Doom
Powrót do korzeni demonicznej zadymy!
Autor: Owen
gry
Gdy po skończeniu czwartego Fallout’a odpaliłem na Steamie dodatek do polskiej produkcji pt. Dying Light, to się odruchowo złapałem za głowę, siarczyście klnąc pod nosem na znienawidzonego przez fanów wydawcy z Maryland w USA.
Czym sobie Bethesda zasłużyła na miano największego trolla w branży elektronicznej rozrywki? Ano tym, że opiera swoje działania na przestarzałych silnikach, bez porządnej optymalizacji i z ogromną ilością bugów. Zazwyczaj nie kończy swoich produkcji, wypuszczając na rynek tytuły wadliwe, pełne glitchy i wszelkiej maści innych utrudniaczy, regularnie podnoszących ciśnienie odbiorców. I co gorsza, nie słucha społeczności graczy, którzy często podczas beta-testów zgłaszają szereg problemów, a potem latami próbują na własną rękę naprawiać poszczególne gry. Mogłoby się wydawać, że to prosta droga do bankructwa, ale przez ogromną popularność wydawanych tytułów, jest wprost odwrotnie. Co więcej, w/w firma wydaje coraz więcej i coraz częściej sięga po klasyki retrogamingu.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w końcu zdobyłem i bez problemu uruchomiłem nowego Doom’a. Okazało się, że program działa całkiem sprawnie i nie potrzebuje do rozruchu jakichś niebotycznych wymagań sprzętowych. Gracze mogą się w końcu skupić na meritum, czyli na płynności i miodności samej rozgrywki. A ta w nowej odsłonie Zagłady nie zawodzi na żadnym froncie i trzyma w ryzach do samego końca, dostarczając przy okazji całkiem wciągającej otoczki fabularnej, z tajemniczą energią Argentu w tle i przypadkowo otwartymi wrotami do innego, iście piekielnego wymiaru. Nie ma sensu opisywać szczegółów tej opowieści, ponieważ nie jest ona niczym nowym światku SF – ot klasyka gatunku gore z akcją osadzoną w kosmosie.
Producenci postanowili odpuścić konwencję mrocznego horroru z trzeciej części na rzecz totalnej makabry, stanowiącej esencję dwóch pierwszych odsłon cyklu. Lecz aby mogło dojść do krwawej jatki z demonami na wyrównanym poziomie, w ręce graczy oddano całkiem pokaźny arsenał, który można z czasem modyfikować i przełączać na alternatywne tryby strzelania, dzięki czemu otrzymujemy całkiem sporo kombinacji na eksterminację wrogów. Do tego wypada dołożyć cykliczne ulepszenia zbroi i samych możliwości naszego pretorianina, a także całą masa krótkotrwałych wspomagaczy, dobrze znanych z wcześniejszych gier id Software.
Sama zabawa to istne szaleństwo w klimacie mocnych, gitarowych brzmień, które maksymalnie podnoszą poziom adrenaliny. Naprawdę! Dawno nie widziałem aż takiej zadymy na ekranie monitora. Ciężko to wytłumaczyć słowami, ale gdybym musiał typować faworyta do najbardziej morderczej strzelanki roku, to produkcja Bethesdy będzie na pewno w pierwszej trójce (pewnie zaraz obok Shadow Warrrior 2 od studia Flying Wild Hog). Można jej oczywiście wytknąć kilka bugów, czy też zbyt dużą powtarzalność cykli bojowych w ostatnich etapach, ale w ogólnym rozrachunku, nie przeszkadza to jakoś znacząco w rozgrywce. Intuicyjne sterowanie, dużo ciekawych pukawek i kilku wymagających bossów po drodze do zaskakującego finału, to mocne argumenty, przemawiające za tym, by poświęcić około dziesięciu godzin życia na tę wersję marsjańskiej krucjaty. Naprawdę warto!
źródło foto: 1
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook