The Dead Don’t Die
Kawa, papierosy i zombie...
Autor: Owen
filmy
Mój pierwszy raz z debiutem reżyserskim Jarmuscha wyglądał mniej więcej tak: start ok. godziny 23 przed telewizorem, w połowie filmu ówczesna partnerka już smacznie chrapie, a ja z oczami na zapałkach próbuję dobrnąć do napisów końcowych Nieustających (Permanentnych) wakacji.
I choć później czułem się okropnie niewyspany, bo to w zasadzie męczący projekt, to jednak długo nie mogłem przestać myśleć o głównym bohaterze oraz jego rozterkach egzystencjalnych. Właśnie tak rozumiem magię kina niezależnego, stojącego w opozycji do współczesnych trendów czy oczekiwań. Pokazywanie rzeczywistych problemów i dziwnych reakcji ludzi, często w zaskakujący lub nietypowy sposób. Intymność plus nieprzewidywalność w leniwym stylu, w oparach kawy i dymu z papierosów. A czasem nawet zjawiska paranormalne pokroju wampirów (Tylko kochankowie przeżyją) czy świeżutkich zombi, służące jako metafory różnych wydarzeń lub zjawisk. Czyli kolorowy, autorski misz-masz, w ramach którego powstała najbardziej flegmatyczna, mocno surrealistyczna parodia pulpowego kina gore.
Trudno wskazać filmy, w których naprawdę duże hordy gnijących umarlaków przemierzają większe miasta lub nawet całe metropolie. Oczywiście jest kilka takich tytułów, ale zazwyczaj akcja utworów o podobnej tematyce zostaje osadzona na mniejszym obszarze urbanistycznym – co bywa nie tylko ciekawsze, ale też z pewnością tańsze w produkcji. I uwaga! Nie inaczej jest tym razem, gdy wraz z głównymi bohaterami, czyli znudzonymi i zblazowanymi gliniarzami, przemierzamy senne miasteczko Centerville, w którym – przez rzekomą anomalię Księżyca – zaczyna się prawdziwy festiwal dziwactwa. Zwierzęta znikają, ludzie są niespokojni, a z grobów zaczynają wyłazić truposze, rozsmakowani w mięsku i…kawie.
Brzmi sztampowo, prawda? Na szczęście, to tylko pozory. W rzeczywistości reżyser nie daje widzowi taryfy ulgowej i co kilka chwil przeskakuje w inną konwencję, snując się wraz z nim pomiędzy sensacyjnym akcyjniakiem, czarną komedią w stylu weird-fiction, a nawet tanim, keczupowym horrorem. Co z kolei okazuje się dosyć dziwnym, aczkolwiek zjadliwym połączeniem. Głównie dlatego, że żadna z tych form narracji nie dominuje w całości obrazu, a klimat dodatkowo podkręcają mocno przerysowani, stereotypowi bohaterowie.
Ale nie są to postacie na miarę Ricka Grimes’a czy Gerry’ego Lane’a, tylko zwykli zjadacze chleba, którzy w obliczu zagłady zaczynają dopuszczać do głosu swoje prawdziwe ja. Więc bywają mocno zakręceni, irracjonalni i zwyczajnie samolubni. Zachowują się idiotycznie – jak w prawdziwym życiu; są nastawieni na konsumpcjonizm oraz własne potrzeby – np. poczucie bezpieczeństwa, a bywa i tak, że czują się tym wszystkim po prostu znudzeni, dlatego zaczynają kreować coś na kształt tzw. czwartej ściany. Parafrazując jeden ze w/w tytułów i mając na uwadze kilka postaci drugoplanowych, w tym malutką, acz świetną rolę Toma Waits’a, mogę chyba spokojnie napisać, że w takim świecie Tylko outsiderzy przeżyją.
I w sumie, to jest chyba najlepsze podsumowanie tego utworu, (świadomie) sklejonego z najbardziej typowych lub mówiąc wprost, oklepanych klisz B-klasowego kina grozy. Szydera w leniwie-jarmuschowskim stylu, podlana sarkastycznym sosem i doprawiona bardzo dobrym, choć równie zakręconym aktorstwem (Iggy Pop!). Więc jeśli lubicie naprawdę dziwne projekty i wariacje na temat współczesnej popkultury, to być może jest to film właśnie dla Was. A jeśli oczekujecie sieczki w stylu World War Z, to niestety, zajad z kanapkami w Centerville właśnie przestał funkcjonować.
Polecam!
Foto: 1
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook