Logan
I hurt myself today...
Autor: Owen
filmy
Nie ma chyba popularniejszej postaci z komiksów, niż James Howlett, czyli chodzący swoimi ścieżkami indywidualista Logan, znany wszem i wobec jako Wolverine.
Film aktorski z tym fantastycznym Kanadyjczykiem był moim marzeniem od czasu lektury pierwszego z komiksów o X-Menach, jeszcze z epizodami o Hellfire Club. A gdy kilka lat później doszło do realizacji pierwszej ekranizacji, to poczułem się odrobinę zawiedziony. Zamiast cwanego Rosomaka, dokonującego realnej masakry w swoim stylu, dostałem bohatera ugrzecznionego i ugładzonego, ale za to w spandeksowym wdzianku i z fikuśnie ułożoną fryzurą. Dopiero z biegiem lat i przy okazji kolejnych produkcji o mutantach, kreacje Hugh Jackman’a zaczynały przypominać komiksowego outsidera, któremu bliżej do prawdziwej dziczy, niż ogółu ludzkiej społeczności.
Aż w końcu doszło do sytuacji, gdy solówka z Wolvim stała się faktem. Po cichu liczyłem na adaptację doskonałego Weapon X autorstwa Wein’a, tudzież miksu Snikta Nihei z Origin’em Jemasa, Quesady i Jenkinsa. No i się klasycznie przeliczyłem, bo pierwszy filmowy origin był czymś pomiędzy i wypadł strasznie blado, popychając głównego bohatera w stronę Japonii, by ostatecznie dobić cały pomysł najgorszym cameo w niemal dwudziestoletniej historii super bohaterów od Foxa. Mieć w rękach potencjał w/w Broni X i skorzystać z niego w tak głupi sposób mógł tylko zmęczony tematem i sterowany odgórnie przez wytwórnię Bryan Singer. Aż tu nagle stał się Deadpool i zmienił wszystko…
Tytułem wstępu, zacytuję kilka nagłówków z popularnego portalu, które – poprzez swoją inwazyjność i samą ilość – pomogłyby mi streścić całe zamieszanie wokół Logana, gdybym był zbyt leniwy blogerem. Ale nie jestem, więc niniejsze headlinery publikuję jedynie jako przestrogę wobec agresywności dziennikarstwa internetowego:
Kilka uwag po zwiastunie Logana; Logan i Legion: Superbohaterowie dojrzewają?; Jak Dafne Keen dostała rolę Laury w filmie Logan: Wolverine?; Wolverine. Samuraj przesiąknięty piwem; Wolverine musi umrzeć, To już jest koniec. Co chcę zobaczyć w filmie Logan: Wolverine?; Logan: Wolverine – recenzja filmu; Logan: Wolverine – recenzja spoilerowa; Box Office: Logan: Wolverine bije rekord marca!; Dlaczego w filmie Logan: Wolverine nie ma sceny po napisach?; Jackman komentuje zakończenie filmu Logan: Wolverine. Wycięto scenę z Xavierem; Hugh Jackman – dziękujemy! To wideo chwyta za serce. Aktor żegna fanów Logana…
Czujecie to?! Po co w ogóle chodzić do kina, skoro można się dowiedzieć wszystkiego z samych clickbaitów? A tak na poważnie, to kolejny raz namawiam do omijania miliona zapowiedzi i innych teaserów trailerów, by nie odebrać sobie przyjemność płynącej z samego seansu. Ja tak zrobiłem w przypadku omawianego filmu i wyszedłem z kina pozytywnie roztrzęsiony, choć znam komiksowy pierwowzór. Byłem również mile zaskoczony jakością wykonania tego dzieła, które nie miało wielkiego budżetu, a swoją jakością i otwarciem dosłownie zmiażdżyło konkurentów. Daredevil i Deadpool były pierwszymi kamyczkami, które wywołały lawinę brutalnej (a może po prostu realistycznej) ekspresji i przy okazji, poruszyły kilka większych głazów.
Opowieść zaczyna się jak u Hitchcok’a – poprzez brutalną scenę walki, ciałem widza szarpie gwałtowny skok adrenaliny, utrzymujący się na bardzo wysokim poziomie jeszcze przez szmat czasu. Skacowany Logan zostaje sprowokowany do samoobrony, co w przypadku jego możliwości, kończy się masakrą. W ciągu kilku następnych minut, gdzieś zza pleców bohatera obserwujemy cały świat – postępujące rozwarstwienia społeczeństwa i dekadencki, powolny upadek zwykłej przyzwoitości człowieka zachodu. Obraz potęguje słyszana w tle ścieżka dźwiękowa, m.in. z utworami Johnny’ego Casha. W 2029 roku ludzie nie potrzebują już patetycznych idei, bo prozę życia wypełnia im albo beztroska zabawa, albo bardzo przyziemna sfera egzystencji, dzielącej się na: zdobądź środki/jedzenie, ochroń bliskich i przetrwaj.
Gdzieś w tym piekle poznajemy alkoholową emeryturę Rosomaka, który próbuje dorabiać na życie jako kierowca limuzyny do wynajęcia. Jego buńczuczna przeszłość poszła w niebyt przez tzw. incydent w Manchester, gdy Charles Xavier dokonał telekinetycznej masakry na niespotykaną dotąd skalę, zabijając niechcący wielu mutantów i raniąc ponad sześćset osób. Teraz zniedołężniały profesor choruje na przypadłość alzheimera, a James wespół z albinosem Calibanem próbują się nim zajmować, żyjąc gdzieś na uboczu i z daleka od wścibskich oczu. Rezygnacja ściga w tym układzie apatię, a ta popycha w nałogi. Nie ma już superbohaterów – teraz są tylko kryminaliści i inne szumowiny, które ich tropią. Aż tu nagle, dzieje się coś, co może odmienić takie status quo.
Tak rozpoczyna się niezwykle dramatyczne kino drogi, wzorowane poniekąd na klasycznych westernach, które z kolei uwielbia reżyser James Mangold. Dzięki jego koncepcji, w trakcie seansu obserwujemy wymowną scenę, gdy odpoczywający uciekinierzy oglądają w telewizji fragmenty filmu Shane (pol. Jeździec znikąd). To w prostej linii semantyczne nakreślenie głównych cech Logana – bohatera bez przeszłości, tajemniczego mściciela, zmęczonego życiem i ludźmi wokół, który na końcu i tak zawsze odjeżdża w stronę zachodzącego słońca. Teoretycznie, ponieważ śmierć jednego z rewolwerowców też jest pewnym sygnałem dla widzów.
Odważny zamysł mógłby się nie udać, gdyby nie ogromna popularność głównych bohaterów, wynikająca z siedemnastu lat obecności na dużym ekranie i doskonała gra aktorska obu protagonistów. Patric Stewart miał okazję do pierwszej tak odważnej reinterpretacji osoby chorego Xaviera, a Jackman w końcu wypuścił z siebie prawdziwego Wolverine’a, na którego wszyscy podświadomie czekaliśmy. W relacji obu mężczyzn czuć również pierwiastek ojcowsko-synowski, tworzący w kilku scenach namiastkę rodziny po przejściach. Chciałbym napisać, że do tego układu zalicza się również młodziutka Laura, grana przez Dafne Keen, ale nie mogę tego zrobić. Jej kreacja była dla mnie strasznie sztuczna, nieszczera i wypadła niezwykle słabo przy sylwetce Jedenastki ze Stranger Things. Szkoda mi również postaci Pierc’a, zagranego świetnie przez Boyd’a Hoolbroka, którego scenarzyści niepotrzebni odsunęli na drugi plan gdzieś w połowie filmu.
Ale to jedynie szczegóły, które nikną przy ogromnej przewadze atutów tego nietypowego dzieła, nie będącego w prawdzie niczym nowym w szeroko rozumianym kanonie dramatu i eksploatacji, ale wraz z kilkoma post-Rkami, nadającego nowy ton w kinie pełnym trykociarzy. To odważna wizja przyszłości, w której życie ludzi czy zwierząt jest mniej warte, niż towar cargo na autonomicznej ciężarówce, prywatne armie robią co i gdzie chcą, a odrobina empatii może być oznaką słabości. Dawni herosi muszą walczyć o resztki godności i bardzo często przegrywają. Ale czasem takie poświęcenie może się okazać jedyną drogą do przetrwania gatunku.
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook