Equals
Emocjonalna reinterpretacja klasycznej utopii
Autor: Owen
filmy
Każde pokolenie przeżywa twórczość Aldousa Huxleya na swój sposób. Każde pokolenie szuka w niej odwołań do aktualnych lub przewidywanych wydarzeń.
Moją prywatną listę takich szlagierów rozpoczął chyba najlepszy film George’a Lucasa, czyli debiutujący na ekranach kin w 1971 roku obraz pt. THX 1138, będący sugestywną, przerażającą i bardzo sterylną wizją autorytarnego świata przyszłości. A przy okazji, podkreślający mistrzowską formą Roberta Duvalle. Pięć lat później cały zachodni świat śledził z zapartym tchem ucieczkę niejakiego Logana, który w ramach produkcji Michaela Andersona z czerwca 1976 roku, próbował się wydostać z futurystycznego miasta post-apokaliptycznej przyszłości. Natomiast w marcu 1980 roku, amerykańska widownia mogła obejrzeć niemal trzygodzinny film telewizyjny, nawiązujący już bezpośrednio do twórczości Huxleya.
Następne dwie dekady to szereg luźniejszych, choć nie mniej szalonych wariacji na temat sztuczności jutrzejszego świata. W Człowieku Demolce z 1993 roku główną oś fabularną stanowił zbrojny konfilikt pomiędzy dwójką zabijaków. Ale tak naprawdę, to właśnie system społeczny z czwartej dekady XXI wieku, wraz ze swoją abstrakcyjną otoczką, zrobił na mnie największe wrażenie. Starsza o cztery lata Gattaca zachwycała prawie wszystkim, od wciągającej historii, przez świetne aktorstwo, aż po niezwykle efektowne lokacje i plenery. Niecały rok później, telewizja po raz kolejny upomniała się o prozę angielskiego pisarza, ale to dopiero wydane na początku nowego milenium sensacyjne Equilibrum porządnie zamieszało na rynku produkcji fantastycznych.
Kolejne lata to debiut popularnej Wyspy, będącej tak naprawdę nieoficjalnym wznowieniem i przy okazji rozwinięciem w/w Logan’s Run. Tym razem Michael’a Yorka zastąpił Ewan McGregor, ratujący młodziutką Scarlett Johansson, a sama Wyspa okazała się dużo groźniejsza, niż w barwnym pierwowzorze. Niespełna dekadę później przeżywamy wysyp filmów z kategorii Young Adults, bazujących w większym lub mniejszym stopniu na idei Aldousa. Jest wśród nich malutka perełka z 2014 roku pt. Giver, obrazująca dzisiejszej młodzieży zakusy i problemy tworzenia społeczeństwa idealnego. Czy w tym całym natłoku projektów, debiutujący w tym roku utwór pt. Equals będzie tylko kolejnym powtórzeniem wałkowanych od dawna pomysłów? Czy też rozwinie założenie w jakiś innowacyjny sposób?
W niedalekiej przyszłości, Ziemia doświadczyła jakiegoś bliżej nieokreślonego kataklizmu, który doprowadził do powstania tzw. enklaw – ostatnich bastionów zdrowej ludności, zasiedlającej tajemnicze półwyspy. Żyjąca w nich społeczność rozwija swoje możliwości w umiarkowany sposób, rezygnując z wszelkich aktów gwałtowności. Lecz z biegiem czasu, emocjonalna kastracja przekracza wszelkie granice rozsądku, tworząc społeczeństwo niezwykle kreatywne, ale pozbawione najbardziej podstawowych odruchów emocjonalnych. W tak sterylnym i odgórnie zaplanowanym świecie funkcjonuje Silas, młody mężczyzna, który zaczyna podejrzewać u siebie objawy groźnej choroby…
Historia napisana przez Nathana Parkera to na pierwszy rzut oka kolejna reinterpretacja klasycznej utopii. Ale tylko w teorii, bowiem dzieło wyreżyserowane przez Drake’a Doremusa to zupełnie nowa próba spojrzenia na dosyć mocno wyeksploatowany już temat. Tym razem, zamiast totalnej rewolucji w oparach futurystycznego absurdu, twórcy kierują nasz wzrok na bardziej przyziemne, by nie powiedzieć, że całkowicie pierwotne kwestie – czyli empatię, potrzebę bliskości i wynikające z tego faktu, prawdziwe uczucia. Główni bohaterowie nie planują obalać istniejącego systemu w ramach wielkiej rewolty, nie chcą poświęcać swojego życia w imię koślawych idei; pragną żyć i doświadczać emocji.
Chemia pomiędzy dwójką protagonistów to zjawisko zagrane z takim przekonaniem, że po seansie aż trudno uwierzyć w fikcyjność całego założenia. Tym bardziej, że intensywność doznań pomiędzy aktorami nie była tylko artystyczną kreacją. Doremus chciał pierwotnie zaangażować do swojego projektu Jeniffer Lawrence, ale w końcu doszedł do wniosku, że albo będą to Nicolas Hoult i Kristen Stewart jako para, albo będzie musiał zrobić nowy casting. Aktorzy spędzali ze sobą bardzo dużo czasu w ramach przygotowań; spacerowali, pisali dla siebie poematy i nawet jeździli wspólnie na deskorolce, przez co filmowy Silas wymagał późniejszej charakteryzacji, zakrywającej prawdziwe siniaki. Przyznam szczerze, że dawno nie czułem tak potężnej ekscytacji emocjonalnej podczas seansu.
Szczególnie w drugiej połowie filmu, gdy tempo narracji stopniowo przyspiesza, powodując u widzów coraz szybszy oddech. Paradoksalnie, na ekranie nie dzieje się nic gwałtownego czy agresywnego, ale i tak można odczuć niezwykle wysoki poziom napięcia. To według mnie zasługa trzech zależności: świetnej, organiczno-minimalistycznej architektury, której dla filmu użyczyło Tokio i Singapur, bardzo ciekawej pracy kamery, z wieloma niesymetrycznymi ujęciami, często kręconymi z tzw. ręki oraz bardzo dobrej i przede wszystkim, dostosowanej do potrzeb scenariusza gry aktorskiej. Również tej drugoplanowej, którą praktycznie zdominowali artyści z Australii. Ale na szczęście nie zamęczyli dzieła w klasyczny sposób, zestawiając ze sobą dobro i zło na zasadzie oklepanych i ściśle nakreślonych podziałów. Każdy ma tu swoją rację i ponosi za to konsekwencje. Dlatego bardzo podobało mi się otwarte zakończenie, zostawiające dla wyobraźni to, co najlepsze.
źródło foto: 1
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook