Aldebaran
Luiz Eduardo de Oliveira
Autor: Owen
komiksy
Gdy sięgnę pamięcią daleko wstecz, do czasów swojego dzieciństwa, to zawsze przed oczami przelatują mi różne zagadnienia pop-kulturalne z przełomu lat 80 i 90, tworzone (zazwyczaj) z myślą o dzieciakach zakochanych w gumie Turbo i chipsach Star Foods.
A że byłem jednym z takich cool kids, to wszelkie dobra napływające z Zachodu traktowałem jak coś magicznego i w końcu dostępnego poza Peweksami. Dodam, że oprócz zabawek, konsol i typowo szczeniackiej rozrywki na podwórku, w moim ówczesnym życiu było coś równie absorbującego – ogromna miłość do komiksów. I przy okazji różnych wpisów na Stacji, często podkreślam ogromną rolę tego medium w kontekście kształtowania gustu młodego czytelnika. Patrząc na to z perspektywy czasu, mogę chyba śmiało napisać, że na przekór obecnej modzie z superbohaterami w tle i skojarzeniami z typowo amerykańskim rynkiem wydawniczym, od lat noszę w sobie sentyment do dużo spokojniejszego, lecz nie mniej frapującego komiksu europejskiego. Dlatego dzisiaj chciałbym omówić ciekawy tytuł, wydany ponad dwie dekady temu w stolicy bagietki i wina.
Aldebaran (oryg. Les Mondes d’Aldébaran) to autorski cykl komiksowy stworzony we Francji przez brazylijskiego artystę Luiza Eduardo De Oliveirę. Jest to również pierwszy epizod sagi, w skład której wchodzą kolejno serie Betelgeza (wydawana pierwotnie w latach 2000-2005 r.), Antares (2007 – 2013 r.) oraz Survivants (2011 – 2014 r.). Pierwszym wydawcą tytułu był francuski dom prasowy Dargaud, udostępniający anglojęzyczną licencję brytyjskiej oficynie Cinebook. Natomiast polskim reprintem zajęła się firma Siedmioróg, publikująca w 2002 roku dwa pierwsze tomy z oryginalnej serii. Obecnie, dzięki staraniom rodzimego Egmontu, można nabyć trzy pierwsze części w formie bardzo ładnie przygotowanych wydań zbiorczych.
Urodzony 13 grudnia 1944 roku Luiz Eduardo de Oliveira to pochodzący z Brazylii multimedialny artysta, mieszkający obecnie we Francji. Znany na całym świecie pod pseudonimem Léo (będącym zlepkiem w/w inicjałów), zasłynął autorską serią komiksów z futurystycznego świata Aldebaran, dzięki któremu rozwinął i spopularyzował swoje komiksowe portfolio. Jednak zanim Oliveria zyskał międzynarodową sławę, przeżył sporo zawirowań i problemów, które dosyć mocno odbiły się na jego dokonaniach. Bo wyobraźcie sobie świeżo upieczonego i ciekawego świata mechanika, który ucieka z ojczyzny owładniętej wojskową dyktaturą Getúlio Vargasa, lądując w sąsiednim Chile na kolejnych naście lat i tuż przed eliminacjami do Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej (w 1974 roku), ponownie zmienia adres – tym razem na Argentyński. Lecz to nie koniec przygód młodziana, gdyż chwilę później wraca do Brazylii i podejmuje pracę jako ilustrator w przemyśle reklamowym. Niestety, warunki finansowe i realia São Paulo zmuszają mężczyznę do kolejnej podróży, tym razem w stronę starego kontynentu z punktem docelowym we Francji.
Już na miejscu przekonuje się, że kondycja francusko-belgijskiego rynku komiksowego nie należy do najlepszych. Dlatego pomimo kilku małych publikacji w pierwszej połowie lat 80-tych, Eduardo znowu podejmuje etat ilustratora prasowego. Dzięki asyście poznanego na miejscu Jean’a Claude Foresta, rozpoczyna pracę w wydawnictwie Bayard Presse, skupiającym szereg magazynów młodzieżowych i pośród wielu projektów, tworzy m.in. album o życiu Mahatmy Ghandiego (oryg. Gandhi, le pèlerin de la paix) oraz dwie serie przygodowe do scenariusza Rodolphe. Ośmiotomowy cykl Trent i pięciotomowa Kenya zyskują status bestselerów na rynku wydawniczym, otwierając Brazylijczykowi drogę do solowej działalności. Tak więc, w 1993 roku ukazuje się pierwsze w pełni autorskie dzieło Olivery, zatytułowane po prostu…
Dwudziesty pierwszy wiek okazał się dla ludzkości okresem gruntownej rewizji dotychczasowych osiągnięć i dokonań technologicznych w obliczu postępującej degradacji, zarówno tej organiczno-klimatycznej, wywołanej ogromnym zanieczyszczeniem i dewiacją Golfsztromu, jak i mentalnej, będącej wynikiem szeregu bezmyślnych wojen religijnych. Pomimo katastrofalnej sytuacji geo-militarnej i poważnego, ogólnoświatowego kryzysu, zbawienny okazał się rozwój astrofizyki, prowadzony już tylko w niezależnych środowiskach naukowych. Iskierkę nadziei zainicjowano w brazylijskim mieście Benevides, gdzie zespół specjalistów opracował metodę podróży międzygwiezdnych z prędkością nadświetlną, dając tym samym ziemskiej cywilizacji ostatnią szansę na rehabilitację i jednocześnie pozwalając na wymarzony podbój kosmosu.
Jak nietrudno zgadnąć, najpotężniejsze ziemskie korporacje niemal od razu stanęły w szranki i zaczęły przygotowywać swoje ekspedycje. Wydawaniem pozwoleń i logistyką startów zajęła się Organizacja Narodów Zjednoczonych, która przygotowała listę planet teoretycznie nadających się do zamieszkania. Jednak ze względu na ograniczone możliwości finansowe, ONZ postawiła jeden warunek – kolonizacja danego świata może się odbyć jedynie wtedy, gdy na jego powierzchni panują korzystne warunki atmosferyczne, pozwalające na bezproblemowe ustanowienie przyczółka do dalszej eksploracji – zarówno samej planety, jak i okolicznego układu gwiezdnego.
Nasza przygoda rozpoczyna się pod koniec XXII stulecia, na pierwszej oficjalnie skolonizowanej planecie typu ziemskiego – Aldebaran 4 (zwanej przez mieszkańców po prostu: Aldebaran), będącej czwartym ciałem niebieskim układu solarnego o takiej samej nazwie i przy okazji, jedynym znanym i w pełni przyjaznym środowiskiem w kosmosie dla współczesnego człowieka. Sto lat po lądowaniu pierwszego statku-arki, populacja ludzka rozrosła się z zaledwie 3, aż do 20 tysięcy osadników, rozmieszczonych nierównomiernie po archipelagu wysp. Jednak przez brak kontaktu z macierzystą Ziemią, wybrana grupa osób bardzo szybko narzuciła całej wspólnocie swoją wizję społeczeństwa, porzucając demokrację na rzecz autokracji romansującej z teologią. I choć mogłoby się wydawać, że to świetny materiał na jakiś tropikalny political-fiction thriller, to na szczęście nie jest to kolejna opowieść o kuluarach władzy oraz powiązanych z tym tematem intrygach.
Autor przedstawia czytelnikowi historię zwykłych nastolatków, których młodość przypadła na bardzo trudny okres w dziejach nowego świata i zamieszkującej go ludności, zmagającej się z widmem religijnego fanatyzmu, a także coraz dziwniejszych zjawisk przyrodniczych. Dlatego wybór protagonistów i powiązanych z nimi pierwszych lokacji, wraz z zamieszkującą je społecznością, nie powinien zaskakiwać. To nie stołeczna Anatolia będzie grała w tym utworze pierwsze skrzypce, a małe wioseczki rybackie, rozsiane na obrzeżach wszystkich mikro-kontyentów, gdzie natężenie zjawisk przyrodniczych bywa najsilniejsze. To również w takich miejscach autochtoni tworzą pomiędzy sobą najmocniejsze więzi, ale i doświadczają największej bezwzględności ze strony swoich pobratymców, dzielących się – jak w każdym mieście portowym – na zwykłych oszustów, szabrowników, piratów i w końcu, na żandarmerię wojskową pod patronatem wyznaniowej dyktatury. Co ciekawe, analizując dokładnie cały album pod kątem sensacyjnych zwrotów akcji, można zauważyć, jak bardzo Oliveira unika bezsensownej przemocy i jeśli ją pokazuje, to tylko w sytuacjach zagrażających życiu bohaterów.
Zupełnie na odwrót działa cały ekosystemem Aldebaran, który od pierwszych stron albumu zaskakuje swoim bogactwem i przede wszystkim, okrucieństwem. Fikuśne zwierzęta często polują na siebie z nieprawdopodobną skutecznością i miast odpuścić, wolą zginąć próbując. Taki prawdziwy i niezakłócony niczym zew natury. Aczkolwiek, nie ma w tej kreacji nic nadzwyczajnego – ziemska piramida żywieniowa bywa równie brutalna, niezależnie od tego, jak będziemy ją sobie wyobrażali i idealizowali. Dla mnie taka wizja to oczywiste nawiązanie do ojczyzny Eduardo, czyli multikulturowej Brazylii, której zróżnicowanie biologiczne potrafi zaskoczyć nawet jej mieszkańców. Co ciekawe, autor unika sytuacji nacechowanych symbiozą fauny z kolonizatorami, pokazując czytelnikowi dosłownie 2-3 przyjazne i oswojone gatunki. Toteż każdy aspekt życia opiera się albo na prostej technologi, albo bazuje na relacjach interpersonalnych i wzajemnej pomocy.
A wierzcie mi, kontakty pomiędzy różnymi grupami bohaterów bywają zaskakująco pogmatwane i czasami, głównie w kryzysowych momentach, kluczowa okazuje się pomysłowość najdziwniejszych lub najmniej empatycznych postaci. Tak naprawdę, życie wszystkich osadników to swoista ruletka, związana z efemeryczną i często nieprzewidywalną pogodą, tajemniczymi zjawiskami przyrodniczymi i hegemonią bezwzględnych tyranów. Ten ostatni aspekt to w moim przekonaniu aluzja do czasów wczesnej młodości Léo, który – niczym komiksowy Mark Sorensen – musiał ukrywać swoją tożsamość, by w końcu opuścić rodzinne strony w obawie przed żądnym rewolty wojskiem. Autor rekompensuje to bardzo ciepłymi i naturalnymi więziami pomiędzy bohaterami, którzy często się wzruszają i bardzo za sobą tęsknią, nie tylko w kontekście związków partnerskich, ale też w ramach zwykłej przyjaźni, która okazuje się w nowym świecie najcenniejszą wartością.
Aldebaran to świetne studium socjologiczne małej społeczności, która w wyniku różnych perturbacji i przeciwności losu, musi samodzielnie podjąć trud okiełznania novum, jakim jest bez wątpienia omawiany morski świat i rządzące nim realia. To również świetny przykład na to, jak malutcy jesteśmy wobec potęgi natury i jak niewiele procesów zachodzących w jej cyklach rozumiemy. Jednak dla mnie, dzieło Brazylijczyka to przede wszystkim pochwała zachowań i pozytywnych interakcji międzyludzkich, wśród których trzeba wymienić bardzo naturalnie przedstawione wzorce społeczne, takie jak: przyjaźń, miłość i braterstwo. A wierzcie mi, połączenie tychże pozwoli przetrwać wszystkie przeciwności losu….
Gorąco polecam!
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook