Space Precinct
Na sygnale, albo wcale
Autor: Owen
seriale
Car boot sale to brytyjski rodzaj bazaru, na którym osoby prywatne wyprzedają to, co akurat nie jest im potrzebne. Dla mniej zamożnej części społeczeństwa, to często jedyna opcja na zdobycie lepszych jakościowo, choć używanych towarów. Ale dla kolekcjonerów retro-gadżetów, to prawdziwy raj.
Pod warunkiem, że swoje łowy rozpoczną skoro świt, ponieważ chodliwe produkty lubią szybko znikać. I właśnie podczas jednego z takich polowań na pierdoły, udało mi się kupić kompletny DVD-box z serialem Space Precinct, w niemal idealnym stanie. A że jestem wielkim fanem takich serii jak UFO, Thunderbirds i Space: 1999, to nie mogłem sobie odpuścić wydania trzech funtów na nowy okaz do kolekcji pt. Gerry Anderson i spółka. Czym jest i jak powstał wspominany utwór?
Space Precinct to brytyjski serial z gatunku science-fiction, emitowany od 3 października 1994 do 24 lipca 1995 przez stację Sky One i w późniejszym czasie przez BBC Two. Tytuł był również nadawany przez stacje amerykańskie, ale nie odniósł większego sukcesu. Seria została stworzona przez w/w Gerry’ego Andersona i stanowiła miks fantastyki z typowo policyjnym proceduralem oraz masą odwołań do wcześniejszych produkcji twórcy. Całość składa się z jednego sezonu, podzielonego na 24 epizody, rozgrywające się pomiędzy futurystycznym Demeter City, a tytułowym posterunkiem.
Pierwsza próba stworzenia futurystycznej produkcji w klimacie policyjnego akcyjniaka miała miejsce prawie dekadę przed debiutem właściwej serii. W 1986 roku Anderson wyprodukował 55-minutowy pilot filmowy do planowego serialu pt. Space Police, który jednak nie został oficjalnie wyemitowany w ramach telewizji i trafił bezpośrednio na rynek kaset video (stając się niemałym rarytasem dla dzisiejszych kolekcjonerów VHSów). Bohaterem utworu był podstarzały kawaler o nazwisku Chuck Brogan, który po dwudziestu pięciu latach służby w NYPD trafił do Demeter City jako porucznik. Rolę flegmatycznego policjanta otrzymał Shane Rimmer, już wtedy określany mianem weterana kina sensacyjnego. Jego partnerką została jedyna kobieta na stacji – sierżant Cathy Costello (Catherine Chevalier), będąca w rzeczywistości humanoidem z rasy Genoidów, mogącym – w razie zagrożenia – zmieniać parametry swojego ciała, z organicznych na metalowe.
Klimat dema nawiązywał do kiepsko zbalansowanego połączenia neon-noir’owej oprawy Blade Runner’a z luźniejszym typem produkcji, w stylu 'ten poczciwy glina, jedzący pączki’. Oprócz protagonisty, w ramach odcinka zadebiutowało kilka sylwetek kosmitów, wykreowanych za pomocą protetyki i animatroniki, a nawet animacji poklatkowej. Widać też sporo wybuchów, pościgów oraz innych wygibasów, podkręcających tempo akcji. Na tym etapie twórcy eksperymentowali z cyfrowymi efektami specjalnymi i komputerową postprodukcją, które zostały później wyparte przez bardziej tradycyjne metody kreacji. Niestety, taki misz masz tematyczny nie spodobał się inwestorom, którzy nie umieli określić realnej grupy odbiorców, a co za tym idzie, godzin ewentualnej emisji. Więc całość trafiła do zamrażarki na kolejne pięć lat.
W 1991 roku Anderson podjął kolejną próbuje odpalenia serii. Wymienił obsadę i postawił na dużo młodszych aktorów, dodając przy okazji kilku nowych funkcjonariuszy, wśród których wypada wymienić nowego partnera protagonisty i reprezentantów innych ras. W tej wersji Brogan ma tylko piętnastoletni staż w NYPD, a jego 'sidekick’iem’ zostaje dużo młodszy oficer Jack Haldene. Natomiast Cathy Costello zmieniła się w Jane Castle (narrator dosyć mocno podkreśla jej brytyjskie korzenie, bo w końcu – to produkcja z UK). Niestety i ta wersja dema nie przypadła do gustu decydentom, a cały pomysł dobił pozew ze strony firmy Lego, która zarejestrowała identyczną nazwę dla jednej z serii swoich klocków.
Ostatnia próba przekonania inwestorów do utworu miała miejsce w 1994 roku, gdy Tom Gutteridge, współinwestor i producent wykonawczy projektu, został oddelegowany do prezentacji kolejnego dema na targach telewizji NATPE. Siłą rzeczy, nazwa i koncepcja serialu musiały zostać zmienione, więc Anderson i spółka podjęli decyzję o wprowadzeniu do fabuły orbitalnego posterunku policji, wokół którego miały się rozgrywać poszczególne wydarzenia. Jego ekspozycja wpłynęła również na nazwę całego show, przemianowanego teraz na Space Precinct. I właśnie taki produkt został pokazany na expo – a to zadziałało. Po wielu perypetiach i zakulisowych przeszkodach, w końcu znalazło się kilku chętnych na zamówienie całego sezonu.
Akcję serialu osadzono w 2040 roku, gdy nowojorski detektyw Patric Brogan (w tej roli Ted Shackelford) otrzymuje awans i jako świeżo upieczony porucznik, zostaje przeniesiony do kosmicznego posterunku na orbicie planety Altor, w systemie Epsilon Eridani, obejmującego jurysdykcją potężna aglomerację Demeter City. Wraz ze swoim partnerem, Jackiem Haldanem (Rob Youngblood), przechodzą proces adaptacji i rozpoczynają pracę w tym interdyscyplinarnym miejscu, pełnym stworzeń z różnych zakątków kosmosu. W obsadzie zobaczymy jeszcze kilka postaci pochodzących z Ziemi, wśród których warto wymienić oficer Jane Castle (Simone Bendix) oraz rodzinę protagonisty. Pozostali bohaterowie to cała plejada barwnych istot pozaziemskich, granych przez specjalnie ucharakteryzowanych aktorów.
Pierwszy epizod może być sporym zaskoczeniem dla dzisiejszych widzów, bo wbrew standardom i zwyczajom telewizji, nie uświadczymy w nim czegoś na kształt szerszego wprowadzenia. Zamiast tego, tło wydarzeń nakreśla króciutki monolog Shackelforda, deklamowany w ramach intro. A już chwilę później scenarzyści wrzucają odbiorcę w wir akcji, serwując kilka przeplatających się ze sobą intryg; począwszy od sprawy kosmicznego potwora, masakrującego swoje ofiary, aż po tajemniczą bezdomną, która twierdzi, że jest królową mitycznej planety. Dramatyczne tempo akcji utrzymuje się przez kilka następnych odcinków, aż w końcu Posterunek… pozwala na chwilę oddechu i poznanie drugo, a nawet trzecioplanowych bohaterów. Wtedy zaczynamy odkrywać perypetie rodziny Broganów, obserwujemy serię niezdarnych flirtów pomiędzy Haldan’em i panną Castle, a nawet wczesną wersję najlepszego trio tej produkcji, czyli dwóch fajtłapowatych policjantów w osobach Orrina i Romka oraz ich robota, Slowmo.
Warto zauważyć, że w przeciwieństwie do innowacyjnych koncepcji prowadzenia narracji w stylu Babylon 5 (który dopiero rozkręcał swoje intrygi), formuła serialu Andersona nie odstawała od ówczesnych trendów. Dlatego każdy kolejny odcinek opowiadał inną historię, z małymi wyjątkami pod koniec sezonu. I tu pojawia się pierwszy zgrzyt, ponieważ fabularna jakość poszczególnych epizodów jest bardzo nierówna; począwszy od świetnych thrillerów z Cyborgiem, Pasożytem czy morderczym Hologramem, przez zaangażowane społecznie opowieści o mniejszościach rasowych czy nielegalnych imigrantach, aż po zwykłe zapchajdziury, które nie wnosiły nic ciekawego do – i tak za bardzo rozbudowanej – pierwszej serii. Czyli dużo się działo, ale niekoniecznie z polotem.
Z równie trudną sytuacja na planie zmagał się dosyć szeroki sztab techniczno-wykonawczy, ograniczony gwałtownie kurczącym się budżetem. Wyobraźcie sobie taki paradoks – z jednej strony twórcy oferowali rozbudzające wyobraźnię ujęcia, tworzone tradycyjnymi metodami i kreowane za pomocą niesamowicie dopracowanych makiet czy modeli (które dzisiaj mocno trącą myszką, ale i tak mógłbym je oglądać w nieskończoność), a z drugiej strony psuli to wrażenie przez niezwykle tandetne projekty wnętrz, tworzone bez polotu oraz po najmniejszej linii oporu. Sytuację komplikowało coś jeszcze – biorąc pod uwagę okropnie napięty grafik (średnio jeden miesiąc na odcinek) i stosunek ilości pracy do możliwości zespołu, na planie dochodziło do coraz częstszych kłótni.
Niestety, brak stabilnego finansowania, mordercze terminy oraz kiepska oglądalność sprawiły, że po zakończeniu prac nad pierwszym sezonem, serial został ostatecznie skasowany. Wbrew pozorom, rzeczywistych przyczyn takiej decyzji było znacznie więcej. Gerry Anderson polegał na wąskim gronie doradców, którzy nie wyciągnęli wniosków z porażki wcześniejszych pilotów. Więc z obawy przed zawężaniem grupy docelowej, uległ presji i próbował stworzyć uniwersalną opowieść dla wszystkich. A tak naprawdę wykreował fabularną hybrydę, dla bliżej nieokreślonego typu widza. Może właśnie dlatego w trakcie cyklu nudne wątki rodzinne przeplatano z motywami kina grozy, czy nawet klasycznego gore’u. Pojawiały się sex i przemoc, zorganizowana przestępczość, a nawet problem rasizmu na tle gatunkowym, wrzucane na przemian z super optymistycznymi występami dzieci w lolitkowym stylu.
Niezrozumienie idei sensacyjnego kina akcji to jedno, lecz pomysł eksploatowania rodziny Broganów, kosztem dużo ciekawszych postaci drugoplanowych, to kolejny z ciężkich kamieni na szyi tego topielca. Zabrakło samodzielnych przygód Romka i Atomka, mocniejszej eksploracji futurystycznego miasta, a może nawet jakiegoś szalonego epizodu z posterunkowym robotem w tle. Bałagan organizacyjny oraz kiepskie scenariusze do samego końca dawały się we znaki ekipie realizatorskiej, o czym możemy usłyszeć w dokumencie pt. Space Precinct Legacy, który, zamiast uroczystej laurki, okazał się czymś na kształt psychoterapii, pełnej wyrzutów i wzajemnych oskarżeń.
W pewnym momencie doszło do małego przełomu, bo na ekranach pojawiło się kilku nowych bohaterów (np. Carson, czyli naukowy specjalista od wszystkiego), a poszczególni gliniarze zostali odświeżeni pod kątem wizualnym. Aczkolwiek, dla serii było już za późno, bo notowania leciały na łeb, na szyję. Aż w końcu, Kosmiczny Posterunek definitywnie zniknął z ramówki, pozostając w pamięci fanów jako relikt lat osiemdziesiątych, który debiutował dekadę później i po prostu nie miał prawa się udać.
Taka ciekawostka na koniec – w pierwszym odcinku pojawia się młodziutki Idris Elba!
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook