Robocop
Adaptacja 2014
Autor: Owen
filmy
Tak na wstępie, muszę się do czegoś przyznać – jakiś czas temu polubiłem na Facebook’u profil o wdzięcznie brzmiącym tytule I Was Born in 80’s, publikujący ciekawe treści i materiały związane z moim dzieciństwem. Zrobiłem to, ponieważ jako osoba urodzona w połowie lat 80-tych ubiegłego stulecia mam ogromy sentyment do wielu produkcji kinowych i telewizyjnych, a także książek, komiksów, zabawek i całej masy gadżetów, które wypełniały mój dziecięcy świat. Często powtarzam, że bardzo miło wspominam czasy sprzed ery ogólnodostępnych komputerów osobistych i high-endowych konsol, gdzie wszystko było do przesady multimedialne i jednocześnie trudno dostępne. Czasy, w których każdy magazyn o grach komputerowych czytało się od deski do deski, a wystawę z komiksami w najbliższym kiosku znało się na pamięć…
To właśnie na początku lat 90 do Polski zaczęły masowo napływać produkcje filmowe z zachodu, wypełniając tym samym masowo powstające wypożyczalnie kaset VHS aż po same sufity. Pamiętam, że na niektóre hity trzeba było czekać w specjalnej kolejce, bo chętnych było zawsze więcej, niż samych kaset. A jeśli udało mi się wypożyczyć jakiś ówczesny blockbuster, to na seans do mojego domu schodziła cała młodociana okolica. Jednym z najpopularniejszych tytułów był wówczas Robocop Paul’a Verhoevena z 1987 roku. Futurystyczny, niesamowicie ponury i przede wszystkim bardzo brutalny film, który można było oglądać setki razy, analizując wszystkie sceny. Dla mnie – dzieło kultowe! I teraz wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy jakiś czas temu usłyszałem o planach nakręcenia nowej wersji Robogliny…
[spoileralert]
Wydaje mi się, że pisanieo remake’u RoboCop’a bez nawiązania do świetnego pierwowzoru, jest czymś totalnie absurdalnym i niepoważnym. Dlatego pozwolę sobie na przytoczenie najważniejszych założeń produkcji z 1987 roku. Akcja pierwszego filmu rozgrywa się w niedalekiej przyszłości w mieście Detroit, pogrążonym w finansowej ruinie i opanowanym przez przestępczość Bezpieczeństwem miasta i jego rozwojem oficjalnie kieruje korporacja Omni Consumer Products. OCP nie jest zainteresowana odbudową dawnego Detroit, lecz chce w jego miejscu zbudować nowoczesne Delta City. Jednak aby wcielić w życie swój projekt, organizacja musi się uporać z problemem przestępczości w mieście i w tym celu tworzy program Robocop, dotyczący stworzenie supernowoczesnego policjanta – efektywniejszego od człowieka, tańszego w utrzymaniu i odpornego na zagrożenia ze strony wszelakich przestępców.
Bohaterem filmu jest policjant makabrycznie rozstrzelany na służbie, który w wyniku eksperymentów naukowców z OCP staje się cyborgiem, policjantem-maszyną. Do mechanicznego i opancerzonego ciała przeniesiono elementy organiczne, takie jak mózg czy twarz zmarłego. Początkowo RoboCop działa zgodnie z zaprogramowanymi dyrektywami ustalonymi przez korporacje OCP, która wykasowała całą pamięć z poprzedniego życia by uniknąć skandalu oraz zyskać posłuszeństwo „super-policjanta”. Jednak dzięki nachodzącym go wspomnieniom i różnym bodźcom, wkrótce odkrywa swoją dawną tożsamość i stopniowo odzyskuje człowieczeństwo. Jego głównym celem staje się wytropienie swoich morderców i dokonanie zemsty.*
Dzieło Paul’a Verhoevena okazało się niezwykle absorbujące i elastyczne fabularnie, będąc jednocześnie satyrą wobec ówczesnego społeczeństwa amerykańskiego. Siłą rzeczy, nowa adaptacja wymusiła na twórcach zrewidowanie wielu negatywnych prognoz i obaw z lat 80 na rzecz aktualnych problemów i dopasowanie do tego całej historii. I o ile sam pomysł osadzenia akcji w centrum sporów o zastosowanie dronów (oraz cyborgizacji ludzi) wydaje się trafiony, to sposób i forma podania już niekoniecznie. Siłą napędową pierwszej wersji filmu był niewątpliwie program informacyjny Media Break, który w formie krótkich telewizyjnych przerywników uzupełniał obraz wydarzeń przedstawianych widzowi. I to głównie dzięki jego współczesnej wersji (także pod względem formy i treści), z rewelacyjnym Patem Novakiem jako prowadzącym, zawdzięczamy wprowadzenie w medialną paranoję na punkcie dość pokrętnie pojmowanego bezpieczeństwa i wolności obywatelskiej, połączonej ze skrajnym nacjonalizmem.
Można napisać, że zmian wizerunkowych w nowym dziele Jose Padilhy jest dużo więcej, dodajmy – nie zawsze na plus i nie zawsze potrzebnych. Bo na przykład w oryginale Detroit było brudnym, niebezpiecznym i do cna zepsutym miastem, z wszędobylskim gangami i niebywale skorumpowaną policją. A w nowej wersji wygląda na czystą i spokojną aglomerację, gdzie nie istnieje realny problem z bezprawiem – bandziory kryją się po magazynach, a do czarnej roboty wykorzystują młodocianych zbirów. Zmieniają się czasy, zmieniają się pobudki kierujące ludźmi odpowiedzialnymi za powstanie Robocop’a, zmienia się on sam…
Alex Murphy to w przypadku obu filmów zupełnie inny typ policjanta. Pierwowzór grany przez Petera Wellera to facet prowadzący zwyczajne, uczciwe i może odrobinę monotonne życie. Jest również nieco stereotypowym gliną, który podczas nieudanej interwencji zostaje dosłownie zmasakrowany przez bandytów. Natomiast współczesny Alex to na pierwszy rzut oka przykładny mąż i ojciec, tak naprawdę toczący drugie życie jako policyjny tajniak i działający często pod przykrywką ryzykant. W przeciwieństwie do swojego protoplasty, zostaje podstępnie zaatakowany przez kolegów z oddziału i w efekcie odnosi ciężkie obrażenia całego ciała, prowadzące do poważnego kalectwa. Jedynym ratunkiem przed wegetacją okazuje się oferta złożona przez OCP, czyli pełna cyborgizacja.
Moim zdaniem, najważniejszą zmianą wobec pierwowzoru jest nowa koncepcja dotycząca funkcjonowania supergliny – jako autonomicznej i samodzielnie myślącej jednostki, wspomaganej systemami komputerowymi głównie w kwestii podtrzymywania życia. W przeciwieństwie do filmu Verhovena i jego wizji bezrefleksyjnej maszyny z ludzką wkładką, w nowej adaptacji detektyw Alex Murphy powraca do świata żywych w pełni świadomy swojej przeszłości i z normalnie funkcjonującą pamięcią. Co więcej, bardzo szybko akceptuje swój los i nowy wygląd, a uwagę skupia głównie na poszukiwaniach oprawców i odbudowaniu relacji z rodziną. I to jest niestety najgorsze posunięcie ze strony scenarzystów, bowiem spłycili fantastycznie złożoną i niebywale tragiczną postać, która walczyła – przede wszystkim – o zachowanie w sobie resztek człowieczeństwa, a każde spotkanie z bliskimi, zamiast sielanki i wylanych łez, tylko pogłębiało stan jego przygnębienia i wyobcowania.
Zmianie uległ również sam wygląd robo-policjanta. Podczas seansu widać, że projektanci odpowiedzialni za design futurystycznych maszyn i gadżetów chcieli wprowadzić lekki powiew świeżości i jednocześnie zachować nieco klasyczny styl. Według mnie takie rozwiązanie to bardzo dobry pomysł, który został rozwiązany w przystępny sposób. Bo najpierw oglądamy Murphy’iego jako cyborga w srebrnym pancerzu, nawiązującym do klasycznego projektu, by później poznać bardziej agresywną, czarną wersją, wyglądającą jak 2,5 milirada dolarów, a na końcu Alex znowu pojawia się w wersji chromowanej. Wraz z modyfikacją wyglądu, zmienił się tez sposób funkcjonowania i poruszania głównego bohatera, który w poprzednich filmach był niezwykle ślamazarny i flegmatyczny. W najnowszej odsłonie Robcop jest szybki, zwinny i niezwykle skoczny, a dzięki specjalnemu systemowi wspomagania staje się również ultra niebezpieczny na polu walki. Wreszcie wygląda i działa jak maszyna do zabijania.
Aktorstwo Joela Kinnaman’a to temat mocno dyskusyjny, dzielący odbiorców na gorących fanów, zagorzałych przeciwników i ludzi zupełnie obojętnych wobec jego umiejętności. Moje odczucia po seansie lokują się gdzieś w okolicach tej trzeciej opcji, bo gdyby zestawić kreację aktora z resztą obsady, to wypadłby właśnie gdzieś pośrodku stawki. A trzeba głośno powiedzieć, że poziom aktorstwa w tym filmie jest bardzo nierówny i pośród perełek zdarzają się tez niezłe buraczki. Na plus muszę zaliczyć rewelacyjnego Samuela L. Jacksona w roli charyzmatycznego i nieco pokręconego Pata Novaka, Garry’ego Oldmana jako rozchwianego etycznie dr Denetta Nortona oraz Jackie Earley-Haleya, grającego postać lekko zwariowanego żołnierza Ricka Mattoxa. Niestety, zawiodłem się troszkę grą Michaela Keatona i Michaela K. Williamsa, bo nie wycisnęli ze swoich postaci maksimum, a dobrze wiem, na co stać tych utalentowanych panów. O reszcie aktorów nie ma sensu pisać, bo znikają równie szybko, jak się pojawiają.
Troszkę więcej można napisać na temat samych efektów specjalnych. Jest to niewątpliwie najmocniejsza cześć filmu i gdyby na tym podłożu nie udało się stworzyć czegoś ciekawego, to remake nie miałby zupełnie sensu. Dlaczego? Bo kto oglądał Robocop’a na początku lat 90’ z pewnością będzie pamiętał, jakie wrażenie wywoływał wtedy sam wygląd policyjnego cyborga. Na szczęście budżet pozwolił twórcom na odrobinę szaleństwa, dzięki któremu obserwujemy sporo ciekawych konceptów maszyn z niezbyt odległej przyszłości. Jest nowa wersja mecha ED 2000, są humanoidalne androidy, a nawet latające drony w ładnie wyrenderowanych animacjach. Ale najlepsza jest dla mnie scena, w której Murphy zostaje dosłownie rozebrany na części – kogo ta scena nie poruszyła, ręka w górę. A propos ręki, to chciałbym opisać swoje spostrzeżenia dotyczące dłoni głównego bohatera, która wywołała swego czasu spory na forach fanowskich. Ja uważam, że jest to nawiązanie do sceny z pierwszego filmu, w której Alex stracił lewe ramie, a jednocześnie furtka do argumentu, że dzięki organicznej kończynie cyborg będzie w stanie doświadczać ludzkich bodźców. Nawet za cenę zniszczenia i w sytuacji, gdy pod koniec filmu wypowiada w stronę głównego antagonisty sławne zdanie…
Aby rzetelnie podsumować nową adaptację Robocop’a, trzeba sobie zadać proste pytanie – na czym polegała i polega wyjątkowość pierwowzoru i dlaczego nadal ogląda się go z wypiekami na twarzy? Takich walorów i zalet jest moim zdaniem całkiem sporo. Przede wszystkim, twórcy oryginału zadają szereg bardzo ważnych pytań, dotyczących egzystencji i godności człowieka – czy i gdzie istnieje realna granica między człowiekiem, a maszyną? Na czym polega człowieczeństwo i czy dotyczy tylko istot żywych biologicznie? Jak wygląda etyka lekarska na tle cyborgizacji? Itd. Niestety, w najnowszej odsłonie temat dehumanizacji został tylko muśnięty rykoszetem fabularnym, a scenarzyści postawili na kino akcji i sensacji. Nie tędy droga. We współczesnej kinematografii pokazano już tak wiele, w tak mnogiej ilości konfiguracji, że wywołanie efektu zaskoczenia u dojrzałego odbiorcy poprzez historię skrojoną pod PG-13 będzie pewnie nie lada wyczynem.
Warto również zauważyć, że pierwowzór dosłownie epatował brutalnością i agresją, a przedstawiona wizja przyszłości była faktycznie niepokojąca. Lekarstwem na całe zło miała być postać Robocopa i jego ewentualnych klonów. W nowej wersji rzeczywistość została poważnie ugrzeczniona, a ja – jako widz – nie zostałem przekonany do realnej potrzeby korzystania z cyborgów, mechów i super zaawansowanych dronów. Wręcz przeciwnie – podano mi na tacy trochę odwrotny scenariusz, bo niestety, scena otwierająca film jest jednocześnie jego najgorszą częścią. Odnoszę wrażenie, że scenarzyści ze Świętego Lasu mieli po prostu gorszy dzień, dlatego na przysłowiowe dzień dobry dostajemy nieprawdopodobnie stronniczą i budzącą niesmak sytuację prosto z Teheranu. Nie ma nic gorszego, niż wrzucanie ludzi do jednego worka tylko na podstawie wyglądu i pochodzenia.
Jako pasjonat literatury S-F i domorosły kolekcjoner, czasami zastanawiam się nad sensem kręcenia rebootów, sequeli, prequeli i innych głupot w sytuacji, gdy tak wiele doskonałych pomysłów nie zostało jeszcze zekranizowanych. Trudno mi zrozumieć istotę konwertowania na dzisiejsze realia dzieła, które nadal dobrze wygląda i zawiera wciąż aktualne przesłanie. Owszem, fajnie było zobaczyć cyber-glinę w nowej wersji, ale pomimo ciekawych koncepcji futurystycznych maszyn i towarzyszącego im uzbrojenia, gdzieś po drodze wypaczono sens filmu Verhovena, a współczesnym przygodom Robocopa bliżej do infantylnej kreskówki z lat 90, niż do mrocznego kina o zabarwieniu egzystencjalnym z lat 80.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook