Man of Steel

Superman Origin

Autor: Owen

filmy

Superman to zapewne dla wielu ludzi temat-rzeka. Praktycznie niezniszczalny heros, który od wielu lat zajmuje pierwsze miejsce na mojej prywatnej liście najbardziej patetycznych i przesadnie dobrych postaci komiksowych, budzących często mieszane uczucia.

Pewnie zapytacie: skąd ta nutka szydery? Odpowiedź jest bardzo prosta – bo większość jego przygód sprowadza się do tego samego schematu, według którego uroczy Clark Kent bywa najpierw zaskoczony jakąś sytuacją, a potem jako Człowiek ze Stali używa głównie siły mięśni i swoich super zdolności – oficjalnie – by ratować ludzkość. I taka taktyka (z niewielkimi wyjątkami) często wystarcza. Jest więc totalnym przeciwieństwem umęczonego i skomplikowanego psychologicznie Batmana, zmagającego się zarówno z liczną grupą antagonistów, jak i ze swoimi ludzkimi słabościami.

I teraz kilka pytań do amatorów kina komiksowego – jak nakręcić ambitny film o bardzo człowieczym i niemożliwie dobrodusznym kosmicie, by nie wyszedł z tego jakiś infantylny pasztet fabularny, profanujący historię Człowieka ze Stali? W jaki sposób tchnąć nowe życie w top ikonę świata komiksu, nie ocierając się o kicz lub przeintelektualizowane kino egzystencjalne? Przecież temat wydaje się pozornie łatwy? Absolutnie nie! W rzeczywistości jest to zadanie trudne i wymagające zaangażowania sztabu kreatywnych ludzi, a jeśli dodamy do tego plotki o pracy nad scenariuszem Ligi Sprawiedliwości, to wybór musiał paść na sprawdzony duet od widowiskowego kina komiksowego, czyli Snyder-Nolan. Tylko, czy panowie podołali tej misji?

Scenarzysta David S. Goyer, odpowiedzialny za układ fabularny najnowszej odsłony przygód Supermana, zastosował interesujący zabieg literacki i zamiast powtarzać wątek z budowaniem aury tajemniczości wokół pochodzenia kapsuły z kosmicznym dzieckiem, od razu pokazał widzom sytuację polityczno-geologiczno-militarną na planecie Krypton, ucinając tym samym wiele spekulacji na temat korzeni głównego bohatera. Pomysł odważny i poniekąd uzasadniony, aczkolwiek w moim mniemaniu – nie do końca dobrze zrealizowany, bo wyobrażenie o super rozwiniętej technologicznie planecie, skąpanej w kontrolowanej zieleni zderzyło się z w mojej głowie z mixem Pandory z Avatara, Nowego Wspaniałego Świata Huxley’a i pustynnej planety Volkan z uniwersum Star Trek’a. Ojczyna Kal’Ela wydawała mi się po prostu mało przyjazna i niezbyt atrakcyjna.

Zaskakujący może być również wizerunek bardzo starej i jednocześnie mocno zaawansowanej technologicznie cywilizacji, zamieszkującej od tysiącleci planetę Krypton. Tym razem dostajemy danie złożone z inspiracji wieloma istniejącymi realizacjami, ale bez wyraźnego wątku przewodniego. Czyli dużo styli na raz, nic konkretnie. Śmiem twierdzić, że krążące po sieci grafiki koncepcyjne są o wiele ciekawsze, niż ostateczny wybór producentów. Natomiast na pochwałę zasługuje idea związana z wszechobecnym komputerem, a w szczególności jego kształt i charakter, który wpisuje się w modny od niedawna trend na nowatorskie podejście do tematyki spersonalizowanego interfejsu. Ostatnią produkcją, która pozytywnie zaskoczyła mnie pod tym względem, był Prometeusz Ridleya Scotta.

MoS1

Omawiając realia panujące na ojczystej planecie naszego protagonisty, nie sposób nie wspomnieć o oddziale buntowników pod dowództwem generała Zod’a. Zawzięty i przekonany o słuszności swoich działań wódz to z pewnością dobry przeciwnik, który wpisuje się w popularny ostatnio trend na rebootowanie dawnych złoczyńców w nowej odsłonie. I wszystko byłoby super, gdyby nie dobór aktora. Michael Shannon to zawsze będzie dla mnie skrzyżowanie kreacji Nelsona Van Aldena z Richim Kuklinskim. W roli Zod’a jest za chudy i zbyt piskliwy, a jako rzekomy super wojownik, wygląda po prostu marnie. Po analizie wszystkich scen z jego udziałem można dojść do wniosku, że kiepski z niego weteran i dowódca, skoro tylko w ostatniej walce umie nawiązać realny kontakt z przeciwnikiem, ostatecznie fiksując i ginąc. We wszystkich innych ujęciach to jego biją i poniewierają. Wydaje mi się, że ktoś o aparycji Gerarda Butlera lub Dennisa Quaid’a byłyby w tej roli znacznie lepszy. Na szczęście są i plusy, bo o wiele bardziej podobała mi się Anje Traue w roli Faory-Ul, wyróżniająca się na tle szablonowych i nijakich postaci eksponowaną dzikością i beznamiętnością, które dominowały w psyche granej przez nią bohaterki.

MoS2

Ziemia i Kal’El

Omawiając postać głównego bohatera, na wstępie warto wspomnieć o genealogii jego prawdziwego imienia. Twórcy czerpali natchnienie prawdopodobnie z Judaizmu (Shuster i Siegel byli z pochodzenia Żydami) i mitologii greckiej: Mojżesz (idea zbawiciela, pochodzącego z niemal wymarłego ludu), jak również Samson i Herakles (idea bohatera, dokonujących czynów niewykonalnych dla zwykłego śmiertelnika). Prawdziwe, kryptoniańskie nazwisko Supermana brzmi Kal-El (oryginalnie Kal-L), co przypomina hebrajskie „głos Boga”. Sam przyrostek -El, jest w rzeczywistości nazwiskiem rodowym i pochodzi od semickiego słowa „El”, oznaczającego boga.*

MoS3

W przeciwieństwie do poprzednich produkcji o tej samej tematyce, rozwiązanie dotykające dzieciństwa i dorastania Clarka jest tym razem potraktowane z dużo większą powagą i rezerwą. Mały Kent nie jest wyluzowanym szpanerem, ucierającym nosa złośliwej młodzieży dla poklasku grupki wtajemniczonych przyjaciół. Pozaziemskie moce początkowo przerażają i dezorientują malucha, by niejednokrotnie wprawić go w zakłopotanie, a nawet gniew. Dlatego podoba mi część scenariusza, odnosząca się do ziemskich rodziców protagonisty, którzy pomimo niezrozumiałego dla siebie problemu, nie odrzucają niezwykłego dziecka, równolegle pracując nad tym, by chłopiec nie czuł się inny lub gorszy. The world’s too big, Mom! – Then make it small – to kwestia doskonale obrazująca spokój i opanowanie przybranej matki, jednak to dwie konkretne sceny z ziemskim ojcem ilustrują, jak trudna była ich sytuacja. Clark, you have to keep this side of yourself a secret. – What was I supposed to do? Just let them die?- Maybe… – wzruszająca rozmowa pomiędzy niezwykłym nastolatkiem, mającym poważny dylemat moralny i ojcem, obawiającym się realnych konsekwencji. Jonathan Kent był tak oddany sprawie, że w końcu poświęcił swoje życie, by dotrzymać tajemnicy.

Wątki związane z głównym bohaterem zdominowały drugą połowę filmu, bo poza krewką Lois i rodzicami Supera, postacie drugoplanowe mają tak mało do grania, że trudno je zapamiętać. Czy po kilku dniach od seansu jesteście w stanie wspomnieć kogoś poza panną Lane, pułkownikiem Hardy’m, doktorem Hamiltonem i rudowłosym kolegą, Peterem? Bo ja tak – pamiętam jeszcze Perry’ego White’a, który w komiksie nie był dobrodusznym afroamerykaninem (oczywiście poprawność polityczna musi być). A skoro o dobroduszności mowa, to odniosłem wrażenie, że w kilku momentach historia zahacza o kwestie wiary w sposób przesadnie nachalny i miesza taki zabieg z typowym dla Amerykanów patosem. Autorzy nadmiernie eksploatują motyw mesjanizmu i zbliżającej się zagłady, co widać w scenie rozmowy z księdzem, podawania wieku przez Kenta (33 lata) i wizji zafundowanej przez Zod’a (czaszki i Apokalipsa). Do tego mamy jeszcze motyw statku-arki (maszyna schowana w lodowcu) i krwi dającej życie. A chciałoby się powiedzieć, że tak ważny superbohater powinien być neutralny światopoglądowo i nieść uniwersalne przesłanie…

Efekty i muzyka

Coś na temat efektów specjalnych? Proszę bardzo, napiszę krótko – Zack Snyder! Ale jak to? Samo imię i nazwisko reżysera zamiast szczegółowej analizy efektownych ujęć? Bo nazwisko akurat tego twórcy powinno w zupełności wystarczyć za jakąkolwiek reklamę oprawy audiowizualnej filmu, jaki by on nie był fabularnie. Nie ma się co oszukiwać – Man of Steel to totalna popisówa speców do efektów FX i CGI, bo tak wielkiej zadymy kinematografia dawno nie widziała. Sceny walki to montaż ultra szybkich sekwencji, pozwalających odczuć fakt, iż rzeczywiście oglądamy zmagania super istot, dysponujących nadludzkimi możliwościami. Zamiast opisywać potyczki przybyszów z Kryptona, wolę zaprosić na seans, bo demolkę Metropolis trzeba zobaczyć koniecznie na dużym ekranie (lub przynajmniej w HD). Wszystko w akompaniamencie dobrze skomponowanej muzyki Hansa Zimmera, który w ostatnich latach wyrósł na prawdziwego giganta w dziedzinie kina akcji.

MoS4MoS5

Easter Eggs

Podczas typowo kinowych doznań, uważny odbiorca wyłapie w trakcie zabawy masę różnych smaczków i odniesień, które pozwalają snuć domysły związane z ewentualną kontynuacją. Wskazuje na to przemycanie wątków zmierzających do powstania filmu Batman vs. Superman, a w efekcie do mega widowiska pt. Justice League. Podczas walki Supera z Zodem przed oczami widzów miga kilka znanych logotypów, wśród których warto wymienić logo Wayne Enterprises na zniszczonym satelicie i Lex Corp, pojawiające się w trzech lub czterech ujęciach. Nie wypada również pominąć debiutu przedstawicieli organizacji S.T.A.R. Labs, którą reprezentował m.in. dr. Hamilton. Ale migające neony to nie tylko Bruce Wayne i Lex Luthor. Czujny obserwator wychwyci jeszcze kilka innych ciekawostek, wśród których można wymienić Utopia Casino, należące do tajemniczego businessmana Tonego Gallo, fikcyjne wydawnictwo Blaze Comics, logo Watchemen’ów na jednym z budynków, technologię Brainiac’a w maszynerii terra-formującej i wiele innych. Scenarzysta mruga okiem także do fanów serialu Smallville, bo na jednym ze zdjęć widzimy logo Weisinger Primary School, mamy okazję zobaczyć szyld warsztatu Sullivan’s Truck & Tractor i słyszmy o Lanie Lang. A teraz zgadnijcie, do jakiej produkcji kinowej nawiązuje nazwa drużyny sportowej z miasteczka – The Smallville Spartans?

Mos6

W filmie można odkryć jeszcze dwa niezwykle absorbujące wątki, dające niemałe pole do popisu scenarzystom i producentom w kwestii ewentualnych spin-offów. Pierwszym z nich jest moment, gdy Clark odnajduje kryptoński statek-arkę, zamrożony w lodowcu tysiące lat wcześniej. Podążając za hologramem ojca, bohater zauważa 3 sarkofagi z martwą załogą jednostki. I nagle dzieje się coś dziwnego, bo ujęcie kamery ląduje na czwartej kapsule, która jest otwarta i pusta w środku. Trudno powiedzieć, kto lub co mogłoby z niej wyjść, ale na forach geekowskich największe notowania zalicza plotka o Supergirl. Natomiast drugi trop wiedzie do major Carrie Farris, urzeczonej urodą Człowieka ze Stali w jednej z końcowych scen. W świecie komiksów DC nieśmiertelna rasa wojowniczek określających siebie jako Zamarons wybrała ciało pani major jako nośnik dla ducha swojej królowej i przekształciła ją w postać zwaną Star Sapphire. Tym samym dostajemy czytelny sygnał, że niedługo pewnie usłyszmy o nowych przygodach Hala Jordana, zwanego Green Lanternem.

Chciałbym jeszcze zauważyć jedną zależność – jako fan twórczości amerykańskiego reżysera nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w prawie każdym swoim filmie lokuje jedno charakterystyczne ujęcie – widok na plecy idącego herosa i majestatycznie powiewającą pelerynę. Tak pokazany był Leonidas w 300, takie ujęcie zaliczył Puchacz w The Watchmen, a teraz do kompletu dołączył Superman.

Wpadki

Lecz ikona z czerwonym S na piersi to nie tylko wielka przygoda i zabawa wynikająca z żonglowania konwencjami – to również ogromna odpowiedzialność wobec gremium fanów wychowanych na komiksach. Można dbać o setki detali związanych z samą postacią Człowieka ze Stali, jednak przez kilka buraczków fabularnych, nawet najbardziej elastyczny reżyser jest w stanie położyć tak obiecujący film. Z przykrością muszę stwierdzić, że i tym razem nie obyło się bez zgrzytów w scenariuszu, a David S. Goyer powinien jeszcze raz kontrolnie przeczytać każde kolejne opracowanie, zanim odda je później producentom. Skupię się na sytuacjach najbardziej dyskusyjnych.

Prawdziwy ojciec Kal’El’a dokonał moim zdaniem dwóch błędnych decyzji: mógł uciekać z rodziną i nowonarodzonym dzieckiem, by zapewnić pierworodnemu odpowiednie warunki do zrównoważonego rozwoju osobistego (jako wysoki rangą naukowiec na pewno miał możliwości pozwalające na taki exodus), a skoro już wysłał syna samego w stronę Ziemi, to powinien w jakiś sposób powstrzymać Zod’a i jego popleczników – przykładowo – generując nano-wirus, który rozpozna i wyeliminuje intruzów w statku-arce. Zamiast tego, skierował Kal’El’a na planetę, gdzie chłopak stał się niemal bogiem nieświadomym swoich możliwości, a w ślad za nim podążyła banda wojskowych socjopatów, których Ziemianie nie byli w stanie sami powstrzymać.

MoS7

Sam Super też nie należał do tytanów intelektu i miłosierdzia, bo zamiast minimalizować skutki potyczek i odciągać złoczyńców w rejony niezaludnione, pozwolił zbrodniarzom zdemolować połowę Metropolis i Smallville. Co więcej, każdy człowiek wychowany na grach komputerowych i będący w skórze Clark’a, próbowałby obalić maszynę Brainiac’a poprzez uszkodzenie jednej z trzech podstaw. Ale omawiany protagonista nie wpadł na ten prosty pomysł i zniszczył urządzenie w najbardziej ryzykowny sposób. Może wystarczyło dać generałowi próbkę krwi i pozwolić odlecieć mu statkiem ukrytym w lodowcu? Ale zaraz, przecież wtedy nie byłoby ogólnej rozpierduchy pod koniec filmu, prawda? No właśnie, wszystko w tej ekranizacji sprowadza się do widowiska wizualnego, z tzw. wielką pompą. Nawet poczciwy Jonathan Kent został skasowany w połowie scenariusza z pełnym hukiem, bo zamiast zawału serca, dopadło go tornado.

Ale wszystkie powyższe argumenty są niczym w przypadku postaci Lois Lane. Ambitna, nieustraszona, wszędobylska i mająca niesamowite szczęście dziennikarka jest prawie tak samo niezniszczalna, jak nasz Superman. Trzeba polecieć do bazy na lodowiec i dostać się samodzielnie do statku obcych? Ona da radę. Ktoś musi towarzyszyć Kal’Elowi na okręcie Zod’a, a potem z niego uciec? Dla Lois to nie problem. Być w samolocie z implodującą bombą i wypaść z niego na chwilę przed uderzeniem w cel? Dla Panny Lane to bułka z masłem. A kto policzył, ile razy Clark zdążył ją złapać w powietrzu, by nie zostawiła po sobie bordowego kleksa? Myślałem, że najbardziej przegiętym twardzielem zeszłego sezonu jest Brad Pitt w World War Z, ale po filmie Snydera zrozumiałem, jak bardzo się myliłem.

The End?

Nowy film o przygodach Supermana to z pewnością dzieło bardzo dyskusyjne. Przez niektórych chwalone, przez wielu krytykowane. Czy słusznie? Ja odniosłem wrażenie, że twórcy nie mogli się zdecydować na jeden konkretny gatunek filmowy i stworzyli autorski mix. A powiedzmy sobie szczerze – przy serwowaniu tak złożonego dania nie ma nic gorszego, niż źle wywarzone proporcje. W przypadku Człowieka ze Stali mamy do czynienia z widowiskowym space fantasy, młodzieżowym dramatem o dorastaniu w stylu Smallville, filmem obyczajowym o rozterkach młodego mężczyzny i finalnie typowo komiksowym kinem s-f, naszpikowanym do przesady efektami specjalnymi. Niby wszystko gra, ale gdzieś te proporcje zostały zaburzone.

Chciałbym jeszcze poruszyć kwestię gigantycznej demolki pod koniec filmu i rzekomej bezrefleksyjności głównego bohatera. Wielu fanów zarzuca nowemu Superowi negatywny atrybut związany z brakiem zainteresowania zwykłymi ludźmi, a w efekcie nieumyślną zagładę prawie 5 tysięcy osób. Krytycy wytykają scenarzystom fakt, że jego komiksowy odpowiednik nigdy nie skrzywdziłby bezbronnych istot (co jest oczywiście nieprawdą), a nowa wizja sprowadza jego postać do roli średnio rozgarniętego mięśniaka, załatwiającego wszystko pięścią. Jest w tym trochę prawdy, ale musimy wziąć pod uwagę kontekst i realia w jakich przyszło Clarkowi odkrywać swoją tożsamość – scenarzyści nie pokazują nam w pełni ukształtowanego produktu w postaci ultra dobrego herosa, a szukającego na siebie pomysłu kosmitę, który dopiero rozpoczyna swoją przygodę z czerwoną peleryną i wielkim S na klatce piersiowej. Poza tym, skala zniszczeń w Metropolis daje świetną pozycję wyjściową komiksowym antagonistom Człowieka ze Stali, z Lexem Luthorem na czele, bo przecież kolejne filmy będą do siebie nawiązywały.

Reasumując, nawiążę do postawionej przez siebie tezy – temat adaptacji Supermana to bardzo trudne i złożone zagadnienie, wymagające nie lada pomysłowości i samozaparcia. Moim zdaniem Snyder zawiesił poprzeczkę troszkę za wysoko i podczas skoku rozproszył nieco swoją uwagę, ostatecznie zrzucając tyczkę. Warto pamiętać, że ocenie podlega czystość skoku, a nie jego efektowność, zatem oceniam ten film jako niezły, ale z widocznymi minusami. I z niecierpliwością oczekuję na kolejne produkcje z Justice League na czele.

 

źródło foto – 1, * kursywa – cytaty z Wikipedii.

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook