Grey Goo
Alfa, Beta...Quit
Autor: Owen
gry
Gdy sięgnę pamięcią wstecz, to często zatrzymuje się gdzieś w okolicach przełomu wieków, gdy życie wydawało się dużo prostsze, a ludzie – nie mający jeszcze pojęcia o nadchodzącej rewolucji komunikacyjnej – unikali pośpiechu i nie pędzili wszędzie na złamanie karku.
To również czasy, w których deweloperzy gamingowi miast czarować rozochoconych odbiorców różnymi obietnicami bez pokrycia, tworzyli po prostu dobrze działające gry. Końcówka lat 90 to także ogromny boom w dziedzinie komputerowych strategii, rozgrywanych w czasie rzeczywistym, które debiutowały w takich ilościach, że człowiek nie był w stanie tego wszystkiego nawet spróbować, a co dopiero samodzielnie ukończyć. Ale jak to mawiają ekonomiści – konkurencja pomiędzy podmiotami zawsze wychodzi na korzyść zwykłego konsumenta, więc akurat w kwestii innowacyjnych rozwiązań nie można było narzekać. No, może poza ówczesnymi cenami…
Tym bardziej, że tematycznie działo się wtedy bardzo dużo, począwszy od cyfrowych adaptacji Diuny, Warcrafta i Command&Conquer, przez KKnD, Dungeon Keeper’a oraz Dark Colony, aż po Total Annihilation, Homeworld’a czy pierwszego Starcraft’a. A to tylko fragment listy dawnych produkcji, w które trzeba było zagrać, żeby nie wyjść na lamusa wśród kolegów i koleżanek. Z czasem gatunek zaczął tracić na popularności, oferując coraz mniejszą paletę tytułów, powtarzających w kółko utarte schematy lub ginących w toku produkcji przez bezsensowne decyzje producentów.
Tym samym, z biegiem lat na placu boju pozostało już tylko kilka marek, które były w stanie konkurować z coraz popularniejszymi rozgrywkami sieciowymi, oferując w miarę przyzwoite kampanie dla singlowego gracza. Ale i one z czasem poległy w starciu z gigantami MMO, które dosłownie pożarły resztki gatunku, skazując ostatnich niedobitków na banicję w systemach mobilnych i znienawidzonych przez mnie mikro płatnościach. Czy wydawanie w 2015 roku tytułu bazującego na klasycznych założeniach może mieć jeszcze sens? I czy szumnie zapowiadane walory strategii pt. Grey Goo pozwolą grze zyskać szacunek graczy i pozostać w ich świadomości na dłużej?
Od czasu pierwszej ziemskiej ekspedycji poza granice Układu Słonecznego minęło ponad 500 lat. W ciągu burzliwego półwiecza i pełnej niebezpieczeństw eksploracji kosmosu, cywilizacja ludzka rozwinęła swoją technologię na niewyobrażalną skalę. Jednak pomimo usilnych prób i starań, a także kilku planetarnych odkryć, Terranom nie udało się nawiązać kontaktu z inną formą inteligentnego życia w poznanym uniwersum. Aż któregoś dnia, w stronę Ziemi dociera tajemniczy sygnał z zapomnianej planety Crux w tzw. Ekosystemie Dziewiątym, będący zapisem dziwnej aktywności na orbicie tejże. Zainstalowany na jej powierzchni system monitorowania uaktywnił się w trybie alarmowym pierwszy raz od czasu, gdy solarny kontyngent opuścił tę kolonię wiele dekad wcześniej. I choć główna przyczyna stanu gotowości nie jest znana, to w stronę planety zostaje wysłany krążownik LSV Darwin, dowodzony przez admirał Lucy Tak, mającą zbadać przyczynę niepokojącego stanu rzeczy.
W międzyczasie, na w/w ciele niebieskim lądują ostatnie statki z ocalałymi przed zagładą przedstawicielami nacji Mora, zwanej w późniejszym czasie przez ludzi Betami, którzy zostali zmuszeni do ucieczki z macierzystego świata podczas inwazji tzw. Szarej Substancji, pochłaniającej żywe organizmy oparte na węglu. Niestety, rozpaczliwy exodus może się okazać drogą donikąd, bowiem tajemnicza materia określająca się jako Piewcy Ciszy, przybyła za niedobitkami również na Crux, niszcząc ich ostatnie przyczółki. Kolejna próba opuszczenia planety kończy się katastrofą, a przetrwanie całej rasy spada na barki młodego dowódcy humanoidalnych istot – Arana Saruka, który musi zdecydować, czy każdy z wrogów będzie dlań rzeczywistym niebezpieczeństwem oraz czy dzięki ewentualnemu sojuszowi z Terranami będą w stanie wspólnymi siłami zatrzymać lub nawet pokonać Grey Goo…
Pierwsze wrażenia po uruchomieniu gry są rewelacyjne – w całą historię wprowadza nas pięknie wykonane intro, sygnalizujące frapującą przygodę i rozbudzające apetyt każdego domorosłego dowódcy. Ciekawy panel menu, szybkie wprowadzenie w epizod otwierający, po czym lądujemy na Cruxie jako oddział Saruka. I w tym miejscu muszę przyznać, iż pod względem wykonania omawiana produkcja stoi na wysokim poziomie wizualnym, aczkolwiek przesadą jest przypisywanie jej roli jakiegoś fenomenu w tej kategorii. Mapy wyglądają interesująco, jednostki poruszają się płynnie, a filmowe przerywniki potrafią zaskoczyć – jednak w rzeczywistości nie ma tutaj nic, czego nie doświadczylibyśmy wcześniej w innych tytułach. Pierwsza kampania to również inne zaskoczenie, z gatunku tych mało przyjemnych; batalia frakcją Beta jest niezwykle trudna i już podczas trzeciej misji miałem ochotę wyłączyć program po którymś tam restarcie (a grywam w takie tytuły nie od wczoraj). Co ciekawe, dopiero po ukończeniu całości, człowiek zaczyna odczuwać ogromną dysproporcję w kwestii zróżnicowania poziomów trudności, bo np. drugi rozdział można pokonać w jeden, maksymalnie dwa wieczory. Dlatego totalnie niezrozumiały jest dla mnie taki rozkład akcentów w kontekście stopniowania doznań – rzekłbym, że odwrotnie proporcjonalny w stosunku do przyjemności płynącej z samej rozgrywki.
Kolejnym minusem i przy okazji małym kłamstewkiem marketingowym jest szeroko reklamowana różnorodność frakcyjna, będąca w rzeczywistością wyborem tylko pomiędzy dwoma obozami – humanoidami i samą Goo. Tak się składa, że jednostki dwóch pierwszych nacji są do siebie bardzo podobne i trudno tutaj mówić o jakimś dużym zróżnicowaniu. Niestety, na niekorzyść tytułu przemawia również to, że mój ulubiony Warhammer: Dawn of War już ponad dziesięć lat temu wyznaczył standardy w rozgrywkach sieciowych, przy okazji definiując heterogeniczność gatunkową konkurujących ze sobą stron i powiązanych z nimi parametrów. W tym przypadku to zagadnienie zupełnie nie działa i tak naprawdę nie ma różnicy, czy kupujesz droższą czy słabszą jednostkę, bo większość ginie w mgnieniu oka, pozostawiając na polu boju jedynie ciężki sprzęt. O zwykłej piechocie nie warto nawet wspominać. Młotek wypromował jeszcze jedną zależność, której okropnie brakowało mi podczas gameplay’u – świetnie zbalansowane sylwetki bohaterów, dzięki którym cała fabuła nabiera kolorów, a konkretne pojedynki wymagają częstej zmiany taktyki.
Dyskusyjny jest również system sterowania, wzorowany na w/w klasykach gatunku. Mogłoby się wydawać, że sprawdzone rozwiązania będą wygodne w użyciu i pozwolą czerpać przyjemność z gry, ale nie w przypadku tego produktu. Prawda jest taka, że spora część ikon w toolbarze działa prawidłowo, ale niektóre przyciski generują poważne kiksy, psujące ogólne wrażenie i potrafiące zaprzepaścić niejedną akcję (bo umówmy się – nie każdy korzysta ze skrótów klawiszowych i bazuje na odruchach). By zobrazować ten problem, wspomnę o ikonach pozycyjnych, ulokowanych w mało intuicyjnym miejscu lub o przyciskach, których nie da się zwyczajnie odkliknąć poza belką menu. A to i tak nic w przypadku super jednostek, mających problemy ze strzelaniem w ruchome cele – typowanie za każdym razem polecenia strike on ground potrafi sfrustrować nawet najbardziej doświadczonych weteranów. Sytuacja wygląda trochę inaczej w obozie nano-technologicznej Goo, dla której twórcy przygotowali zupełnie inny system zarządzania, teoretycznie upraszczający logistykę. W praktyce, takie rozwiązanie sprawdza się jedynie w sytuacji z mniejszą iloścą wojsk, co w kontekście rasy bazującej na masie/ilości jest kolejnym nieporozumieniem.
Nie ukrywam, że po buńczucznych zapowiedziach i wstępnych recenzjach portali branżowych, liczyłem na powiew świeżości w światku komputerowych RTSów, gwarantujący zabawę na przyzwoitym poziomie. Ale okazało się, że świetnie zrealizowana kampania promocyjna mija się z prawdą, wciskając odbiorcom przeciętny produkt w ładnym opakowaniu. Niestety, ale śliczne przerywniki i kolorowe animacje to nie wszystko, bo gdzieś w procesie kreacji zapomniano o najważniejszym z czynników – przyjemność płynącej z rozgrywki. Więc naprawdę trudno mi jednoznacznie stwierdzić, do kogo adresowany jest ten produkt, gdyż przeszacowany poziom trudności i taka sobie fabuła znudzą graczy nastawionych na singlową przygodę, a mało zróżnicowane jednostki oraz szereg bugów w sterowaniu na pewno nie przyciągną doń miłośników potyczek sieciowych. Ze swojej strony mogę napisać, żeby poczekać na jakiś dobry Bundle i łapać ten tytuł jednie w promocyjnej cenie. A najlepiej za darmo.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook