się sprytnie ominąć. Więc albo wciśniemy gaz do dechy i spróbujemy ją okrążyć (a wierzcie mi, nadchodząca wichura to coś niezwykle przerażającego, niemal pod każdym względem), albo przeczekamy całą zawieruchę w jednej z dużych baz, tudzież w którymś z mniejszych przyczółków. I tutaj zaczyna się prawdziwa uczta dla oka każdego miłośnika tematyki post-apo, rozmiłowanego głównie w fikcyjnych, futurystyczno – dekonstruktywistycznych budowlach. Praktycznie wszystkie odwiedzane lokacje zostały świetnie zaplanowane i doskonale wykonane, dlatego penetrowanie wnętrz poszczególnych obiektów to ogromna frajda i czysta przyjemność. Co więcej, twórcy zadbali również o ich zróżnicowanie tematyczne, dzieląc dostępną mapę na dwa ogromne regiony: dawną zatokę morską, pełną ogromnych wraków, platform wiertniczych i łodzi podwodnych oraz na wybrzeże, przypominające typowe krajobrazy z filmów katastroficznych. W obu przypadkach mamy do czynienia z jeszcze mniejszymi obszarami i całą masą dodatkowych smaczków, które trzeba po prostu zobaczyć.

MM2MM4

Na osobną analizę zasługują same obozy. Szczerze mówiąc, to nie przypominam sobie innego tytułu, w którym byłoby ich aż tyle, w tak różnych konfiguracjach, z tak bardzo fikuśnymi rozwiązaniami i zabezpieczeniami. Bo wyobraźcie sobie fortyfikację zlokalizowaną we wnętrzu wielkiego kontenerowca, albo sporych rozmiarów bazę na moście kolejowym, czy fort więzienny, umiejscowiony na szczycie wielkiej skały, na której rozbił się kiedyś ogromny samolot. Mało? To do kolekcji dodajcie ogromny schron w kominie elektrociepłowni, gniazda kanibali pod gigantycznym pomnikiem jakiegoś proroka czy stalowy hangar kultu ognia. A to i tak tylko część z tego, gdzie można wejść, bowiem lista takich punktów na mapie jest całkiem długa – dlatego warto nabijać poziom doświadczenia poprzez atakowanie i przejmowanie tychże miejscówek. I tutaj pojawia się pierwszy minus produkcji, bo mając ogromny i bogaty w detale świat, głupotą jest ograniczenie go tylko do gotowych rozwiązań, zabierając graczom możliwości stworzenia własnego posterunku, który można by dowolnie modyfikować i w razie groźby – bronić. Zamiast tego, możemy ulepszać istniejące placówki poprzez nudne i powtarzalne zadania, które z czasem odbierając całą przyjemność z losowości rozgrywki. .

Pedal to the Metal

Na szczęście, przynajmniej mamy sporo możliwości i środków, którymi można dokonywać pogromu złowrogiego pomiotu. Chciałbym w tym miejscu zauważyć, że walka z przeciwnikami została w dużej mierze ograniczona do pojedynków na pięści, tudzież maczety i noże, by zapobiec niepotrzebnej wymianie strzałów z broni palnej, co z kolei wpłynęło na miodność rozgrywki. Dzięki takiemu posunięciu, zamiast bezmyślnej strzelaniny i przechodzenia fabuły na skróty, zrobiła nam się z tego prawdziwa gra akcji z mieszanymi systemami walki. Ostatecznie, jest trochę shooter, jest sporo walki wręcz (fani nowej serii o Batmanie będą zachwyceni) oraz bardzo dużo podróży autami. Ale jeśli myślicie, że sprowadza się ona tylko do pokonywania odległości z punktu A do punktu B, to jesteście w błędzie. Tak wielkiego, samochodowego awanturnictwa nie było nawet w opisywanej niegdyś przez mnie grze Rage, bo paleta możliwości związanych z tuningiem naszego Opus Magnum jest naprawdę imponująca – od wyboru karoserii, poprzez masę ulepszaczy technicznych, aż po śmiercionośne zabawki, którymi posługuje się niezastąpiony Chumbucket.

MM5

A zbroić się trzeba na potęgę, bo im dalej w las, tym więcej drzew. Szczególnie tych sztucznych, na przykład w postaci metalowych straszaków, które pozwalają kontrolować dane terytorium i przyciągają całe rzesze zmotoryzowanych oponentów. Ci z kolei nie mają żadnych oporów, by zaatakować Maxa w nierównej walce, zazwyczaj całą watahą, obijając jego pojazd niemiłosiernie z każdej strony i przy każdej możliwej okazji, wskakując też często na maskę pędzącego wozu. Lecz i w tym szaleństwie jest metoda, ponieważ atakowani ludzie wykształcili system obronny, dzięki któremu nawet zwykły harpun staje się niezwykle groźnym orężem do kasowania wrogich pojazdów i ich kierowców. Tak więc z biegiem czasu, Rockatansky odkrywa coraz więcej możliwości eksterminacji mobilnych zagrożeń, tworząc ze swojego pojazdu prawdziwą maszynę śmierci, która podejmuje nawet próby rozbijania całych orszaków z czarnym paliwem. Szkoda tylko, że pościgi za cysternami i ich obstawą odbywają się po zapętlonych trasach, miast dotyczyć jakichś konkretnych odcinków i bazować na ograniczonym czasie. 

Ale czym byłby świat post-nuklearnego jutra bez kolorowych i niezwykle ekscentrycznych postaci? Byłby zapewne przygnębiającym, szaro burym miejscem, gdzie Viggo Mortensen próbuje ocalić swojego syna. Lecz nie tym razem. Multum ciekawych i często mocno zróżnicowanych postaci to na pierwszy rzut oka spory atut omawianego tytułu. Zgniłoząb, Kruczopiór, Smażyciel czy Krwistobrody to tylko kilka pierwszych z brzegu charakterów, z którymi będziemy musieli wejść w interakcję. I choć same przezwiska pozwalają na jako takie wyobrażenie o rozpiętości behawioralno – maniakalnej poszczególnych osobników, to jednak w gruncie rzeczy, nie wykorzystują ich potencjału. Niemal wszystkie spotkanie odbywają się na zasadzie zaplanowanych wcześniej skryptów, w ściśle określonych miejscach i tylko w przypadku jakiegoś ważnego zadania. Najbardziej kuleje w tej materii cała plejada rzekomo niepokonanych bossów, nazywanych w tej grze Ogarami. Dałbym naprawdę wiele, by każdy z nich wyglądał inaczej i podczas pojedynków wymagał innej taktyki, tak jak lokalne zakapiory np. w Boarderlands.

MM6MM7 GR

Nie podskakuj, Max

Tak naprawdę, mam ogromny problem z subiektywną oceną nowego tytułu od Avalanche Studios, ponieważ z jednej strony program okazał się dla mnie niezwykle atrakcyjny, głównie pod względem spójności konceptualnej dostępnego świata i tożsamej z tym zagadnieniem oprawy audiowizualnej. Dostarczył mi wiele godzin ciekawej zabawy, powiązanej z eksploracją masy zróżnicowanych zakamarków całej kotliny, zafundował mnóstwo zabawy podczas wyścigów, pościgów i samej jazdy stuningowanym pojazdem, a przy okazji – może nawet trochę niechcący – zademonstrował, jak mógłby wyglądać dobrze skrojony sandbox, gdyby zawierał wszystko to, co zawierać powinien. Ale nie zawiera i tutaj pojawia się główny problem tego dzieła.

A jest nim niezwykle mała ilość wątków fabularnych, uruchamianych w jakiś bliżej niesprecyzowany sposób. Bo gdyby wymazać z mapy wszystkie sidequesty, polegające na czyszczeniu małych obozowisk i zbieraniu złomu, to całość sprawiałaby wrażenie niezwykle pustej krainy, w której nawet napotkani NPC nie chcą rozmawiać, tylko deklarują niemal takie same – w szerszym kontekście – nic nie znaczące kwestie. Dodajmy do tego gburowatego i zaskakująco antypatycznego bohatera, z którym bardzo trudno się utożsamić, a otrzymamy dzieło z ogromnmy potencjałem, który został wykorzystany może w jednej czwartej oferowanych możliwości. Niestety, w ogólnym rozrachunku komuś zabrakło odwagi. A tytuł, który mógłby zostać spalinowym odpowiednikiem Fallout’a, okazał się programem przygotowanym z myślą o statystycznym graczu konsolowym, który idzie jak burza tylko przez samą historię i kończy ją w kilkanaście godzin. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ja swoją postać wylevelowałem na maxa już w połowie rozgrywki?

Ale wiecie co, w sumie Mad Max to fajna gra jest, więc sprawdźcie sami, bo ja do dzisiaj odwiedzam kotlinę… 

 

źródło foto: 1

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook