Godzilla

You have no idea what's coming!

Autor: Owen

filmy

Gdybym miał wytypować tegorocznego faworyta w kategorii największej ilości zapowiedzi i trailerów zdradzających treść promowanego filmu, to z pewnością wskazałbym na najnowsze dzieło młodego reżysera Garetha Edwardsa.

Dlaczego? Bo w trakcie seansu musiałem wyskoczyć do toalety i dzięki dużej ilości obejrzanych wcześniej zwiastunów, nie ominął mnie ani kawałeczek filmu. Jednocześnie, gdybym musiał wskazać pretendenta do tytułu utworu z największą ilością potencjalnych spoilerów i spekulacji, ale nie pokazującego sedna przed premierą – a wręcz celowo wprowadzającego widzów w błąd, to również wybrałbym w/w obraz. Dziwna i nieco groteskowa sytuacja, albowiem gdybanie to w przypadku tego blockustera działanie nagminne. W związku z tym, co jest tak wyjątkowego w produkcji, na którą fani kina spod znaku Kaiju czekali równe 60 lat?

Po pierwsze: nazwa. Co powstanie z połączenia japońskich słów oznaczających wieloryba (kujira) i goryla (gorilla)? Określenie dot. ogromnego stwora, który zadebiutował na wielkim ekranie w 1954 roku jako Gojira i od razu zdemolował Tokio oraz kilka okolicznych wiosek. Po drugie: bogata filmografia. Zapytam szczerze – ile znacie osób, które potrafią wymienić tytuły wszystkich filmów z Królem Potworów w roli głównej i występujących w nich bestii? A trzeba przyznać, że przez niemal 6 dekad obecności na dużym ekranie, ilość utworów o przygodach Godzilli zbliża się powoli do imponującej liczby 30 odsłon. Po trzecie: majestat i powaga. Nie ma chyba większego i bardziej znanego potwora w historii kina, który po tylu latach nadal budzi emocje i ma rzesze oddanych fanów na całym świecie. I w końcu, po czwarte: forma. Miłośnicy gatunku kochają gumową, bardzo klasyczną i nieco tandetną wersję omawianego monstrum – mają wręcz bzika na punkcie jego wyglądu i wszelkich odstępstw od kanonu. I tutaj pojawia się pytanie – jak na nowo opowiedzieć historię tej potężnej istoty, zachowując wszystkie powyższe zależności w równowadze?

Kilka ostatnich lat to spory wysyp wszelkiej maści restartów lub wznowień kultowych i czasami odrobinę zapomnianych serii. Nowe interpretacje to często zupełnie inne filmy pod względem fabuły, w niektórych przypadkach tak dalece odbiegające od oryginału, iż trudno je nazwać jakimś elementem kanonu danej marki. Ale by nie być zbyt surowym trzeba zaznaczyć, że wśród tych buraczków powstających często z czystej chciwości, zdarzają się również pozycje udane, a nawet całkiem przyzwoite. I zazwyczaj zostają popełnione pod okiem ludzi totalnie zakręconych na punkcie jakiejś dziedziny. Dlatego wybór reżysera do nowej adaptacji Godzilli musiał dotyczyć kogoś, kto zna tę tematykę na wylot i jest wielkim fanem tzw. Monster Movies. Padło na ambitnego Garetha Edwardsa, znanego jedynie z kilku produkcji filmowych, wśród których warto wymienić Factory Farmed i przede wszystkim frapujące dzieło pt. Monsters (w Polsce – jak zwykle bezsensownie przetłumaczone na Strefa X). Surowy, wręcz partyzancki sposób kręcenia ujęć, ciekawa tematyka oraz niewielki budżet okazały się doskonałą inwestycją artystyczną, bo film zarobił na całym świecie wystraczająco dużo pieniędzy, by wielkie Hollywood zwróciło swój wzrok na pomysłodawcę i zaprosiło go do współpracy.

Godzilla2Godzilla4

A zadanie nie było łatwe. Po kiepskiej i zupełnie niekanonicznej Godzilli z 1998 roku pozostał jedynie niesmak i rozczarowanie. Fani nie dali się przekonać do nowego wyglądu monstrum i woleli powrócić do klasycznych filmów z gumowymi postaciami, rozwalającymi całe miasta z tektury. Dlatego Max Borenstein i jego zespół scenarzystów odpowiedzialnych za najnowszą odsłonę przygód Króla Potworów postawił na sprawdzone rozwiązania i motywy, dopasowane do aktualnej sytuacji geopolitycznej i militarnej na świecie. Jeśli ktoś liczył na totalną i bezmyślną demolkę, to będzie zawiedziony, bowiem historia rozwija się powoli i stopniowo dozuje napięcie. Ja widzę w tym filmie powrót do korzeni i spore inspiracje pierwszą oraz drugą Godzillą, a także wpływ późniejszych dzieł pokroju The Return of Godzilla. Paradoksalnie, nasz ulubieniec to nie bezmózgi jaszczur, rozwalający wszystko na swojej drodze – tym razem pokazano go jako symbol niespotykanej i niedającej się kontrolować siły natury, której intencje trudno jednoznacznie określić jako dobre lub złe. Jest istotą wykraczającą poza wszelkie standardy naukowe i wyobrażenia współczesnego człowieka.

Primal Rage

I w tym miejscu wiele osób mogło by zadać proste pytanie: jak i gdzie powstał Godzilla oraz w jaki sposób przetrwał niezauważony przez tak długi okres czasu? Cóż, temat nie jest prosty, ale jest pewne wytłumaczenie, które z naukowego punktu widzenia może się trzymać przysłowiowej kupy. Jako myślący gatunek świadomy swego istnienia, jesteśmy zaledwie 6 ostatnimi sekundami w tzw. Roku Wszechświata według Neila deGrasse Tysona z programu Cosmos: A Spacetime Odyssey, więc nasza wiedza na temat funkcjonowania otaczających nas realiów stale się powiększa się. Tylko ostatnie 100, może 150 lat to okres gwałtownego rozwoju wielu dziedzin nauki i technologii, a my dalej nie wiemy wszystkiego o głębinach oceanów, o kosmosie nie wspominając. Na wiele tematów możemy jedynie spekulować, a i tak nie mamy pewności, że nasze przypuszczenia pokrywają się z prawdą i rzeczywistym stanem rzeczy. Pośród wielu współczesnych hipotez naukowych, wypada wspomnieć o nowej teorii, dotyczącej tajemniczego zjawiska, jakim jest cykliczne wymieranie gatunków na Ziemi, odbywające się średnio co 62-63,6 miliony lat. Zagadkę świetnie wytłumaczył Darek Hoffmann na swoim fantastycznym i bardzo lubianym przez mnie vlogu – SciFun.

Teraz, gdy już wiemy o okresie potężnego promieniowana, jakie nasza planeta otrzymuje przez ok. 10 mln lat, możemy snuć teorie na temat ewentualnych organizmów, które mogłyby powstać i funkcjonować w takich warunkach, a nawet przetrwać poprzez jakiś nieznany nam system hibernacji. Wydaje mi się, że przez bardzo zawężony sposób percepcji, nasze wyobrażenie o alternatywnych formach życia jest delikatnie zaburzone, co świetnie opisał w swojej najbardziej znanej książce Stanisław Lem. Dlatego nie zawsze jesteśmy w stanie zaakceptować tak dalece posuniętą odmienność, często sprowadzając ją do poziomu niewybrednych żartów lub zwykłej negacji. Dopiero poznajemy świat, na którym przyszło nam żyć i wielu zależności jeszcze nie rozumiemy. Dlatego proponuję przymknąć oko na samą genezę powstania filmowych bestii i skupić się przede wszystkim na ich wyglądzie i zachowaniu.

Godzilla1

Muszę przyznać, że jestem miło zaskoczony wizualizacją kreatur – zarówno samego Króla Potworów, jak i pary jego przeciwników, określanych w nowej adaptacji jako MUTO (Massive Unidentified Terrestrial Organism, w polskich kinach jako GNOL). Godzilla to wreszcie potężny jaszczur, przypominający troszkę smoki z Komodo, budzący swoją posturą strach i przerażenie. Cieszę się, że twórcy odeszli od symptomu tzw. goofiness, przede wszystkim w wyglądzie potwora, tworząc wizualnie bardzo gadzią i masywną istotę. I jak każdy drapieżca, tytułowy bohater podąża przede wszystkim za upatrzoną ofiarą, nie przejmując się zbytnio poszczególnymi barierami, a już na pewno nie malutkimi i pewnie ledwo zauważalnymi ludźmi. Podobnie jest z dwójką antagonistów, którzy reprezentują totalnie odmienny typ organizmów, przypominających bardziej jakieś biologiczne maszyny, niż żywe istoty. Futurystyczny wygląd tych pasożytów może przywodzić na myśl mix Gigana z oryginalnych serii Showa oraz latającej Mothry z serii Heisei, a pewnie ortodoksyjni fani doszukają się w tej kwestii jeszcze innych nawiązań. Do tego dochodzi upodobanie wobec wszelkich oznak promieniowania i totalnie zaskakujący impuls EMP, który poprzez paraliż sprzętu elektronicznego, częściowo wyeliminował z walki wojsko. Wspomnę jeszcze o fanowskiej teorii na istnienie trzeciego MUTO, określanego jako Vishnu i przypominającego gigantyczną stonogę…

Homo Sapiens

Aczkolwiek, Vishnu to nie jedyna potworność, o której dyskutują znawcy tematu. W filmie pojawia się jeszcze jeden czynnik, określany przez widzów jako potworny – i bynajmniej nie mam tu na myśli żadnego z nowych Kaiju. Jest nim potwornie dziurawy scenariusz, a konkretnie jego część dotycząca ludzi. Bo kto pamięta, kim był Kapitan Russell Hampton? Keh Takashi lub Vivienne Graham? Jeśli mam być szczery, to zupełnie nie rozumiem potrzeby umieszczania w filmie postaci drugoplanowych, nie wypowiadających w trakcie fabuły ani jednej kwestii. Przykładem może być aktorka Sally Hawkins, grająca partnerkę zawodową Dr Ichiro Serizawy. Ktoś pamięta jej rolę? A skoro wspominam japońskiego naukowca, granego przez Kena Watanabe (będącego prawdopodobnie synem Dr Daisuke Serizawy z pierwszej Godzilli), nie mogę pominąć jednej z dwóch wyrazistych kwestii, jakie padają z jego ust w trakcie seansu, czyli sławnego: Let them Fight! To troszkę za mało, by stworzyć wiarygodną postać na miarę swojego protoplasty z lat 50…

Godzilla5

Osobny wątek to rodzina Brodych i jej szalone perypetie. Bryan Cranston w roli seniora rodu to niewątpliwie najlepsza kreacja w tym filmie. I choć jest obecny na ekranie o wiele dłużej niż jego fikcyjna żona (w tej roli zobaczymy Juliet Binoche, ale tylko przez chwilę), to jednak w ogólnych rozrachunku można poczuć niedosyt. Filmowy Joe ginie zbyt szybko, a według mnie – aktorsko film należy właśnie do niego. Dużo gorzej wypadł Aaron Taylor-Johnson grający Forda Brodyego, czyli niespełna 30 letniego syna w/w małżeństwa. O drewnianym i nienaturalnie sztywnym sposobie grania tegoż nie będę się jakoś szerzej rozpisywał – każdy widział jak mizernie to wygląda, natomiast chciałbym się odnieść do zupełnie innej zależności, a mianowicie do zachowania granego przez niego bohatera. Nie mogę zrozumieć jednego aspektu w jego postępowaniu: dlaczego ktoś, kto doświadczył tragedii rodzinnej w tak młodym wieku, niechcący (albo i chcący) niemal funduje swoim bliskim podobny scenariusz? Zamiast unikać wszelkich niebezpieczeństw, facet pakuje się w coraz większe tarapaty i często tylko dzięki hollywoodzkiej nieśmiertelności, wychodzi z nich bez szwanku. Dla mnie to ewidentny brak wyobraźni oraz brawura podsycana głupotą i jakimś zbyt dosłownym rozumieniem obowiązku wojskowego.

You have no idea what’s coming!

Trudno byłoby docenić całe widowisko, gdyby nie doskonale zrealizowane efekty specjalne. Świetnie przygotowana ekipa od CGI stanęła na wysokości zadania i zamiast tworzyć jakąś autorską wersję Króla Potworów a la Roland Emmerich, zaproponowała nowy image Godzilli, bazujący na tradycyjnych projektach, jednocześnie nadając bestii większy i masywniejszy gabaryt oraz współczesny look. Ale jeśli mam być szczery, to dużo bardziej podobał mi się wygląd obu MUTO, przywodzący na myśl futurystyczne wizje i koncepty z portali dla artystów koncepcyjnych. I jak na istoty o tak imponującej skali, wszystkie potwory poruszały się i walczyły w określonym, być może nieco ślamazarnym tempie, co tylko podkreślało ich majestatyczność. Muszę również nawiązać do szeroko krytykowanego motywu z telewizyjnymi ujęciami, pokazującymi niektóre sceny zmagań pierwotnych drapieżców – akurat dla mnie był to strzał w przysłowiową 10, ponieważ na przekór panującej ostatnio modzie, można było odczuć ogrom katastrofy z perspektywy zwykłego człowieka. Przyklasnąć należy również Alexandre’owi Desplatowi, twórcy ścieżki dźwiękowej, która od samego początku wspomagała budowanie nastroju, a podczas sceny ze skokiem HALO wręcz rozbijała na atomy dzięki wykorzystaniu Requiem Ligetiego, znanego miłośnikom fantastyki m.in. z Odysei Kosmicznej 2001.

Jest również ukłon w stronę zagorzałych fanów Godzilli, którzy z pewnością odnajdą w filmie sporo nawiązań do klasycznych odsłon serii. Począwszy od daty pojawienia się potwornego protoplasty, poprzez w/w podobieństwa MUTO do Gigana, naklejkę na akwarium z wizerunkiem Mothry, nazwę amerykańskiego lotniskowca U.S.S Saratoga, rodzinę Sarizawa, aż po tzw. The Mothra Twins i kasację wagonu metra. Naturalnie, referencji jest pewnie więcej, ale dla odmiany chciałbym jeszcze wspomnieć o sytuacjach, które moim zdaniem można określić jako puszczenia oczka wobec fanów kinematografii i pop kultury, niekoniecznie związanych z Kaiju. Otóż reżyser Gareth Edwards jest wielkim fanem twórczości Stevena Spielberga, toteż nazwisko rodowe Brody to zapewne odwołanie do horroru z 1975 roku pt. Szczęki i jego głównego bohatera – szeryfa Martina Brodyego. A pamiętacie scenę, w której Joe informuje syna o wyprawie do strefy zamkniętej? Wstaje z łóżka i zamiast ubrać spodnie, zakłada kurtkę i stoi w samych majtkach przed Fordem – dla mnie to czytelny sygnał dla miłośników serialu Breaking Bad i chyba najbardziej znanego plakatu z Brianem Cranstonem. I na koniec taka malutka aluzja do filmu Cloverfiield w postaci ujęcia z rozwaloną Statuą Wolności. Kto pamięta jeden z mrocznych plakatów do tego frapującego widowiska?

Let them fight!

Nowa Godzilla to dla mnie produkcja zaskakująca, o bardzo mocno zaburzonych proporcjach fabularnych i zbyt dużej ilości potencjalnych atrakcji. Ani to film katastroficzny, ani typowe Monster Movie. Trudno zgadnąć, czy twórcy wiedzieli, co chcą finalnie pokazać oraz jaki wątek najmocniej zaakcentować, więc tradycyjnie – zmiksowali szczyptę tego i owego. Ostatecznie wyszedł z tego artystyczny misz-masz, bo w moim odczuciu nie wykorzystano potencjału, jaki dawały – z pewnością – napięte relacje międzynarodowe w obliczu tak nietypowego zagrożenia, kulisy powstania i funkcjonowania enigmatycznej organizacji MONARCH , a także widowiskowe sceny z Królem Potworów, których było jak na lekarstwo. Zamiast tego dostaliśmy opowieść o dramacie ludzi, którzy nie wzbudzają empatii i często zaskakują swoją ignorancją. W skrócie – zbyt dużo zapychaczy, za mało konkretów. Dla większości kinomanów film będzie stanowił zwykłą rozrywkę na poziomie sobotniego wypadu do multipleksu, jednak fani klasycznej Godzilli mogą odczuwać niedosyt.

Jest jeszcze jedna kwestia, którą trzeba poruszyć w przypadku całej serii. Jest nią bez wątpienia mocno pro-ekologiczne i zdecydowanie anty-militarne przesłanie, przy okazji wyśmiewające głupotę gatunku ludzkiego. Nie mam zamiaru wypisywać wszystkich wyłapanych aluzji, bo objętościowo zajęło by mi to pewnie kilka kolejnych akapitów, lecz wierzcie mi – warto poświęcić chwilę i na własną rękę wyłowić wspomniane alegorie. Jako ostateczne podsumowanie proponuję gorzkie słowa, padające z ust dr Sarizawy w drugiej połowie filmu: The arrogance of man is thinking nature is in their control, and not the other way around…

źródło foto – 1

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook