Thank You For Playing
Kultowe magazyny o grach
Autor: Owen
gry
Niemal codziennie, gdy z kawą w ręku zasiadam do porannego przeglądu prasy i selekcji poczty elektronicznej, łapię się na tym, że coraz trudniej przychodzi mi obejmowanie swoim umysłem gigantycznego strumienia informacji, które napływają z każdej możliwej strony.
A że spektrum zainteresowań mam całkiem rozległe, to absorpcja ogromu nowości jeszcze bardziej komplikuje sprawę. Bo dzisiaj każdy produkuje treści: słowne, graficzne, foniczne lub najczęściej mieszane. Lepsze lub gorsze. Ciekawsze lub całkowicie wtórne. Etcetera, etc…I najgorsza w tym zamęcie wcale nie jest sama ilość tychże publikacji, lecz współczesne kryterium popularności – określane jako viralowy lol kontent. Niestety, ale coraz mniej liczy się jakość, podparta merytorycznym przygotowaniem i profesjonalnym warsztatem; wszakże, zwykłego mema jest w stanie stworzyć prawie każdy internauta.
Dlatego trudno mi uwierzyć, w jaką stronę ewoluował współczesny Internet oraz jak wielu idiotów wypromowało się dzięki jego możliwościom. Równie trudno zapomnieć, jak ważnym medium w trakcie trzech poprzednich dekad była dla wielu osób prasa drukowana, z naciskiem na periodyki tematyczne. Bo to właśnie one otwierały branżowe okno na świat, to one kreowały opinie i kształtowały gusta. W końcu, to profesjonalna praca wielu ciekawych osób wpłynęła na to, że z krainy technologicznej biedy i zacofania, dzisiaj jesteśmy potęgą światowego gamedevu. Więc jak to możliwe, że te wszystkie magiczne wydawnictwa poupadały? Na to pytanie próbowało odpowiedź trio reżyserskie w osobach Pawła Kazimierczaka, Kamila Iwanowicza oraz Piotra Olzackiego, którzy z pomocą internautów nakręcili frapujący dokument pt. Thank You For Playing.
Zanim przejdę do meritum, chciałbym zaznaczyć, że aby lepiej zrozumieć zamysł twórców, to w celach poznawczych nabyłem rozszerzoną wersję filmu, wraz z materiałami uzupełniającymi, które łącznie z podstawką trwają aż 175 minut. To bardzo dobry wynik w kontekście zakresu tematycznego, jaki obejmuje cały projekt. Choć nie ukrywam, iż równie dobrze mógłbym poświęcić temu zagadnieniu nawet dziesięć godzin swojego czasu, bo to poniekąd niezwykle sentymentalny powrót do czasów mojej wczesnej młodości. Większość prezentowanych na ujęciach grafik i rozkładówek pamiętam z lektury danych magazynów i przysięgam, że jeszcze wczoraj odbierałem te numery z ulubionego kiosku. Była w tym wszystkim jakaś magia i coś na kształt cyklicznych rytuałów, budujących zaczątki social media w Polsce. W końcu, to właśnie te media zapoczątkowały w moim środowisku masowy buzz i już przeszło dwadzieścia lat temu pokazały siłę memów.
Ale wbrew aktualnym wyobrażeniom i nieco stronniczej gloryfikacji dawnej prasy, jej pierwsze podrygi wcale nie były takie łatwe, ani zamierzone. W omawianym dokumencie można prześledzić cały proces kształtowania się czegoś takiego, jak grona redakcyjne, które tworzyli zazwyczaj bardzo młodzi ludzie, cechujący się ogromnym zapałem i zaangażowaniem, reprezentujący mocno zróżnicowany poziom wiedzy technicznej, zdobywanej często metodą prób i błędów. Co w oczywisty sposób wpływało na pierwotną jakość publikacji, głównie pod kątem graficznym, z naciskiem na DTP. Można powiedzieć, że trenujący na żywym organizmie redaktorzy i projektanci wypracowali styl, który stał się synonimem kolorowych lat 90 i stworzył podwaliny dla coraz poważniejszych publikacji.
Trudno określić, kto wymyślił kolorowe zygzaki i powykrzywiane pola tekstowe we wspominanych periodykach. Dużo łatwiej natomiast wskazać pionierów, mających na swoim koncie ciekawe pomysły, pozwalające na kreację pierwszych numerów kultowych już dzisiaj tytułów, nawet w obliczu braku materiałów, oryginalnych produktów czy zwyczajnego know-how. Czas oraz wynikająca z niego sytuacja geo-polityczna, a przede wszystkim ówczesne realia ekonomiczne, wymusiły na twórcach opracowanie autorskich rozwiązań, pozwalających teoretycznie na osiągnięcie sukcesu. Lecz żadnego z tych zamysłów nie udałoby się zrealizować nawet w kilku procentach, gdyby nie sieć kontaktów i przyjaźni pomiędzy redaktorami różnych magazynów, pozwalająca na wymianę wrażeń i doświadczeń, nawet w obliczu nagany ze strony pracodawcy.
Dzisiaj, w dobie korporacyjnego wyścigu o jak największą ilość kilknięć, takie podejście do pracy w branży elektronicznej rozryki może się wydawać niezrozumiałe. Ale te dwadzieścia kilka lat temu sytuacja na rynku była zupłenie inna – media społecznościowe praktycznie nie istniały, więc trudniej było o wirtualną anonimowość. Ludzie częściej ważyli swoje słowa i szanowali autorytety , które tak naprawdę wypłynęły w większości z jednego źródła, by raczyć nas swoją wiedzą na łamach różnych projektów jeszcze przez niemal dekadę. W trakcie seansu dowiemy się między innymi, jaki wpływ na całą branżę miał proces seperacji Bajtka wobec swojego wcześniejszego wydawcy, jak naprawdę wyglądała praca w redakcji Top Secret’u oraz dlaczego pismo w końcu upadło. Z czego wynikał specyficzny klimat Świata Gier Komputerowych, skąd się wzięła moda na przyduże garnitury wśród młodocianych redaktorów naczelnych i z jakiego powodu Gulash w pewnym momencie wycofał się z życia publicznego. A wierzcie mi, to naprawdę czubek góry lodowej z ciekawostkami.
Jedyny minus produkcji to nierównomierne rozłożenia akcentów, z naciskiem na szerszą prezentację Secret Service kosztem reszty magazynów. Zdaję sobie sprawę, że projekt Martineza i Pegaza Ass’a był w pewnym momencie topowym osiągnięciem prasy geekowej, ale np. dla mnie równie ważny okazał się Reset, w redakcji którego też się sporo działo. Szkoda, że w publikacji pominięto także innego debiutanta z dekady Disco Polo, czyli CD-Action – ok, wiem że to dzisiaj wydawnictwo stricte korporacyjne, kierowane do młodocianego odbiorcy, ale przez kilkadziesiąt pierwszych numerów wydawał je kto inny i tak naprawdę, osobiście chylę czoła za wypracowany model biznesowy, który jako jedyny sprawdza się do teraz.
Ale by nie przedłużać tego marudzenia, podpowiem, że naprawdę warto sięgnąć po ten projekt filmowy. I jeśli mogę Wam coś na koniec doradzić, to poważnie rozważcie zakup rozszerzonej wersji dokumentu, bo naprawdę warto poświęcić półtorej godzinki, choćby dla tych kilku gagów, które wielu osobom mogą się wydawać nieprawdopodobne. Szczególnie, że dzięki fenomenowi Pixela, dzisiaj znowu możemy czytać nowe publikacje swoich ulubieńców. Bo w końcu, parafrazując Marcina Borkowskiego, upadły same magazyny (jako medium), ale klimat, zajawka i przede wszystkim ludzie nadal tym żyją…
Zobacz również
Wejdź na pokład | Facebook