Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu
Rafał Dębski
Autor: Owen
literatura
Przeglądając opisy i recenzje polskich książek o tematyce science-fiction można odnieść wrażenie, że niektórzy rodzimi recenzenci cierpią na dziwną przypadłość – wszystkich młodych pisarzy i wszelkie utwory porównują z dorobkiem literackim Stanisława Lema, narzekając przy tym na wtórność i sztampę poszczególnych nowości. I choć niebywale merytoryczny poziom twórczości Mistrza oraz wpływ jego rozważań na rozwój współczesnej literatury, filozofii i myśli technicznej zna chyba każdy, to jednak ocenianie dzisiejszej fantastyki jedynie przez pryzmat jego spuścizny jest trochę bez sensu. Owszem, miło mieć jakiś punkt odniesienia, ale stawianie poprzeczki tak wysoko już na starcie może zniechęcić wielu debiutantów. A trzeba pamiętać, że znakomita większość z panteonu legend pióra rozpoczynała swoje kariery od krótkich, prostych i często śmiesznych historii, drukowanych w pulpowych magazynach.
Dlaczego wspomniałem o tym dziwnym zjawisku w pierwszym akapicie? Bo zwyczajnie szlag mnie trafia podczas lektury takich stronniczych opracowań! Mamy naprawdę spore grono młodych i niebywale ciekawych twórców, którzy kontynuują bogatą tradycję polskiej fantastyki i godnie reprezentują rodzimy rynek poza granicami kraju – Dukaj, Kossakowska, Piekara czy Kosik to tylko kilka nazwisk, które jako pierwsze przychodzą mi do głowy. Mamy również dwóch pisarzy około i fantastycznych o takim samym nazwisku i o ile bogaty dorobek artystyczny prozy Eugeniusza Dębskiego znają chyba wszyscy starsi miłośnicy s-f, to tym razem chciałbym się skupić na jego młodszym koledze, całkiem dobrze znanym w polskim fandomie Rafale Dębskim. I choć redaktor naczelny miesięcznika Science Fiction, Fantasy i Horror jest twórcą niezwykle elastycznym tematycznie, tym razem sięgnąłem po jego dzieło o tematyce s-f z 2010 roku, zatytułowane Zoroaster. Gwiazdy Umierają w Milczeniu.
[spoileralert]
Akcja utworu rozgrywa się w 2487 roku w odległym zakątku Wszechświata, gdzie w mało znanym i popularnym systemie gwiezdnym krąży sobie planeta Valhalla i jej księżyc, czyli tytułowy Zoroaster. Swoją drogą – tak oczywiste nazewnictwo dla ciał niebieskich znajdujących się na rubieżach poznanego kosmosu to sprawa co najmniej dziwna. Bo przecież lista z imionami bóstw, którymi ludzie tak ochoczo tytułują wszelkie ciała niebieskie ma gdzieś swój koniec, co świetnie wytłumaczył Arthur C.Clarke w Spotkaniu z Ramą. Tak czy inaczej, na wspomnianym księżycu znajduje się niewielka baza naukowa, do której przypadkowo dociera pilot dalekiego zwiadu – Adam Bartold. Jego statek został poważnie uszkodzony podczas podróży międzygwiezdnych, toteż komandor staje się niejako przymusowym gościem placówki badawczej. Na miejscu zostaje wplatany w niebezpieczną intrygę – czwórka członków załogi zginęła lub po prostu zaginęła, a do tego ktoś dopuścił się sabotażu na satelicie komunikacyjnym, przez co rezydenci bazy nie mają kontaktu z resztą planet wchodzących w skład federacji. Bohater podejrzewa, że ciąg makabrycznych wydarzeń ma ze sobą jakiś związek i rozpoczyna prywatne śledztwo.
Tak naprawdę wątek kryminalny stanowi tu tylko pretekst do prezentacji fascynującego i niezwykle odmiennego świata, w którym piękno różnorodności miesza się z grozą i niebezpieczeństwem, a człowiek jest tylko mało znaczącą formą intruza. Niezwykle barwne opisy natury i zjawisk niezrozumiałych dla homo sapiens to fabularna wisienka na torcie całości, a jednocześnie popis umiejętności literackich autora. Bardzo szczegółowy, wręcz intymny obraz narkotycznego nasłuchiwania odgłosów wszech-przestrzeni po burzach kosmicznych zrobił na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak stopniowe odkrywanie tajemnicy Spiagotów. Jednak najciekawszym wątkiem jest bez wątpienia niezwykle plastyczna interpretacja fenomenu śmierci klinicznej, ocierającej się o zjawisko określane jako obcowanie z nieskończonością i przejście do kolejnego wymiaru.
Podoba mi się rzetelne nawiązywanie do różnych teorii naukowych i przedmiotów ścisłych oraz wykorzystywanie ich w sposób racjonalny i wielce prawdopodobny. Autor wykazuje się w tym względzie sporą wiedzą, co bardzo sobie chwalę. Aczkolwiek, największy plus należy się panu Dębskiemu za wyobrażenie na temat lokalizacji i konstrukcji samej bazy, a także innowacyjnych materiałów użytych do jej budowy. Plastian czy Feridian to ciekawe próby wykoncypowania futurystycznych technologii, które przy obecnym tempie rozwoju naszej cywilizacji nie wydają się wcale takie egzotyczne i odległe. Nie inaczej jest z opisem struktury budynku, którego działanie ma również spory wpływ na wydarzenia i zwroty akcji rozgrywające się wśród członków załogi.
A skoro mowa o rezydentach stacji badawczej na księżycu Zoroaster, to muszę nadmienić, iż jest to najdziwniejsza załoga, o jakiej czytałem lub słyszałem. Teoretycznie to kolektyw naukowy, mający konkretny cel i związane z nim zadania. Lecz w rzeczywistości to zbiór indywidualności tak bardzo do siebie niepasujących, że koncepcja kontraktowych małżeństw wydaje mi się co najmniej podejrzana, a rzekomy system ostrej selekcji – jeszcze na płaszczyźnie odprawy – zupełnie nierzetelny. Jakby tego było mało, to załoganci dzielą się dalej na wyznawców dwóch różnych frakcji religijnych oraz na osoby o zupełnie różnych orientacjach i preferencjach seksualnych, w wyniku czego dochodzi do totalnej gmatwaniny w relacjach interpersonalnych. Bywa i tak, że bohaterowie nie panują nad swoimi emocjami i kierują mało wyrafinowane wulgaryzmy w stronę innych osób. I jeśli są to postacie drugo i dalej planowe to pół biedy, gorzej gdy takowymi posługuje się główny bohater, a to się niestety zdarza.
Zoroaster. Gwiazdy Umierają w Milczeniu to pozycja złożona tematycznie, ale niestety bardzo nierówna. Po zakończeniu lektury nie jestem w stanie jednoznacznie wskazać na jeden motyw przewodni, bo pomimo typowo kryminalnego wątku, autor wplata do fabuły rozważania filozoficzno-egzystencjalne, doprawiając całość zbiorem dziwacznych postaci, których jest po prostu za dużo. Jeśli pan Dębski zdecydował się na tak obszerną załogę, to wypadałoby trochę skorzystać z tego potencjału i pogmatwać odrobinę bardziej motyw śledztwa kosztem bardziej rozbudowanych relacji. A gdy już przeglądam i oceniam galerię postaci, to z przykrością muszę stwierdzić, że według mnie najgorszą kreacją w tej powieści jest sylwetka samego Komandora. Adam Bartold to bardzo pewny siebie cwaniak, który grając na bardzo sprzecznych emocjach jako outcomer, często ryzykuje zdrowiem i życiem – dodajmy – nie tylko swoim. We mnie ta postać nie wzbudziła pozytywnych emocji, ale może właśnie taki był zamysł autora.
Więc pod jakim kątem najlepiej oceniać w/w książkę? Moim zdaniem trzy najważniejsze problemy poruszone w całej historii, to bezwzględna walka pomiędzy korporacjami mającymi swe korzenie w fanatycznych związkach wyznaniowych, kwestia podziału władzy i uzurpacji praw do jej sprawowania oraz najważniejszy wątek, czyli subiektywna ocena możliwości i gotowości całej cywilizacji wobec szybkiego rozwoju technologii. Bo kto i na jakiej zasadzie ma o tym decydować? Historia lubi się powtarzać, a ludzkość często nie uczy się na swoich błędach…
Wydawnictwo: Fabryka Słów
data wydania: 2010-03-12
ISBN-13: 978-83-7574-127-8
wymiary: 125 x 195
strony: 360
seria: Fantastyczna Fabryka
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook