Colony
Lojalność kontra sumienie!
Autor: Owen
seriale
Filmów i seriali o inwazji złowrogich obcych na naszą planetę było już tyle, że można je spokojnie zacząć dzielić na konkretne grupy tematyczne, definiowane poprzez szereg zmiennych, takich jak rodzaj kontaktu, ewentualnego ataku czy sposób objawienia się ów przybyszy.
Oczywiście można pójść jeszcze dalej i na podstawie kolejnych parametrów zacząć wkładać te projekty do coraz mniejszych szufladek, tylko po co? Ja zaproponowałbym inne kryterium, oparte na tym, czy dana wizja jest ciekawa i sensownie zaprezentowana, czy też wypadałoby ją spuścić w szalecie pulpowego zapomnienia. Zadawanie takiego pytania ma sens, ponieważ jesteśmy w trakcie wysypu coraz większej ilością futurystycznych produkcji o rzeczonej tematyce i nie zawsze starcza czasu na sprawdzenie wszystkich ofert. A powiedzmy sobie szczerze – przynajmniej połowa nowości to straszne gnioty, które przez swoją wtórność i kiepskie wykonanie nie zasługują na większy szum w mediach. Dlatego szalenie ważna jest umiejętność sprawnego typowania utworów, rozwijających w jakiś sposób cały kanon. Jednym z takich miłych zaskoczeń jest dla mnie nowy serial stacji USA Network, zatytułowany po prostu Colony.
Od razu uprzedzę, dlaczego uważam debiut Koloni za pozytwne zjawisko – poprzedni show z Joshem Hollowayem był strasznym niewypałem i bałem się, że przystojniak z LOSTów, zamiast piąć się po szczeblach kariery i zostać w końcu prawdziwym Wiedźminem, przepadnie w castingowym bagnie i nie weźmie więcej udziału w żadnej produkcji z metką SF. Na szczęście, życie napisało wprost odwrotny scenariusz, wrzucając aktora w sam środek historii, która z początku może nie porywa, ale z biegiem czasu rozwija się w trybie geometrycznym, na kilku bardzo różnych płaszczyznach. Bo oto Ziemię najechali przybysze z kosmosu, którzy z sobie tylko znanych powodów utworzyli w największych aglomeracjach USA (bo tylko o tym kraju mowa w trakcie fabuły) strefy okupacyjno-kolonialne, otoczone gigantycznym murem. W rzeczywistości, enigmatyczni kosmici wygrodzili ogromne połacie terenu, tworząc z aglomeracji Kalifornii zamknięte obszary, zarządzane przez akolitów wybieranych z grona mieszkańców. Ludzie przestali korzystać z pojazdów spalinowych, brakuje sporej ilości dóbr konsumpcyjnych, a nad porządkiem i ładem panują specjalne służby, rekrutowane również spośród ludzi mieszkających na danym obszarze.
Tak więc, niespełna rok po bardzo dziwnej inwazji, zaczynamy poznawać losy głównych bohaterów, którym przewodzi Will Bowman – statystyczny mechanik i kochający mąż, który tylko pozornie prowadzi spokojny żywot i nie wpycha nosa w nieswoje sprawy. Bo już w odcinku pilotażowym zobaczymy brawurową akcję dotarcia do sąsiedniego dystryktu, gdzie zaginął jeden z jego synów. Niestety, pechowo dla protagonisty, konwój trafił na zasadzkę ruchu oporu, a sam intrygant wylądował przez to w więzieniu. Postawiony przed prostym wyborem: praca fizyczna w tajemniczej fabryce, albo ujawnienie swoich prawdziwych danych i podjęcie zatrudnienia w szeregach okupanta, mężczyzna wybiera drugą z opcji, dołączając do wyspecjalizowanej jednostki militarnej, mającej na celu wytępienie ruchu oporu pod przewodnictwem Geronimo. W międzyczasie jego żona, Katie, prowadzi skomplikowany żywot, będąc na co dzień ostoją normalności w domostwie Bowmanów, a wieczorami, na przekór godzinie policyjnej, wymyka się z bezpiecznej kryjówki i współuczestniczy w operacjach lokalnej partyzantki.
I teraz wyobraźcie sobie skalę konspiracji, jaka dotyka wspomnianą rodzinę oraz wszystkie osoby z ich otoczenia. Każdy ma coś do ukrycia, każdy kombinuje, by osiągnąć swój cel, a przy okazji nie narazić reszty domowników na niebezpieczeństwo. I w końcu, niemal każda z głównych postaci wyznaje inny system wartości, który popycha ją w kierunku radykalnych rozwiązań. Tutaj nie ma klarownych sytuacji i prostych odpowiedzi. Coś kosztem czegoś, by jakoś przetrwać kolejny dzień. Spiski i rozwiązania siłowe mieszają się w tej opowieści z wyrafinowanymi intrygami na najwyższych szczeblach władzy, a to z kolei obnaża ogrom słabości; wszak, każdego można zranić. Paradoskalnie, proporcje w szalonym pędzie ku wolności zaczynają się stopniowo odwracać w trakcie sezonu i te postacie, które na początku mogły się wydawać złe aż do szpiku kości, topnieją wizualnie i moralnie w przeciwieństwie do pozornie spokojnych i opanowanych jednostek, dających w końcu prawdziwy upust swojej złości.
Ale misterny plan aranżacji tak wielu wątków mógłby się nie udać, gdyby nie świetnie napisane i zagrane role głównych bohaterów, którzy bywają niezwykle przekonywujący w swoich działaniach i małych kłamstewkach. Doskonałym przykładem tej tezy jest scena ataku na bar Yonk, gdzie czwórka protagonistów lawirowała pomiędzy pomieszczeniami i prawie się pozabijała – skok adrenaliny murowany. Do tego dodajcie sobie kilka frapujących wątków pobocznych, które dopiero zakiełkowały i z pewnością zostaną rozwinięte w kolejnych sezonach, zdradzając nam przy okazji więcej szczegółów na temat samych obcych. Bo choć to w nich należy upatrywać głównej przyczyny apokalipsy, w rzeczywistości nawet po zakończeniu pierwszego sezonu niewiele o nich wiemy. I dlatego osobiście mam ochotę na więcej, tym bardziej, że cała oprawa audio-wizualna jest utrzymana na całkiem wysokim poziomie.
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook