Detroit: Become Human
Społeczny renesans, czy stagnacja i chaos?
Autor: Owen
gry
Powiem Wam coś ciekawego: może to kwestia przypadku, a może po prostu efekt zauroczenia futurystyczną wizją miasta przyszłości, bo przez kilka filmów z ery VHSów, będące obecnie na skraju bankructwa Detroit, już zawsze będzie mi się kojarzyło z dwoma zagadnieniami: koszykówką oraz futurystycznymi robotami.
Teoretycznie, nie ma w tym stwierdzeniu nic nadzwyczajnego, bowiem tamtejszy zespół, Detroit Pistons, zdobył aż trzy razy mistrzostwo NBA, z czego dwa tytuły pod rząd, w latach 89-90. Czyli mniej więcej w tym samym czasie, gdy w kinach i wypożyczalniach kaset video królował niezwykle brutalny Robocop Paula Verhoeven’a, a także jego późniejsza kontynuacja. W praktyce, to bardzo dziwne skojarzenia, ponieważ dzisiejszy obraz tego miasta to nędza i rozpacz, a przy okazji studium depopulacji na niespotykaną skalę. To również najsmutniejszy przykład kilku negatywnych zjawisk socjologiczno-urbanistycznych, które z Detroit tętniącego życiem wydrenowały niemal całą witalność, doprowadzając do przerażająco wysokiego bezrobocia i rekordowej ilości pustostanów.
I pewnie dla wielu osób, mających podobne spostrzeżenia, pomysł na ulokowanie akcji futurystycznego thrillera w takim miejscu może się wydawać dosyć dziwny. Ale wierzcie mi, właściciel studia Quantic Dream, David Cage, mający na swoim koncie m.in. fantastyczne Omikron: The Nomad Soul, Fahrenheit czy Heavyrain, obrał sobie za cel właśnie tę aglomerację, bo miał do tego doskonały powód – burzliwą historię miasta, w którym rozwój technologii i związane z tym przemiany społeczne w latach 50 i 60 minionego wieku doprowadziły do lokalnej rewolucji. A potem do realnej zapaści, bez szans na jakąkolwiek pozytywną zmianę.
No dobrze, ale jaki to ma wpływ na futurystyczną opowieść, zatytułowaną Detroit: Become Human? Już śpieszę z odpowiedzią. Lecz najpierw pozwolę sobie zacytować kilka fragmentów z kart Wikipedii, dotyczących wspomnianych wydarzeń:
W okresie powojennym miasto utraciło około 150 000 miejsc pracy na rzecz przedmieść. Przyczyniły się do tego zmiany technologiczne produkcji, postępująca automatyzacja, konsolidacje firm, polityka podatkowa, budowa sieci dróg szybkiego ruchu. Główne przedsiębiorstwa, jak Packard, Hudson czy Studebaker, a także cała rzesza pomniejszych, znacząco ograniczyły swoją działalność lub zbankrutowały. W latach 1950 bezrobocie w mieście wzrosło do 10%….Wybudowane drogi szybkiego ruchu przebiegały przez najgęściej zaludnione dzielnice czarnoskórej części populacji miasta, tworząc swego rodzaju bariery, separujące je od siebie. Przy tej okazji zrównano z ziemią wiele budynków, dla przykładu budowa tylko Edsel Ford Expressway pociągnęła za sobą konieczność likwidacji około 2800 budowli, w tym klubów, restauracji i kościołów…
A gdy dodamy do tego fatalne nastroje społeczne, głównie z powodu wojny w Wietnamie oraz związaną z tym faktem eksplozję ruchów pacyfistyczno-wyzwoleńczych, to zaczniemy rozumieć, dlaczego atmosfera w mieście zaczęła się 'gotować’.
Latem 1967 roku wybuchły zamieszki. W okresie pięciu dni zginęły 43 osoby, z czego 33 były czarnoskóre, a 467 osób zostało rannych…Splądrowanych lub spalonych zostało 2509 sklepów, 388 rodzin straciło dach nad głową; 412 budynków zostało spalonych lub uszkodzonych w stopniu nadającym się do rozbiórki…Na skutek zamieszek wiele firm zostało zamkniętych lub przeniesionych do bezpieczniejszych przedmieść, a dotknięte zamieszkami obszary obracały się w ruinę przez kolejne dekady.
W 1994 roku Coleman Young, pierwszy czarnoskóry burmistrz Detroit, napisał: „Największą ofiarą rozruchów było oczywiście samo miasto. Detroit straciło wówczas o wiele więcej niż życie ofiar czy zawalone budynki. Konsekwencją była rujnująca, ekonomiczna izolacja, skutkująca ucieczką miejsc pracy, wpływów podatkowych od przedsiębiorstw, hurtowników i detalistów. Pieniądze zabrali w swoich kieszeniach biznesmeni i biali ludzie, którzy uciekli tak szybko, jak się tylko dało. Exodus białych z miasta przed zamieszkami był stabilny, w sumie 22 tysiące w 1966 r., ale potem po prostu eksplodował. W niecałe pół roku Detroit opuściło już 67 tysięcy, rok później 80, a w 1969 – 46 tysięcy”.
Jednak najgorsza w tym wszystkim okazała się degradacja społeczna:
Ekonomista Thomas Sowell napisał: „Przed zamieszkami z 1967 roku czarna populacja Detroit mogła cieszyć się najwyższym w kraju wskaźnikiem posiadania własnego domu, a stopa bezrobocia wynosiła 3,4%. To nie desperacja rozpoczęła rozruchy. To rozruchy rozpoczęły schyłek miasta, doprowadzając do dzisiejszego opłakanego stanu. Obecnie populacja Detroit to zaledwie połowa niegdysiejszej, a uciekli ludzie najbardziej produktywni”
I teraz dochodzimy do koncepcji omawianej gry, w której poruszany jest bardzo podobny schemat rozwoju lokalnej społeczności, oparty najpierw na eksplozji jakiegoś pozytywnego zjawiska, a później na jego stopniowej degradacji. Lecz tym razem oś fabuły, osadzonej w niedalekiej przyszłości, będzie się kręciła wokół innej mniejszości, czyli…
…które powstały dużo wcześniej dzięki substancji Thirium 310, opracowanej przez Elijaha Kamskiego i zwanej potocznie Niebieską Krwią. Można powiedzieć, że magiczny płyn jest poniekąd bohaterem samym w sobie, ponieważ wrzutki na jego temat doskonale wspierają budowanie tła dla wydarzeń przedstawionych w ramach gry. To właśnie wokół rafinerii na arktycznych rubieżach – wydobywających konkretne składniki – toczą się działania militarne pomiędzy mocarstwami, omawiane na bieżąco w mobilnych żurnalach i lecących w tle wiadomościach. Co więcej, to między innymi za sprawą takich przypadkowo odkrywanych nośników będziemy poznawali w jakimś stopniu nowoczesny świat przyszłości.
A ten wydaje się być groteskowym mariażem post-industrialnej aglomeracji z futurystycznym American Dream, w ramach którego każde domostwo stać na humanoidalnego pomocnika. Ale tylko teoretycznie, bo w praktyce życie weryfikuje takie sytuacje w bardzo brutalny sposób, co zresztą będzie dosyć przykrym zalążkiem jednej z trzech linii fabularnych. W tym miejscu muszę po raz pierwszy przyklasnąć scenarzystom za to, że pozwolili na obserwację całej przygody z perspektywy androidów pracujących na różnych szczeblach lokalnej prosperity – od artystycznej bohemy, żyjącej w kolorowej, aczkolwiek zblazowanej bańce wydarzeń, przez niemożliwie konsekwentnych śledczych, aż po patologiczne domostwa z alkoholem i przemocą domową w tle.
Kierując trójką postaci, mamy ogromny wpływ na rozwój fabuły, właśnie poprzez rozbudowaną sferę decyzyjności, która popycha wszystkie – niejednokrotnie przeplatające się ze sobą – wydarzenia, w kierunku jednego z czterdziestu możliwych zakończeń. A jeśli dodam, że czasem wystarczy jeden drobny błąd, by całkowicie zmienić kolej losu i ostateczny wydźwięk utworu, to trzeba uczciwie przyznać, że pula możliwości robi ogromne wrażenie. I z pewnością zachęca do kolejnej rozgrywki.
Wartością dodaną procesu twórczego są też ciekawe sylwetki bohaterów, zarówno tych pierwszoplanowych, często kojarzonych z jakąś legendą lub miejskim mitem (np. imię Marcus, to łac. Mars, czyli Bóg wojny), ale też tych z drugiego, a nawet trzeciego szeregu, z doskonałym Hankiem na czele. To właśnie one nadają emocjonalny ton w sytuacjach, gdy syntetyczni protagoniści dopiero przełamują swoje kodowe bariery. Organiczni towarzysze będą dla androidów częstokroć behawioralnymi drogowskazami, nie zawsze w pozytywnym znaczeniu tego słowa. A często i zwykłymi katami, którzy doprowadzają do groteskowych sytuacji, prawie jak z horrorów – moment ze śmietniskiem konających maszyn jest moim zdaniem jedną z najlepszych sekwencji ostatnich lat.
Makabryczna scena tłumaczy również ogrom złości lub niechęci wobec ludzi, czyli organicznych i teoretycznie uduchowionych istot, a jednak często pustych, wręcz bezdusznych skorupek, które zaczynają dostrzegać w syntetykach realne zagrożenie. Ludzi, którzy boją się o swoją godność, a jednocześnie odmawiają swoim mechanicznym dzieciom prawa do samodecydowania. Dlatego na koniec chciałbym zadać kilka pytań retorycznych: czy koszmarny sen przyszłych technokratów spełni się w jakimś stopniu? Czy zrewitalizowane miasto przetrwa i stanie się miejscem społecznego renesansu na miarę XXI wieku? A może całkowicie pogrąży się w stagnacji lub chaosie? To akurat będzie zależało od Was i waszego sumienia. A także umiejętnego korzystania z kontrolera, bo przyznam szczerze, że pierwszy raz widziałem tak świetne wykorzystanie haptyki pada Dual Shock’a 4.
Gorąco polecam!
źródło foto: 1, cytaty: wikipedia.org
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook