Kameleon
Rafał Kosik
Autor: Owen
literatura
Rodzima Fantastyka Naukowa to według mnie autentyczny powód do dumy. Podobnie jak Polska Szkoła Plakatu, wpisująca się w inne spektrum moich zainteresowań. Niestety, bardzo ubolewam nad międzynarodowym wizerunkiem tych dziedzin w lokalnym wydaniu, które pomimo wysokiej jakości, są na świecie często lekceważone.
Albo sprowadzane do poziomu ogromnego uproszczenia, w ramach którego cytowany jest tylko Stanisław Lem, tudzież od biedy Sapkowski, a o posterach made in Poland rozprawia się głównie przez pryzmat twórczości Andrzeja Pągowskiego. W rzeczywistości, obie dziedziny cały czas ewoluują i w dobie powszechnej digitalizacji, dokonują ekspansji twórczej na nowe płaszczyzny, odkrywając przy okazji sylwetki debiutujących artystów. Oczywiście nie wszystko bywa zjadliwe, jednak dla wprawnego oka, czułego ucha i doświadczonego języka cała sytuacja może być czymś na kształt szwedzkiego stołu, oferującego prawdziwą ucztę dla wyobraźni. Ale do rzeczy.
Polska scena literatury fantastycznej przeżywa obecnie jakieś apogeum swojej popularności. Każdy dom wydawniczy próbuje upchnąć w swojej ofercie coś ze znaczkiem SF na okładce, a oficyny specjalizujące się tylko w takiej tematyce mają pełne ręce roboty i zapchane grafiki z premierami na całe kwartały do przodu. To przede wszystkim efekt dobrego marketingu i profesjonalnej opieki nad młodymi talentami, ale też wynik racjonalnego doboru publikacji do druku, które przyciągają coraz szersze grono odbiorców. Dla mnie bomba! Wszakże, nie ma nic lepszego od poznawania nowych horyzontów i nieodkrytych jeszcze rubieży kosmosu za pomocą zmysłów ludzi, którzy przekuwają swoje wizje w wartkie i frapujące opowieści.
Sam nie wiem, jak w tym zamieszaniu umknęła mojej uwadze twórczość Rafała Kosika, polskiego architekta i projektanta graficznego, znanego głównie z cykli przygodowych dla młodszych odbiorców. Skruszony brakiem doświadczeń poznawczych, postanowiłem nadrobić zaległości i zrobiłem mały rekonesans, sprawdzając rekomendacje ze strony fantastycznych znajomych. W ten oto sposób wybrałem najczęściej polecaną i najbardziej utytułowaną pozycję z jego literackiego portfolio, zatytułowaną tajemniczo: Kameleon.
Noan to odrobinę skryty i zarozumiały nastolatek, wychowany według reguł panujących w niewielkim folwarku, zlokalizowanym gdzieś na obrzeżach królestwa Enagoru. To również chłopak doskonale znający swoje miejsce w hierarchii gospodarstwa, lecz przekornie i świadomie nie partycypujący w jego funkcjonowaniu. Zamiast woli ojca, realizuje swoje potrzeby i spędza całe noce na obserwacjach nieba za pomocą prymitywnego teleskopu. Aż którejś nocy, dostrzega na niebie dziwnie wyglądające ciało niebieskie, poruszające się w nieznanym dotąd zakresie. W międzyczasie, jego miłościwie panujący król wplątuje swój kraj w bratobójczą wojnę, a na orbitę planety przybywa okręt kosmiczny USS „Ronald Reagan”, wykonujący misję ratunkową. Czterysta trzynaście lat wcześniej na powierzchni Ruthar Larcke zaginęła ekspedycja naukowa, poszukująca ciał niebieskich, nadających się do terraformowania. W trakcie śledztwa załoga misji natrafia na szereg trudności i zagadek: skąd na planecie odległej o sto dwadzieścia lat świetlnych od Ziemi pojawiła się kilkumilionowa, ludzka społeczność? W jaki sposób jeden z członków załogi zaraził się obcą formą życia? I czy ich misja jest rzeczywiście prawdziwą misją ratunkową?
Po zakończeniu lektury mogę przyznać, że kompozycja powieści jest bardzo interesująca, a zabieg z ostatnim rozdziałem może wywoływać efekt niemałego zaskoczenia. Już sam pomysł na kreację plastycznego świata, z realiami osadzonymi gdzieś pomiędzy typowym średniowieczem, a steampunkową, wiktoriańska Anglią zasługuje na uznanie. Lecz diabeł tkwi w szczegółach. Jak wcześniej wspomniałem, lektura Kameleona jest moim pierwszym kontaktem z twórczością w/w autora i mając na uwadze jego dorobek dydaktyczno-literacki, czuję się podwójnie zaskoczony. By nie napisać: rozczarowany. Niestety, ale marketing szeptany ze strony moich przyjaciół nie zadziałał w tym przypadku, a nadmuchane do granic możliwości wyobrażenie, w konfrontacji z lekturą, tylko spotęgowało negatywny efekt. Sęk w tym, że Kosik bardzo dziwnie rozkłada akcenty na proporcje w opisach. Skupia się na jakichś mało znaczących detalach, a tak naprawdę jedynie nakreśla jakąś ogólną myśl socjologiczno-urbanistyczną, próbując przestrzegać przed rządami autorytaryzmu, co już milion razy wałkowali inni twórcy.
Autor opisuje ze szczegółami teleskopy, karabiny i inne elementy wyposażenia, nie poświęcając zbytniej uwagi relacjom ludzi, sprowadzając w ten sposób całe gremium bohaterów do roli statystów, którzy po prostu wykonują jakieś ruchy na szachownicy wydarzeń. Poza dosłownie garstką zmotywowanych odgórnie postaci, są to w większości bezbarwne figury, pozbawione jakiejkolwiek tożsamości. I to jest największy problem tej książki – nie ma w niej ani jednej osoby, którą bym realnie polubił i której mógłbym kibicować. Losy poszczególnych bohaterów były mi raczej obojętne, a co gorsza, kilku protagonistów zdążyło mnie realnie zdenerwować – z samolubnym, złośliwym i żądnym bezmyślnej zemsty Noanem na czele, którego pisarz wyniósł na piedestał mesjanizmu.
I jeśli myślicie, że to jest najgorsza część tej historii, to muszę was zaskoczyć – jest jeszcze jedna, ogromnie denerwująca sprawa. Czyli stosunek autora do kobiet. Trudno powiedzieć, czy Rafał Kosik jest mizoginem, ale w tak pokaźnym tomiszczu pojawia się dosłownie kilka niewiast, sprawujących zazwyczaj jakieś poniżające zawody w okolicach prostytucji i szeroko rozumianej rozpusty, tudzież pełniących rolę infantylnych gospodyń domowych. Ostatecznie i tak sprowadzanych do roli obiektów seksualnych lub będących kłopotliwym materiałem do torturowania. Nawet siedząca na statku kosmicznym Jayde jest cały czas napastowana przez swojego kolegę z wachty. Jak to się ma do kultu mistycznej bogini, którą Kosik opisuje? Nie wiem. Bo jeśli ma to być element obrazujący upadek moralności ludzi, to w ogólnym, rozrachunku wyszło naprawdę słabo. Równie niepokojący jest język, jakim autor opisuje starsze lub bardziej korpulentne damy:
„…z gardła kobiety wydobył się bulgoczący charkot. Generał rozluźnił uchwyt i tłusta larwa plasnęła na ziemię.”
lub taki oto smaczek:
„…Choroszet spała na siedząco za swoim stołem obok schodów. Teraz nie wyglądała nawet na ropuchę, przypominała bardziej tłustego ślimaka. Głowa unosiła się w rytmie chrapliwego oddechu na poduszkach podbródków…”
Poza fantastycznie opisanym oblężeniem twierdzy Medgrun i ostatnim rozdziałem, nic w tej powieści nie zachwyca; ot fabuła jakich wiele, intryga na poziomie przeciętnego fantasy dla późnych nastolatków i kiepska próba zamknięcia całości w przedziale zarezerwowanym dla ambitnej fantastyki naukowej z typowo filozoficznym wydźwiękiem. A przynajmniej na taką pozuje – przepraszam, ale porównaniem do mrówek w żelowym terrarium nie da się zbudować poważnej rozprawy. Albo inaczej: da się, tylko trzeba mieć wyczucie i zrobić to z polotem, odpowiednio dobierając cegiełki fabularne. Nic z tego – nie tym razem, bo to danie to zwykły zakalec, podany w ładnym opakowaniu. Dlatego nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie dotyczące ilości i rodzaju nagród, jakie autor otrzymał niniejszą propozycję literacką…
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook