War for the Planet of the Apes

Czyli krótka przypowieść o tym, jak się powinno rozwijać franczyzy filmowe!

Autor: Owen

filmy

Każda wiadomość o restartowaniu jakiejś produkcji lub serii, którą zdążyłem wcześniej polubić lub nawet pokochać, budzi we mnie sprzeczne emocje.

Przede wszystkim dlatego, że świat kultury jest jak prekambryjski ocean – bogaty w treści i zasoby, z których korzystają tylko nieliczni szczęśliwcy, tworzący zamknięte systemy. To z kolei wpływa na zbyt małą różnorodność i asekuracyjne sięganie po substancje znane i lubiane, ale niekoniecznie najlepsze pod względem odżywczym. Wszakże, najbardziej lubimy to, co już znamy. Niestety, raz przeżytego doznania smakowego nie da się tak łatwo powtórzyć, więc każda kolejna – i dodajmy do tego, nieudana  – próba będzie napotykała coraz większy opór ze strony miłośników dobrej strawy.

Nie inaczej jest w przypadku kina i telewizji, gdzie innowacyjność konsumencka idzie w parze z odgrzewaniem kotletów na coraz bardziej przypalonych patelniach, tudzież słabej jakości fryturach. Czasem wystarczy tylko dobrze wyczyścić swoje naczynia, bo tak naprawdę wszystko zależy od umiejętności kucharza i jego wyobraźni. Wtedy z czystym sumieniem można napisać, że przecież w zalewie kiepskich imitacji z ostatnich dwóch dekad, zdarzały się też smakowite perełki w starym stylu, które – czasem niechcący – tworzyły nową jakość. Lecz pomimo ogromnego potencjału dyskusyjnego tego zagadnienia, dzisiaj chciałbym nawiązać do jeszcze innej kategorii działań producenckich, opartych na franczyzach, czyli na tworzeniu utworów poprzedzających, tudzież uzupełniających jakieś uniwersum. Temat delikatny i trudny w realizacji, ale też niezwykle nośny. A w przypadku kultowej już serii Planet of the Apes, rozgrywany niemal koncertowo. Czy tak będzie i tym razem?

Po kilku latach od wybuchu epidemii Małpiej Grypy, z potężnej cywilizacji Homo sapiens nie pozostało wiele – ot, kilka zamkniętych i pilnie strzeżonych obozów, rozsianych gdzieś po całym globie. Gwałtowna natura ludzi w połączeniu z obawą wobec wyniszczającej choroby doprowadziły do tego, że nikt nie czuje się bezpiecznie w tym post-apokaliptycznym świecie, włączając w to małpie stado pod przywództwem inteligentnego i mówiącego szympansa Cezara. Pierwszy ze swojego gatunku samiec ma już dosyć walki i bezmyślnego zabijania, więc po zakończeniu krwawej rebelii Koby, planuje exodus całej grupy na z obszaru Kanady na południowy zachód, w okolice życiodajnej oazy, wpisanej w pustynny krajobraz. Niestety, w międzyczasie jeden z najbardziej upartych i okrutnych generałów postanawia zapolować na ów lidera i zaczyna coraz skuteczniej wybijać jego pobratymców.

Zacznę od tego, że według mnie nie da się w pełni zrozumieć tego dzieła bez znajomości poprzednich części. I nie mam tu na myśli całej sagi z lat 60 i 70 minionego stulecia, ani koszmarnej adaptacji od Tima Burtona, której nawet nie powinienem przytaczać ze względu na moją niechęć do Marka Wahlberg’a. Nic z tych rzeczy. Poprzez wcześniejsze stwierdzenie chciałbym nawiązać do dwóch współczesnych prequeli. Bo żeby w pełni docenić jakość Wojny…, wypada poznać historię Cezara, jego potrzeby i motywacje, wpływające na genezę coraz bardziej niepokojących przemian behawioralnych, odbywających się kosztem stabilności psychicznej. 

Poznajemy go jako malucha, który po śmierci matki został zabrany z laboratorium i zamieszkał w prywatnym domu rodziny Rodmanów. Tam doświadczył miłości rodzicielskiej w ludzkim wydaniu i wchłonął całą masę pozytywnych wzorców, jakie w pewien sposób ukształtowały jego osobowość. Późniejsze wydarzenia i nieformalny tytuł lidera małpiej rewolucji postawiły go przed dylematem, który zaważył na jego dalszym życiu i wpłynął na ostateczną migrację z wymierającego miasta, wprost na łono przyrody. Cezar musiał dokonać wyboru i postąpił zgodnie ze swoim instynktem, odstawiając na bok sentymenty i konformizm. Kilka lat później, rebelia zainspirowana przez jego poplecznika Kobę doprowadziła do masakry, w której największym przegranym okazało się sumienie protagonisty – poturbowany szympans musiał złamać swoją żelazną zasadę i zaczął zabijać swoich pobratymców, wiedząc, że ich gniew i chęć zemsty na ludziach, miały racjonalne uzasadnienie.      

Od pamiętnej bitwy i śmierci antagonisty upłynęło sporo czasu, który zagoił większość ran. Stado głównego bohatera rozrosło się, przyjmując do siebie m.in. goryle, a młodociane urwisy wyrosły na pełnoprawnych członków małpiej społeczności. Lecz nawet dzika przyroda i życie z dala od ostatnich, dogorywających ośrodków ludzkiej egzystencji nie zapewniły bezpieczeństwa grupie. Niestety, najprostsze mechanizmy w przyrodzie bywają tymi najtrudniejszymi do okiełznania, więc marzenia o spokoju i normalnym życiu zaczynają się oddalać wprost proporcjonalnie do coraz większej agresji ze strony pułkownika, opętanego rządzą prywatnej zemsty i prowadzącego swoich fanatycznych żołnierzy w stronę samobójczej wendety. 

There are times, that is necessary to abandon our humanity to save humanity!
– Pułkownik

Relacja pomiędzy szympansami i armią ów szaleńca to przykre studium szaleństwa wojennej pożogi, z której nikt nie wyjdzie cały i zdrowy. To walka nie tylko o przetrwanie – to bój toczony o zminimalizowanie strat i zachowanie jakichkolwiek odruchów, nazywanych przez nas ludzkimi, które w tym przypadku bardziej pasują do małpokształtnych, próbujących przetrwać holokaust. To w końcu, bardzo dosłowny i przy okazji niezwykle plastyczny sygnał ostrzegawczy dla całej cywilizacji. Bo czym jest w rzeczywistości człowieczeństwo? I czy można je przypisać do gatunku automatycznie, tylko na podstawie rasy? Ten film pokazuje, że odpowiedź na te pytania wcale nie jest taka oczywista. W każdym z nas drzemie sporo negatywnych emocji i to, co dla jednych będzie oznaczało przetrwanie, dla innych skończy się tragicznie.

Tak złożona percepcja ów dzieła nie byłaby możliwa, gdyby nie doskonała gra aktorska całej obsady, ze specjalnym wyszczególnieniem Andy’ego Serkisa, który już od dawna jest klasą samą w sobie. Mimika twarzy, gesty i ruchy to absolutne mistrzostwo dramatycznej formy ekspresji, przez jaką aktor, wcielający się zawsze w swoje postacie z niespotykanym zaangażowaniem, był podobno nie do zniesienia na planie filmowym. Lecz biorąc pod uwagę kaliber jego kreacji i ciężar opowiadanej historii, taka sytuacja wydaje mi się w pełni zrozumiała. Tym bardziej, że trzecia część trylogii to film zupełnie inny, niż się chyba wszyscy spodziewali – mniej agresywny i ekspansyjny w swojej formie, ale za to opowiadający o niezwykle silnej woli przetrwania w świecie, gdzie rozgrywającym każde rozdanie jest przede wszystkim sama natura. To również pierwszy mój film od czasu bardzo dyskusyjnego Upadku w reżyserii Olivera Hirschbiegela, z którego cała widownia wychodziła w całkowitej ciszy.    

Gorąco polecam, bo jeden z kandydatów do tegorocznej top listy Stacji!

źródło foto: 1, 2

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook