Dying Light: The Following
Good Night and Good Luck!
Autor: Owen
gry
Można się spierać o to, która z zeszłorocznych gier komputerowych polskiego GameDev’u powinna stanąć na najwyższym stopniu podium, jako najciekawszy reprezentant lokalnej branży elektronicznej.
Można również – tak jak ja – nie dotykać trzeciego Wiedźmina i przy okazji zaliczyć całą masę innych programów, by w końcu, po wielu zarwanych nocach, wytypować swojego faworyta. A wierzcie mi, wybór wcale nie jest łatwy, ponieważ nasi rodacy zabrali się ostro do pracy, dzięki czemu obecnie wyznaczają trendy w kilku wirtualnych kategoriach. I co najważniejsze, w końcu jest w czym wybierać. Dla mnie najlepszym produktem cyfrowym mijającego roku jest tytuł, który powstał niejako przez przypadek, ale już nie przypadkowo okazał się najlepiej wykonaną, wciągającą i innowacyjną produkcją z 2015 roku. Tak, mowa o polskim Dying Light, które omówiłem w szerszym wpisie mniej więcej rok temu.
Dzięki sprytnej polityce Techlandu, gracze cyklicznie odwiedzają opanowane epidemią okolice Harran; a to zmagając się z Hordą Bozaka, to znowu testując jakieś nowe mody i edytory. Jednak pomimo wielu niespodzianek ze strony wydawcy, największym zaskoczeniem może być debiut pełnoprawnego dodatku do gry, który okazał się tak potężnym rozszerzeniem, że przy odrobinie większej ilości misji fabularnych i zadań pobocznych, mógłby spokojnie konkurować z podstawką jako zupełnie autonomiczna produkcja. Przy okazji, to świetne posunięcie marketingowe, gdyż z jednej strony to pokaz możliwości producenta, a z drugiej przykład świetnej współpracy ze społecznością fanów. Twórcy nie wciskają graczom kitu, że oto pojawiała się kolejna odsłona serii, zawierająca sporo nowości – w rzeczywistości, The Following to właśnie podążanie za historią, coś w rodzaju wirtualnego pomostu pomiędzy oryginalnym Dying Light, a rzeczywistą kontynuacją. I tak własnie wypadałoby traktować to DLC.
Ciągłość akcji to podstawa w przypadku takiego utworu. A gdy dodamy do tego jeszcze szczyptę kilku innowacyjnych rozwiązań, to rzeczywiście możemy się poczuć jak odrobinę starszy Kyle Crane, który w poszukiwaniu lekarstwa przeciw epidemii, trafia na rolnicze przedmieścia metropolii, tożsame dla ogromnych powierzchniowo obszarów uprawnych. Jako tajny agent GRE musi poznać tajemnicę lokalnego kultu tzw. Matki, której wyznawcy bywają odporni na ataki hordy zombi. Przy okazji, bohater nauczy się kilku nowych sztuczek, z której najważniejszą jest korzystanie z terenowego buggy i pokonywanie sporych odległości w naprawdę ekspresowym tempie. I w tym momencie chciałbym poruszyć jedną kwestię, dotyczącą braku możliwości szybkiego przemieszczania się za pomocą mapy, która moim zdaniem nie pasowałaby do akurat tej gry, odbierając tym samym przyjemność płynącą z samej jazdy. Ta z kolei jest bardzo specyficzna, bo o ile na samym początku kląłem jak szewc na zbyt czułe sterowanie, to po kilku godzinach rozgrywki nie umiem sobie już wyobrazić innej formy kierowania pojazdem.
Zmianie uległ również podręczny arsenał, którym Kyle obecnie dysponuje – do katalogu śmiercionośny zabawek dołączyły klasyczne bronie miotające, z łukiem i kuszą na czele. W trakcie pierwszej godziny rozgrywki trudno się przekonać do tego typu oręża, by pod koniec dostrzec, że bieganie z ulepszoną kuszą i jej wariacjami to jest sedno gameplay’u. W DLC ma to o tyle sens, że teraz każdy wystrzał z pistoletu, każdy – nawet samobójczy – wybuch momentalnie przywołuje armię śmiercionośnych biegaczy, z którymi nie ma żartów. A to dopiero czubek lawiny napotykanych trudności, bo na agro-obszarach widocznie wzrósł poziom trudności i aby przetrwać, trzeba się tym razem mocno nakombinować, szczególnie wieczorami , gdy do najbliższej strefy bezpieczeństwa mamy spory kawałek. Nocni łowcy stali się dużo trudniejsi do pokonania, ale nawet w dzień bywa kiepsko, bo okoliczne pola, obwodnice i punkty strategiczny okupuje cała masa stworów, z których warto wymienić przede wszystkim przeciwników klasy tytan – niezwykle trudnych bosów, których pokonanie odkrywa dodatkowe punkty i możliwości. Teoretycznie.
I to jest niestety największy problem tej serii – zarządzanie drzewkiem umiejętności i przede wszystkim samymi zasobami. Pierwsze zaczęło szwankować już podczas startu rozgrywki, bo po zakończeniu podstawowej gry miałem bardzo rozwiniętą postać i niewiele nowości mogło ją zmienić. Na szczęście pozostało mi ulepszanie pojazdu. Natomiast w kwestii zasobów, to nie bardzo umiem wytłumaczyć sens ich zbierania, gdy ilość pieniędzy na moim koncie była ogromna już po zakończeniu przygody w Harran, a za równowartość wszystkich środków mógłbym ukończyć dodatek ze trzy razy. Oczywiście racjonalnie wydając dobra, bo kto oszczędza, ten potem ma na zapas. A w przypadku tak dużego obszaru do eksploracji, trzeba mieć takie rzeczy na uwadze.
Trzeba uczciwie przyznać, że mapa w The Following jest naprawdę spora i chyba nie przesadzę, porównując ją do największych sandboxów ostatnich lat. Bardzo podobała mi się jej wschodnia część, z malowniczym wybrzeżem i malutkim miasteczkiem na zboczu, ale bieganie po dojrzewającym zbożu też sprawiało mojej wersji Kyle’a ogromną frajdę. Głównie przez świetną grafikę, wciągający klimat i arcy ciekawe sterowanie. Dlatego z czystym sumieniem polecam to potężne rozszerzenie, wraz z wszystkimi zaletami i wadami, które w jakiś sposób rozwijają całą serię, pchając ją coraz bliżej w stronę drugiej odsłony Umierającego Światła. I po cichu liczę na to, że i tam będzie nam dane posmakować mrożącej krew w żyłach przygody, z masą wciągających twistów fabularnych i plejadą śmiesznych easter egg’ów, takich jak Left 4 Bread, Cast Away czy szkielet Indiany Jones’a.
Good Night and Good Luck!
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook