Księżycowa Nostalgia
Vladimir Pozner
Autor: Owen
literatura
Ostatnimi czasy mam jakiś dziwny okres w swoim życiu, bo każda książka fantastyczna po jaką sięgnę, to albo jakaś przerażająca antyutopia, albo utwór o zabarwieniu stricte dystopijnym.
I bynajmniej nie jest to działanie zamierzone, a raczej efekt jakiegoś fatum, tudzież dziwnej serii zbiegów okoliczności podczas kolejkowania mojego wolnego czasu. Oczywiście, nie mam nic przeciwko interesującej literaturze z pogranicza pesymistycznego futuryzmu, ale wierzcie mi, że bywają chwile, gdy nawet największy fan takiej tematyki może czuć przesyt. Tym bardziej, że w/w obszar zagadnień jest obecnie modny i niezwykle eksploatowany przez różne projekty z całego świata.
Dlatego sięgając po wydaną w 1974 roku książkę Valdimira Poznera pt. Księżycowa Nostalgia liczyłem na lżejszy ton, mały twist fabularny i może jakieś zaskoczenie wynikające z daty powstania utworu, które – ku mojemu zdumieniu – rzeczywiście w niej zadziałały. Ale przed dokonywaniem jakiejkolwiek analizy tejże pozycji, muszę wspomnieć o zainteresowaniach i poglądach twórcy, będącego kimś w rodzaju aktywisty wspomagającego środowiska artystyczne, prześladowane za swoje przekonania i pochodzenie. Być może właśnie taka forma wrażliwości wpłynęła na jego twórczość, oscylującą wokół tematów wolności i samostanowienia.
Życie gatunku Homo Sapiens trwało kilkadziesiąt tysięcy lat i nigdy nie było łatwe. Aż w końcu ludzkość nie wytrzymała sama ze sobą i doprowadziła do Wielkiego Krachu, który zabił praktycznie wszystko, co organiczne na Ziemi. Kto pierwszy nacisnął czerwony przycisk i odpalił rakietę? Tego nie wie nikt – nawet przedstawiciele kilku księżycowych kolonii, które nagle przestały otrzymywać sygnały z rodzimej planety i po wielu miesiącach pertraktacji, utworzyły jedną wspólną bazę, kreując w ten sposób ostatni bastion ludzkości. Jednak nie ma nic za darmo. Trudne warunki klimatyczne wymusiły na terranach wprowadzenie szeregu niezwykle restrykcyjnych zasad, umożliwiających egzystencję populacji zdolnej do genetycznie bezproblemowego rozrodu (czyli ok. 40 tysięcy ludzi), a władze oddano w ręce tzw. Rady Logików. Ścisła kontrola narodzin, racjonowanie suplementów odżywczych czy określony dostęp do porcji tlenu to tylko wstęp do programu zarządzającego masami, które z racji swojej przydatności i wyuczonych kwalifikacji, zostały odarte z indywidulanej tożsamości na rzecz oznaczeń liczbowych.
Trzyiścitrzy to pracownik techniczny jakich wielu. Technik Wykwalifikowany, który prowadzi niesamowicie monotonne życie przed pulpitem pełnym nigdy nie gasnących lampek i po zakończeniu swojej zmiany, wraca ruchomym chodnikiem do kabiny o wymiarach 3 x 3 x 2,1 metra, będącej jego mieszkaniem i jedynym azylem prywatności. Aż któregoś dnia dochodzi do poważnej awarii całego systemu, a w pracowni głównego bohatera gasną światła. Zdezorientowany technik próbuje się wydostać z klaustrofobicznego pomieszczenia i na ruchomej jezdni wpada od razu na tłum innych ludzi, którzy podobnie jak on, starają się wybrnąć z przemysłowej części lunarnego kompleksu, tworząc tym samym niebezpieczny i głośny tłum. Poturbowany i całkowicie bezradny mężczyzna zostaje przypadkowo wepchnięty do ukrytej skrytki z nieznaną mu klatką schodową. Tajemnicze przejście prowadzi do dużego apartamentu z prawdziwymi oknami, w którym ktoś zgromadził sporo ziemskich artefaktów. Gdy bohater zaczyna doświadczać nieznanych mu przedmiotów, do pokoju wchodzi nagle filigranowa dziewczyna, która zaczyna bardzo oszczędny dialog. Trzynastka wypytuje technika o powód jego wizyty, jednocześnie przestrzegając go przed swoim ojcem – członkiem rady logików. Chwile później, Trzyiścitrzy spotyka i jego oraz dowiaduje się, że został wytypowany jako kandydat do podróży turystycznej na macierzystą planetę…
Czasem zadaję sobie pytanie, ile trzeba poświęcić, by móc po prostu przeżyć. Zastanawiam się nad tym, jak wiele jest w stanie znieść człowiek, który musi egzystować w pomieszczeniu bez okien (o powierzchni 15 m2!) i wykonywujący niebywale monotonną pracę. I w końcu pytam sam siebie, na ile świadoma i samodzielna może być w takim układzie jednostka. Z drugiej strony, próbuję sobie wyobrazić skalę ogłupienia tak wielkiej liczby ludzi i gdzieś w swojej wyobraźni układam skomplikowany schemat działań propagandowych, którymi bombardowani są mieszkańcy księżycowego kompleksu. Potężne ekrany telewizyjne w każdym korytarzu bazy nadają starannie wyreżyserowane wiadomości, bez chwili na oddech i refleksję, w powietrzu wisi widmo epidemii psychicznej, a nad bezpieczeństwem całego personelu czuwa policja medyczna. Dobro ogółu ponad dobrem jednostki. Dosłownie – strach się bać. I gdzieś w tym zamieszaniu pojawia się mały promyczek nadziei, a raczej chwila zwątpienia, która z czasem zaczyna się toczyć według efektu kuli śniegowej.
Trzyścitrzy to na początku skromny i niczym nie wyróżniający się mieszkaniec kompleksu lunarnego, który przez zupełny przypadek wpada w spiralę niebezpiecznych wydarzeń. Skutki spartańskiego wychowania odcisnęły poważne piętno na jego psychice, obniżając znacząco pewność siebie. Dlatego zachowanie mężczyzny wydaje się pierwotnie strasznie irytujące – bohater stale chce kogoś o coś zapytać, ale nie robi tego lub odpowiada wymijająco. Z biegiem wydarzeń zaczynamy rozumieć jego ostrożność, a nawet strach, jednak duszna atmosfera i krępująca sytuacja zmieniają się podczas przypadkowego pobytu Terranina na macierzystej planecie. I w tym momencie warto docenić pomysłowość autora, który za pomocą plastycznych opisów przedstawia znany nam świat oczyma kogoś, kto nigdy wcześniej nie widział zwykłego drzewa, jabłka czy burzy. Obcowanie z dziką przyrodą, doświadczanie zmienności natury i przede wszystkim kontakt werbalny – a w efekcie seksualny – z żyjącą dziko ziemianką powodują, że 33 zaczyna powoli odkrywać złożoność otaczającego go świata i nieznane wcześniej możliwości swojego ciała. Przemiany zewnętrzne i wewnętrzne popchają bohatera do działań, od których będzie zależał los całej księżycowej kolonii.
W książce Vladimira Poznera nie ma klarownych sytuacji. Nie ma prostych rozwiązań i oczywistych odpowiedzi. Życie w księżycowej placówce nie należy do łatwych i przyjemnych, a kastowy system segregacji ludności to świetne studium zarządzania zasobami ludzkimi w iście totalitarnym stylu. Aż chce się zacytować Dominium Tau W40K – For the gratter good! – przetrwanie ponad wszystko, nawet kosztem życia jednostki. Jednocześnie, warto sobie zadać pytanie, gdzie u każdego z nas przebiega ta ostateczna granica wytrzymałości psychicznej i co następuje po jej przekroczeniu. Czy w świecie wszechobecnej elektroniki i technologii jesteśmy naprawdę wolni?
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jedną sprawę. Nie wiem, czy to maniera literacka autora, czy może efekt tłumaczenia, ale treść utworu jest podana w sposób mało przyjemny i wymagający ciągłego skupienia, co troszkę psuje wrażenie końcowe. Ba, dla wielu ludzi przebrnięcie przez pierwsze 50 stron książki może być po prostu niewykonalne.
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook