Air
Klaustrofobiczny egystencjalizm od Christiana Cantamessa
Autor: Owen
filmy
Jako współcześni konsumenci i mimowolni krzewiciele kultury Homo-Tabletus, dotarliśmy już do takiego pułapu bezrefleksyjnej absorpcji kapitału, że to, co wczoraj było niemal marzeniem i nieosiągalnym bytem, dzisiaj staje się przyczyną naszej intelektualnej otyłości.
Dawny głód i niedostatek dóbr pop-kulturalnych nadrabiamy z nawiązką, pochłaniając wszystko, co kolorowe i modne, często kupując lub gromadząc media, na które nie mamy nawet czasu potem spojrzeć. Byle tylko dotknąć, liznąć i poznać ogólny zarys, bo przecież w towarzystwie znajomych i przyjaciół nie wypada być czarną owcą, która nie czytała publikacji laureatów tegorocznej nagrody Nike, Orlego Pióra czy Zajdla, tudzież nie obejrzała wszystkich nagrodzonych filmów z topowych festiwali filmowych, słuchając w przerwach najmodniejszych albumów muzycznych.
I pół biedy, gdy mamy do czynienia tylko z nowymi, dopiero pączkującymi zjawiskami, bo wtedy dużo łatwiej obrać jakiś sensowny kierunek eksploracji, a wolę poznania i wynikający z niej dyskurs określić jako w pełni zrozumiałe. Sytuacja komplikuje się w momencie, gdy wybitne utwory zaczynają przypominać samotne wysepki na oceanie chłamu i bylejakości, który stale zmienia wysokość poziomu wody i coraz agresywniej pochłania wszystko, co wyjątkowe. Zacierając przy okazji coraz bardziej granicę pomiędzy gatunkową świeżością, a zwykłą pulpą. Ale moment! Co za dużo, to niezdrowo, więc zamiast wydawać kolejne dziesiątki złotych na dwugodzinną reklamę ekskluzywnych produktów z blondwłosym agentem w tle, tudzież marnować czas na kolejny thriller w klimacie Young-Adults, lepiej skierować swój wzrok w stronę kameralnego i niezwykle skromnego projektu Christiana Cantamessa pt. Air, wyprodukowanego przez Roberta Kirkmana.
W bliżej nieokreślonej przyszłości doszło do jakiegoś potężnego, globalnego kataklizmu, który zmienił Ziemię w jałową pustynię, otoczoną atmosferą z pyłu i radioaktywnych zawiesin. Praktycznie cała ludzkość została w mgnieniu oka wymazana z powierzchni planety i tylko garstka przezornych naukowców zachowała zdrowy rozsądek, by na chwilę przed godziną zero, zejść wraz z brygadą techniczną do podziemnych schronów, stanowiących ostatni bastion cywilizacji Homo-Sapiens. Ograniczona powierzchnia oraz przestarzała aparatura wymusiły na personelu racjonowanie zasobów i późniejszą hibernację większości załogi, która postanowiła w ten sposób przetrwać okres buforowy. Lecz w trakcie przygotowań do wieloletniego krio-snu pojawił się jeden problem – duża awaryjność urządzeń filtrujących powietrze.
Więc całą przygodę rozpoczynamy od śledzenia niezwykle powolnej procedury wybudzania dwójki techników, którzy będą musieli wykonać rutynowy przegląd wszystkich instalacji w bunkrze, a także dokonać ewentualnych napraw przestarzałej infrastruktury. I choć krewki Bauer i spokojny Carthright współpracują ze sobą już od bardzo dawna, to wydarzenia z aktualnej warty wywrócą do góry nogami ich dotychczasowe relacje. Surowe wnętrza, całkowita izolacja i wszechogarniające poczucie osaczenia zaczynają wpływać destrukcyjnie na psychikę bohaterów, którzy sukcesywnie brną w coraz dziwniejsze sytuacje i zaczynają z czasem popadać w obłęd. W pewnym momencie dochodzi jeszcze do plastycznego zatarcia granicy pomiędzy typowo neurologicznymi projekcjami, a czynnikami paranormalnymi, przez co trudno odróżnić prawdę od fikcji.
Tym bardziej, że twórcy nie dopowiadają wielu kwestii, nie próbują tłumaczyć kontekstu, zrzucając ciężar interpretacji na barki widza. Nic w tym filmie nie jest oczywiste i proste do wyjaśnienia. A każde, nawet najbardziej absurdalne zachowanie ma jakieś podłoże, którego nie znamy. Być może uciekający czas i coraz mniejsza ilość tlenu podkręciły klaustrofobiczne fobie obu bohaterów, pchając ich w coraz większe tarapaty. Dlatego trudno racjonalnie wyjaśnić, w jakim celu spokojniejszy z mężczyzn zdecydował się na próbę morderstwa i dlaczego pomimo swoich warunków fizycznych, nie podjął siłowej konfrontacji z oponentem. Oczywiście dostajemy pewne sygnały, które mogą sugerować jakieś założenia, ale nawet w przypadku w miarę zrozumiałych sytuacji, nadal pozostajemy w kropce.
Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że twórcy Air zrobili coś mocno zakręconego i ryzykownego. Odeszli od panujących dzisiaj standardów w fantastycznym kinie rozrywkowym, proponując widowisko niezwykle ascetyczne, brudne i duszne, podsycane prastarymi lękami, unurzanymi w jakimś pierwotnym instynkcie przetrwania. Jednocześnie, nie próbowali odpowiedzieć na dwa zasadnicze pytania: ile jest warte ludzkie życie i czy egzystencja danej jednostki może być więcej warta od bytu innej? Dokładnie tak, jakby bazowanie na niewiedzy było jakąś integralną częścią tego obrazu. Ale w końcu, to raczej ambitne kino dla wymagających, a nie typowy, wakacyjny blockbuster z milionem trailerów. Więc jeśli cenisz swój gust i masz ochotę na awangardowy projekt, to najnowsza produkcja Christiana Cantamessa jest właśnie dla Ciebie.
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook