Eureka
The Equation Has Changed
Autor: Komandor Jasne
seriale
Na Stacji Kosmicznej znajdziecie najróżniejsze propozycje spędzania wolnego czasu z książką, filmem, mniej lub bardziej ambitnym serialem, a także dawką interesującej muzyki.
Zwykle przedstawiamy to, co akurat nam się po głowie kołacze, a co za tym idzie, zdarza się, że odgrzewamy jakieś zalegające w lodówce kotlety. Będąc wiernym tej strategii oraz kierowany potrzebą znalezienia serialu, który mógłby potowarzyszyć mi w trakcie wolnych wieczorów przez kilka kolejnych miesięcy, moją uwagę przykuł nienarzucający się tytuł Eureka. Produkcja już na pierwszy rzut oka zdradza, że nie mamy do czynienia z dziełem wybitnym, a raczej z propozycją na niezobowiązujące wtorkowe wieczory. Serial kręcono w latach 2006-2012 i był emitowany przez stację SyFy.
Propozycja od początku skierowana była do szerokiego grona odbiorców w różnym wieku. Nie znajdziemy w niej zatem brutalnej przemocy, czy śmiałych scen damsko męskich. Znajdziemy za to różnorodność wydarzeń i sytuacji, mieszających jak w kalejdoskopie inspiracje z szerokiego spectrum fantastyki naukowej. Co mam na myśli? Absolutnie wszystko czego moglibyśmy spodziewać się po serialu science fiction znajdziemy w Eurece, małym, ale niezwykłym amerykańskim miasteczku zamieszkałym przez geniuszów, ekscentryków i szalonych naukowców, skupionych wokół tajnego ośrodka badawczego Global Dynamics. Na porządku dziennym są tutaj mniej lub bardziej przydatne elektroniczne gadżety, podróże w czasie, zachwiania równowagi pomiędzy równoległymi wymiarami, androidy, loty w kosmos, tajemnicze artefakty, śmierć, łzy, radość, miłość, przyjaźń i niezdecydowanie. Krótko mówiąc, wszystko co związane z science fiction znajduje się w Eurece.
Chwilami bywa to nieco przytłaczające, zwłaszcza dla głównego bohatera, agenta Jacka Cartera, który sprowadzając do domu zbiegłą kilka dni wcześniej córkę, zmuszony jest do dłuższego postoju w Eurece. Uczestnicząc w trwającym na miejscu dochodzeniu, bardzo szybko przekonuje się, że Eureka to nie jest zwykłe miasteczko, a mające tu miejsce wydarzenia wymykają się wszelkim prawidłom. W wyniku szeregu wydarzeń i doprowadzenia śledztwa do szczęśliwego końca, dostaje odgórny nakaz objęcia stanowiska szeryfa we wspomnianym miasteczku. W tym też momencie rozpoczynają się utrapienia i przeprawy z wszelkiej maści naukowcami, którzy mimo ogromnej inteligencji, zachowują się w dużej mierze jak gromadka niesfornych dzieci, które rozgoryczony szeryf musi wiecznie przywoływać do porządku.
Rzecz która w serialu może nieco irytować, to wszechobecność wszelkiego rodzaju nowinek i innowacji technologicznych. Zwykły nóż do ciasta nie może być po prostu nożem, ale laserowym urządzeniem tnącym, lodówka lokalnej restauracji musi być napędzana małym reaktorem jądrowym, a szkolny konkurs naukowy stawia wszystkie służby porządkowe w mieście w stan najwyższej gotowości. Chwilami po prostu czujemy przesyt. Z drugiej strony roi się od niezliczonych nawiązań do powszechnie znanych scen z filmów SF. Bez trudu wyłapiemy tu cytaty i sceny nawiązujące do Terminatora, czy Odysei Kosmicznej. Na ekranie pojawia się znany ze Star Treka Wil Wheaton, występujący zaledwie przez minutę, w roli podstarzałego naukowca Stan Lee, czy znany z serialu Battle Star Galactica James Callis.
Poza wspomnianymi, zbyt odjazdowymi nowinkami technicznymi i wszechogarniającym pseudonaukowym bełkotem, Eureka ma do zaoferowania sporą garść całkiem przyzwoitego humoru. Zacznijmy od udanie wykreowanej przez Colina Fergusona postaci szeryfa, pełniącego rolę „lokalnego głupka”, nie dlatego że brakuje mu inteligencji, ale dlatego że środowisko, w którym przyszło mu się obracać podnosi poprzeczkę w sposób znaczący. Siłą rzeczy, w natłoku niezrozumiałych informacji i teorii naukowych, szeryf Carter robi z siebie zwykłe pośmiewisko starając się nadążyć za tokiem rozumowania, nieprzeciętnie inteligentnych naukowców. Godzi się jednak szybko z tym faktem, co nie znaczy, że na swój ujmujący sposób nie stara się pojąć tego co wokół się dzieje. Trzeba uznać, że Colin Ferguson odwala tutaj naprawdę świetną robotę, gra mimiką, gestykulacją i tonem głosu. Trzeba jednak zauważyć, że postać szeryfa nie jest zwyczajnie pajacowata, wręcz przeciwnie. Jest on człowiekiem niezwykle odpowiedzialnym i radzącym sobie z najtrudniejszych sytuacjach, również w relacjach ze swoją, nie zawsze przyjaźnie nastawioną, córką. W ogólnym rozrachunku, żartobliwa strona Eureki nie jest może wybitna, ale mimo wszystko znajdziemy tu kilka perełek.
Szeryf szybko staje się elementem spajającym tę małą społeczność i wnosi nieco zdrowego rozsądku w pozornie poukładane i dobrze zorganizowane życie naukowców. Przypomina nieco postać dziennikarza, którzy w książce Stanisława Lema pt. „Człowiek z marsa”, przypadkowo trafia do tajnego laboratorium, w którym grupa intelektualistów oddaje się badaniom nad tajemniczą istotą z innej planety. Dziennikarz, mimo że nie miał trafić w to miejsce, został tam zatrzymany i musiał towarzyszyć naukowcom, gdyż ich zdaniem, jako zupełny laik mógł zadawać pytania lub dostrzegać rzeczy, które dla ścisłego umysłu mogłyby nie mieć żadnej wartości, a dla całej sprawy mogły być absolutnie kluczowe. Taką też rolę w serialu Eureka pełni szeryf Jack Carter. Przykładanie, mimo wszystko dość błahego, serialiku do prac Lema może budzić zakłopotanie, ale jak wspominałem nawiązań do szeroko rozumianej kultury masowej jest tu bezliku, a inspiracji do ich poszukiwań jeszcze więcej.
W większości przypadków, każdy z odcinków może stanowić odrębną całość, pojawiają się jednak wątki, które towarzyszą nam od pierwszego, aż do ostatniego odcinka. Z każdym sezonem wątki te rozrastają się, przez co przyjemność z oglądania staje się większa. Najbardziej przypadły mi do gustu przygody bohaterów związane z podróżami w czasie i ich konsekwencjami. Eureka w ciągu trwania całego serialu zmieniała się kilkakrotnie, dryfując w czasie, pomiędzy alternatywnymi wymiarami i w wirtualnej rzeczywistości. Atakowana była przez wirusy zarówno komputerowe i bilogiczne, a raz nawet była rządzona przez dom szeryfa. Tak, nie pomyliłem się, miasteczkiem rządził dom. Moją ulubioną katastrofą, która spadła na Eurekę, były słowa stające się ciałem. Ludzie słuchając tekstów piosenek robili dokładnie to, co w nich zawarte; nie trzeba było długo czekać, aby z głośników dotarły do nas dźwięki dobrze znanej melodii „I shot the sheriff”, jest to chyba moja ulubiona scena.
Jak wspomniałem na samym początku, Eureka nie jest serialem ambitnym, a stanowi raczej rozrywkową alternatywę dla miłośników fantastyki naukowej. Jest tu zdecydowanie więcej fikcji niż nauki, ale za to podanej w zjadliwej formie. Twórcy serialu zdecydowanie nie starali się nawet udawać, że jest inaczej, podchodząc do tematu ze sporym przymrużeniem oka, bawiąc się konwencjami i nawiązaniami do innych produkcji, tworząc pożywkę dla wszelkiego rodzaju maniaków tego gatunku. Rozczarowuje jednak zakończenie całej serii, z jednej strony sama końcówka wydaje się być zaplanowana od samego początku, z drugiej widać ewidentnie, że nie przyszła na nią jeszcze pora. Ostatni odcinek wydaje się być stworzony naprędce, jakby w sposób nagły i niezapowiedziany odcięto fundusze na kolejne odcinki. A szkoda bo, zakończenie mogło być z pewnością dużo lepsze, zwłaszcza że niektórym wątkom, które dane było mi śledzić przez pięć sezonów, wiele nie można było zarzucić, zważywszy oczywiście na kaliber produkcji.
Wejdź na pokład | Facebook