Spider-Man: Homecoming

Opowieść o tym, dlaczego czekam na Sinister Six

Autor: Owen

filmy

Pamiętam jak dzisiaj, gdy w 1996 roku TM-Semic postanowił wypuścić mini serię pt. 'Maximum Carnage’, rozłożoną na bodaj osiem comiesięcznych zeszytów w cyklu Człowieka Pająka. To był chyba początek końca mojej fascynacji tą postacią. 

Złośliwe powiedzenie brzmi: Peter Parker dojrzewa razem z Tobą i jeśli nie jesteś już nastolatkiem, to postać Spidermana przestaje Cię powoli interesować. I co tu dużo pisać – taka jest niestety prawda. Ukrywanie tożsamości, rozterki egzystencjalne, szkoła i problemy z dziewczynami to raczej domena ludzi młodych, dopiero wchodzących w dorosłe życie. Dodam do tego jeszcze zbyt lakoniczne podejmowanie decyzji, wynikające z braku doświadczenia i przepis na gapowatego bohatera jest praktycznie gotowy. Lecz aby nikt mnie tu nie zlinczował przez złą interpretację powyższego wywodu, napiszę w swoje obronie, że absolutnie nie śmieję się z takiej konwencji (sam się przecież na niej wychowałem), bo ona jest na serio niezwykle nośna, ale tylko w sytuacji, gdy jest spójna, szybka i zamknięta w jakieś sensowne ramy czasowe. 

Dlatego w/w cykl z Carnage’em i jego psychopatyczną ferajną zanudził mnie na amen. Może to kwestia słabego materiału wyjściowego oraz tekturowych postaci, a może rozwleczenie opowieści w zbyt długim okresie wydawniczym – trudno powiedzieć. Ale faktem jest moja późniejsza obojętność wobec historii z Pajęczakiem, którą tylko na chwilę podratował Spider-Man z 2002 w reżyserii Sama Raimiego. Niestety, słaba adaptacja materiału z Venomem pogrzebała dla mnie ten projekt na zawsze. Restart marki z Andrew Garfieldem w obsadzie był niesamowity pod kątem oprawy wizualnej, ale niezwykle chaotyczny w kontekście podejmowanych wątków, dlatego kolejny reboot, tym razem już oficjalnie w barwach MCU, nie był dla mnie zaskoczeniem. A czy wyszedł Pajączkowi na dobre? 

Całość otwiera scena awantury sprzed kilku lat, do jakiej doszło pomiędzy Adrianem Toomes’em i jego firmą sprzątającą, a agentami federalnymi, odpowiedzialnymi za zabezpieczenie technologii Chitauri, pozostawionej na Ziemi po nieudanej inwazji z inicjatywy Lokiego. Po szybkiej wymianie zdań, krewki przedsiębiorca zostaje zmuszony do opuszczenia miejsca działań, ale nie odpuszcza. Postanawia uszczknąć trochę kosmicznego tortu dla siebie i organizuje grupę przestępczą, parająca się wykradaniem, przerabianiem i sprzedażą broni na bazie obcych technologii. W międzyczasie młodziutki Peter Parker zostaje dostrzeżony przez Tony’ego Starka i nieoficjalnie zwerbowany do pomocy w złapaniu renegatów pod dowództwem Kapitana Ameryki. Zaraz po akcji w Berlinie, pełen optymizmu i młodzieńczego zapału do działań, Parker dostaje szlaban na szerzej zakrojone działania i czuje się odsunięty na boczny tor. Aż tu nagle, na jego podwórku pojawia się groźny przeciwnik, który jest zbyt mały dla Mścicieli, ale tez zbyt niebezpieczny dla lokalnej społeczności.  

Chyba możemy się zgodzić z tezą, że największym problemem i zarazem niebezpieczeństwem w przypadku tego dzieła jest ponowny, a przy okazji dosyć raptowny restart historii Pajączka, wpisany tym razem w ramy całego MCU i trochę naprędce budowana otoczka fabularna wokół tego zjawiska. Skąd taka wątpliwość i z czego ona wynika? Wydaje mi się, że w takim ogólnym ujęciu ze zbyt dużego zagęszczenia produkcji superhero na rynku. Natomiast z perspektywy fana oceniającego tylko ten utwór, to przede wszystkim dysonans poznawczy. Dlaczego? Popatrzymy na to z boku: nowy Spider-Man to niby prosta sprawa, dająca wiele możliwości i otwierająca szersze perspektywy przed producentami, ale mająca za sobą sporej długości franczyzowy ogon. Głównie dlatego, że jeszcze dwa lata temu po ekranach kin biegał inny młodzian o nazwisku Parker, co w oczywisty sposób wpłynęło na spory i porównania w samym fandomie. A do przysłowiowego pieca dokłada cały czas Sony, które nie może się zdecydować, czy ów postać będzie w przyszłości aktywnym członkiem tego uniwersum.

Więc aby w jakiś sposób odciąć poprzednie wersje młodego bohatera od nowej konwencji, scenarzyści postanowili delikatnie zmodyfikować origin postaci, przesuwając pewne wątki na dalszy plan i wplatając w opowieść nowe motywy. Holland/Parker to nastolatek, który w przeciwieństwie do swoich poprzedników, dosłownie kipi hurra-optymizmem. Nie przeżywa w dekadencki sposób tragicznej śmierci wuja Bena, tylko walczy o względy i uwagę rówieśniczek. Jest zabawny, ale i przy okazji niezwykle naiwny, przez co ściąga na siebie masę kłopotów. I w końcu, kieruje się zupełnie innym systemem wartości, ponieważ paliwem do jego działań bywa wewnętrzna potrzeba zwracania na siebie uwagi dorosłych, a w szczególności jednego z miliarderów.     

I ogólnie taka forma prowadzenia postaci jest cool, ale z jednym zastrzeżeniem – trzeba znać umiar, zarówno w rozwijaniu tematów młodzieżowych, jak i w kwestii ciężaru głównej linii fabularnej. Nic mnie bardziej nie wkurza, niż humor na siłę i zbyt duża ilość żartów na poziomie wczesno-licealnym. Rozumiem, że to może śmieszyć młodzików, ale niekoniecznie dotrze do pierników takich jak ja, też przecież wychowywanych na przygodach Spideya. Co więcej, dwie najśmieszniejsze sceny inicjowali w moim odczuciu Tony Stark i ciocia May, a gdzie tam do poziomu Deadpool’a. Do tego mam dziwne wrażenie, że twórcy trochę za mocno rozwinęli temat zróżnicowania kulturowego i rasowego, bo choć jestem osobą wspierającą takie sprawy, to czułem się dziwnie widząc na ekranie taki miks towarzyski, w którym rudy Parker stanowił tylko wyjątek od reguły. O wymianie blondwłosego dryblasa o imieniu Flash na indyjskiego mikrusa nawet nie wspomnę, bo to akcja na poziomie czarnoskórych rycerzy w orszaku króla Artura (Transformers 5). Fajnie, że tak kolorowo, ale jednak trochę za mocno.      

Na tle sztampowej i raczej przerysowanej gromadki licealistów, świetnie wypadł uwielbiany przez mnie Michael Keaton, który był dokładnie takim Vulturem, jakiego oczekiwałem. Nie aspirował do starcia z najpotężniejszymi superbohaterami, wybierając drogę cwaniactwa i chciwości na odpowiadającą temu zjawisku, bezpieczną skalę. A biorąc pod uwagę jego zachowanie oraz, a może przede wszystkim świetnie zaprezentowany look, muszę przyznać, że to bez wątpienia jeden z najciekawszych przeciwników w dotychczasowym uniwersum filmowym Marvela. Taki swoisty Dramatis personæ, który ostatecznie przegrał nie ze swoim przeciwnikiem, tylko z własnymi słabościami. I jeśli rozwój postaci Shockera i Skorpiona, którzy zaliczyli już start w omawianym utworze, zostanie poprowadzony właśnie tym torem, to aż nie mogę się doczekać na Sinister Six.    

Reasumując, Spider-Man: Homecoming to solidnie zrealizowany średniaczek z dobrze znanymi bohaterami, nie będący żadnym novum i nie próbujący się wybijać w towarzystwie dużo ciekawszych blockbusterów, ale też nie kulejący jakoś znacząco na tle innych produkcji tego kalibru. To po prostu bezpieczny debiut w znanym otoczeniu. Troszkę za długi i momentami zbyt lakoniczny, ale jednak wynagradzający te ubytki świetnym antybohaterem, którego chętnie zobaczę w jakiejś większej roli. I jako pointę napiszę, że bardzo się cieszę z ostatecznej zmiany zakończenia, w ramach którego Peter miał ujawnić swoje dane osobowe całemu światu, a jednak tego nie zrobił. Bo gdyby tak się stało, to potencjał Pajączka zostałby zmarnowany po raz kolejny. 

źródło foto: 1, 2

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook