The Strain
Pierwszy sezon w 5 punktach
Autor: Owen
seriale
Z natury jestem osobą bardzo niecierpliwą, dlatego już po pierwszych zapowiedziach i propozycjach reklamowych nowej produkcji Guilermo Del Toro, chciałem dosłownie pochłonąć jego autorski serial.
The Strain mógł być dla mnie odczarowaniem niezbyt dobrej passy wizerunku wampirów w pop kulturze, skutecznie promowanej przez różne media, kierowane głównie do młodzieży. I choć sam pomysł na zarys fabularny nie jest jakimś novum, to proponowana ilość wątków oraz szeroka paleta barwnych postaci pozwalały snuć domysły na temat tego, jak dobra może być cała produkcja. Co mam do powiedzenia po sprawdzeniu pierwszego sezonu?
The Strain to pełen napięcia, zwrotów akcji oraz niesamowitych efektów specjalnych serial, oparty na bestsellerowej trylogii autorstwa Guillermo del Toro oraz Chucka Hogana o takim samym tytule. Obaj panowie są producentami wykonawczymi, jak i twórcami scenariusza do pilotażowego odcinka, który zdobywca nagrody BAFTA – del Toro także wyreżyserował. Nad produkcją czuwa również wyróżniony Emmy, odpowiedzialny za sukces serialu „Zagubieni” Carlton Cuse. *
Nowy Jork, lotnisko JFK. Pełen pasażerów Boeing 777 ląduje na jednym z pasów portu. Silnik maszyny jest wyłączony, załoga nie odpowiada na wezwania kontrolerów, wszystkie okna są zasłonięte, wszystkie poza jednym…Wśród wezwanych na miejsce, decydujących o dalszych procedurach ekspertów znajduje się doktor Ephraim Goodweather, szef Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorób. Najlepszy specjalista od wirusów w kraju, który próbuje pogodzić swoją równie niebezpieczną, co odpowiedzialną pracę z życiem rodzinnym. Wraz z koleżanką z zespołu, doktor Norą Martinez udaje się na pokład samolotu, by zbadać tę niezwykle tajemniczą sprawę. To, co zobaczą w środku przejdzie ich najśmielsze oczekiwania.
Żadnych śladów krwi, ukąszeń czy ugryzień. Brak jakichkolwiek poszlak, które wytłumaczyłyby śmierć dwustu, podróżujących Boeingiem osób. Na pokładzie samolotu znajduje się również czwórka ocalałych szczęśliwców. Dlaczego to właśnie oni przeżyli? Kim są? I czy na pewno można nazwać ich szczęśliwcami? Znacznie więcej o śmiertelnym wirusie, niż zespół Goodweathera, wie były profesor historii – Abraham Setrakian. Ten prowadzący obecnie lombard staruszek próbuje ostrzec Ephraima przed nadciągającymi wydarzeniami, które na zawsze zmienią losy świata, bowiem już niedługo, społeczeństwu przyjdzie stoczyć wojnę z zarażonymi wirusem, żądnymi krwi obywatelami Nowego Jorku. *
Nie da się ukryć, że pilot oraz kilka pierwszych odcinków mogą wywołać świetne wrażenie, nakręcając odpowiednio odbiorcę przed telewizorem lub komputerem. Jednak gdzieś od połowy sezonu, akcja zaczeła się delikatnie rozjeżdżać, a scenarzyści mieli najwyraźniej problem z poukładaniem niektórych motywów, ponieważ często dostajemy ich zbyt dużo w jednym odcinku i mało uważny widz może momentami stracić wątek (o wkurzającej manierze z podawaniem lokalizacji nawet nie wspominając). Na domiar złego, konsekwentnie budowane napięcie zaczyna z czasem opadać, a wszystkie mroczne atuty zostają niepotrzebnie i zbyt szybko odkryte.
Jest ich garstka i choć na początku sezonu budzą pozytywne uczucia i dają się lubić, to z czasem kretynieją i zaczynają wkurzać z coraz większą siłą. Główny bohater to typowy lekarz z rozterkami emocjonalnymi i problemami natury zdrowotnej (alkoholizm bierny), dodatkowo rozdarty pomiędzy swoją ex i wspólnym synem, a swoją next i karierą w CDC. I choć Eph wydaje się pierwotnie bardzo stonowaną i racjonalnie działającą postacią, to w trakcie sezonu jego posunięcia budzą coraz większy niepokój, a odbiorca – mojego pokroju – zaczyna się zastanawiać nad sensem niektórych ruchów. Bo powiedzcie mi, czy zabieranie swojego dziecka na poważną jatkę z wampirami to dobry pomysł? O pani doktor Norze Martinez nie mam zamiaru jakoś szerze pisać, bo to dla mnie postać nieprawdopodobnie, wręcz irytująco tekturowa i wiecznie płacząca – nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie dożyła finału 2 sezonu. Abraham Satrakian to z początku zgorzkniały senior, który z czasem zaczyna się coraz bardziej rozkręcać, by ostatecznie popsuć swój image w decydującej scenie i wyjść na totalnego idiotę. Szkoda, że nie wykorzystano motywu z książki, gdzie w konfrontacji z Mistrzem, Abe dostał zawału serca, a wspomniany wcześniej Eph musiał zadecydować – czy ratować przyjaciela, czy też dobijać Strigoi. Z protagonistów warto jeszcze wymienić Vasiliego, który chyba jako jedyny z drużyny pogromców potrafi ocenić sytuację i odpowiednio zadziałać.
Dużo lepiej prezentują się natomiast sylwetki antagonistów, którzy są według mnie o wiele ciekawsi, niż rozchwiana egzystencjalnie ekipa pogromców strzyg. Thomas Eichorst to behawioralne i przede wszystkim wizualne ucieleśnienie zła. Budzący niepokój biznesmen, dowódca obozu koncentracyjnego czy może szalenie niebezpieczny wampir? Wszystko na raz, a do tego jeszcze główny maestro w spektaklu pt. Powrót Mistrza. Na swojego aktualnego wspólnika wybrał innego fanatyka – człowieka całkowicie owładniętego ideą nieśmiertelności, czyli niejakiego Eldritch’a Palmera. Umierający magnat finansowy wydaje się z początku niegroźny, jednak po scenie z rzekomym samobójstwem pani senator przekonujemy się, do czego zdolny może być krewki przedsiębiorca. Z tych złych chciałbym jeszcze napisać kilka słów o Jusefie Sardu, będącym tytułowym Strigoi. O ile na początku wydawał mi się istotą niezwykle mistyczną i potężną, to po zakończeniu ostatniego odcinka nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Już sam wygląd Mistrza to sprawa bardzo dyskusyjna i opnie o większym wcieleniu kultowego Tołdiego nie są przesadzone. Aczkolwiek najgorsza była dla mnie nagła utrata sprawności fizycznej Strigoi, który w pierwszym odcinku potrafił podnieść dwustukilogramową trumnę w ułamku sekundy, a w ostatnim ruszał się jak mucha w oleju. No i zamiast chować się w ciemności kanałów, tudzież w rozbudowanej sieci nowojorskiego metra, to główny zły wybrał sobie zacienione poddasze starego kina. Sprytnie.
O dziwnej niemocy Mistrza napisałem już w powyższym akapicie, a tymczasem chciałbym zwrócić uwagę na inną zależność. Satrakian wiele razy wspominał o tym, jak śmiertelnie niebezpieczne potrafią być pomioty Strigoi, jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że pomimo swojej dzikości ich ataki – szczególnie te za pomocą języków – były mało skuteczne. Może to efekt niedojrzałości gatunkowej, ale dla mnie dużo bardziej niebezpieczne okazały się wampiry z tajemniczej jednostki komando, która zwerbowała pod koniec sezonu Gus’a. A swoją drogą – czym sobie ten raptus zasłużył na takie wyróżnienie i w jaki sposób krwiopijcy śledzili karierę takiego drobnego bandziora?
Bo w Polsce roku 1944 to mieliśmy tylko wsie i obozy koncentracyjne. Tak nas niestety postrzegają na zachodzie.
Tak, czekam. Ale już bez takich emocji, jak wobec odcinka pilotażowego. Za dużo bzdur i nieścisłości wypłynęło z ekranu podczas drugiej połowy sezonu, by wywołać we mnie chęć oczekiwania jak w przypadku np. TWD. No i niestety zaczynam się powoli godzić z myślą, że Guilermo Del Toro to nie żaden współczesny wizjoner, tylko poruszający się w po fantastycznym poletku klon Quentina Tarantino, serwujący widzom sprawdzone formuły w nowych formatach.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook