Deadpool

Shoop ba-doop!

Autor: Owen

filmy

Komiks był w moim życiu niemal od pierwszych chwil, które jestem sobie w stanie przypomnieć. Recz jasna, w formie adekwatnej do wieku pozwalającego mi to medium zrozumieć.

Więc gdy sięgam pamięcią wstecz, to widzę całkiem pokaźny stosik kolorowych zeszytów z bajkami i legendami w formie obrazkowej, które moi rodzicie przynosili do domu w drugiej połowie lat osiemdziesiątych jako substytut trudno dostępnych wówczas książeczek dla dzieci. Pierwsze albumy z Tytusem, Lucky Luck’iem i zabawnym duetem Kajka i Kokosza rozpalały zmysły. Wyparte z czasem przez historie pokroju Lądowania w Andach, Thorgali, Rorków czy Skradzionego Skarbu stymulowały moją wyobraźnię naprawdę mocno. Nie umiałem jeszcze czytać, ale chłonąłem te opowieści w totalnie percepcyjny sposób.

Przełomem był dla mnie szósty numer Punishera z 1990 roku, którego dostałem od dziadka podczas jednego ze wspólnych spacerów (całą historie możecie przeczytać w artykule o pierwszym sezonie Daredevil’a). Wtedy zacząłem dostrzegać różnicę pomiędzy typowo dziecięcymi publikacjami, a zwykłymi komiksami super-bohaterskimi. Kolejne etapy konsumpcji następowały po sobie w błyskawicznym tempie, wciągając mnie kolejno w magiczny świat TM-Semic i późniejszych publikacji ze Świata Komiksu. I nie będę ukrywał, że pod koniec liceum i w czasie studiów mój zapał wobec tego medium stygł wprost proporcjonalnie do możliwości finansowych, więc troszkę odpuściłem temat, skupiając się głównie na zbiorczych wydaniach albumów o tematyce SciFi. Jakież było moje zaskoczenie, gdy kilka lat temu kolega z pracy pokazał mi Deadpool’a, reklamując go jako wariata z mniej więcej tej samej ligi, co uwielbiany przez mnie Lobo!

DP_1

Ok, trochę go wtedy poniosło z tym porównaniem, bo Ostatni Czarnianin reprezentuje klasę samą w sobie i raczej trudno będzie go zdetronizować. Nie mniej jednak, Wade Willson to zawodnik próbujący wejść na jeden ze stopni groteskowego podium i w sumie patrząc na jego przygody, całkiem nieźle mu to wychodzi. Bo powiedzmy sobie szczerze – historie z Deadpool’em to bardzo specyficzny typ opowieści, kierowany do ludzi rozmiłowanych w rubasznych sentencjach gagów, ale przede wszystkim doskonale trafiający do osób preferujących szybkie i często przegięte akcje. Niby prosta sprawa, a jednak wcale nie taka oczywista – szczególnie dla producentów filmowych, którzy spartaczyli pierwszy występ bohatera, fundując Reynoldsowi coś na kształt klątwy Bena Affleck’a, dodatkowo pchając aktora w jeszcze większe tarapaty, z których nawet Korpus Zielonych Latarni nie był go w stanie uratować.

Dopiero po siedmiu latach starań i próśb, po wielu perypetiach i sporych cięciach budżetu ze strony wytwórni, aktorsko-reżyserski duet Reynolds-Miller postawił w końcu na swoim, nakłaniając studio 20th Century Fox do realizacji projektu filmowej readaptacji komiksu. Jak to wszystko wyszło w praktyce? Biorąc pod uwagę budżet, ograniczenia licencyjne i spore zamieszanie czaso-przestrzenne w kinowym uniwersum FOX’a, trzeba uczciwie przyznać, że całość wypadła nad wyraz dobrze. Bo oto dostaliśmy w sumie prostą historię miłosną, z teoretycznie nudnym originem, który musi odbębnić każdy superheros, ale podane w taki sposób, że aż chciało mi się krzyknąć po seansie: Wow! Świetnie wyważone tempo akcji, z pomysłowo wkomponowanymi retrospekcjami i masą slap-stickowego humoru, czynią to dzieło naprawdę doskonałym panaceum na nudę szarej codzienności. I co ciekawe – dopełnieniem utworu jest złamanie tzw. Reguły Czwartej Ściany, z którego filmowy Deadpool korzystał nader często.

DP_2

Więc co mi się podobało w tym filmie? Gładkie wprowadzenie fanów w historię łobuzerskiej działalności Wade’a, choć dało się zauważyć pewne uproszczenia w stosunku do komiksowego pierwowzoru. Miło było zobaczyć prawdziwego Collosusa, jako alternatywę dla innych, wielkogabarytowych mieśniaków z MCU. I w końcu – bardzo cieszy mnie angaż Moreny Baccarin do roli Vanessy, bo już dawno nie miałem okazji zobaczyć tak silnej chemii pomiędzy głównymi bohaterami. Żałuję tylko średnio udanego konceptu antagonisty, ponieważ z komiksowego Ajaxa można wyciągnąć dużo więcej. Niestety, ale Ed Skrein to bardzo przeciętny aktor, który chyba przynosi pecha swoim pracodawcom – od czasu Gry o Tron i jego niezwykle irytującej interpretacji Dario Naharis’a, Brytyjczyk nie zagrał nic ciekawego. Ale we wszystkich scenach walki był całkiem niezły – i to jest kolejny plus omawianej produkcji, czyli prawdziwa, epicka brutalność z kategorią wiekową R na plakacie. Jest krwisto, brutalnie i trochę z jajem. Czyli dokładnie tak, jak być powinno. Może właśnie dlatego warto ten film zobaczyć w kinie.

Shoop ba-doop!
 

 

źródło foto: 1

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook