Chappie
Krótkie spięcie Neilla Blomkamp'a
Autor: Owen
filmy
Gdy w połowie 2009 roku miałem okazję obejrzeć debiut filmowy Neilla Blomkamp’a pt. District 9, to mówiąc szczerze, nie spodziewałem się jakichś większych fajerwerków fabularnych.
Jednak po seansie byłem miło zaskoczony, bo mając na uwadze wiele powstających w tamtym czasie produkcji, oczekiwanie na tak świeże podejście do tematyki quasi-inwazyjnej (przedstawionej w totalnie alternatywnym stylu) okazało się krótsze, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Zmiana ról, zmiana konwencji, a przede wszystkim wybranie nie eksplorowanego wcześniej krajobrazu południowej Afryki jako tła wydarzeń, było strzałem w dziesiątkę, otwierającym młodemu reżyserowi drzwi na salony, przy okazji odkrywając fenomen Sharlto Copley’a. Na kolejne dzieło młodego twórcy musieliśmy czekać równe 4 lata, ponieważ tym razem Blomkamp nawinął na swój widelec modny ostatnio temat podziałów kastowych w świecie przyszłości, gdzie przeludnienie to tylko jeden z problemów męczących cywilizację, tworząc finalnie niezwykle plastyczne widowisko.
Lecz pomimo zapewnień i świetnych trailerów, filmowe Elizjum okazało się sporym rozczarowaniem, powielającym utarte schematy i rozwiązania, ostatecznie pikując dosyć mocno w światowych zestawieniach. Wielu krytyków dostrzegło w tym dziele ciekawą analogię do wydarzeń i metod zastosowanych w procesie kreacyjnym poprzednika, okraszonych tą samą kadrą aktorską. I nagle, długo pompowana bańka medialna zaczęła się niebezpiecznie nadymać ponad stan, a reżyser z panteonu herosów objawionych, począł się przemieszczać niebezpiecznie w stronę krainy szuflad i metek. Czy tegoroczny projekt zdolnego, południowoafrykańskiego reżysera zmieni ten mało chwalebny kierunek? Czy Chappie okaże się dobrym przyjacielem dla niego i w efekcie, dla nas wszystkich?
Johannesburg w niedalekiej przyszłości to jedno z najbardziej niebezpiecznych miast w Afryce (a być może i na świecie), kontynuujące pod tym względem aktualne tradycje i poczynania lokalnych watażków, zamieszkujących podmiejskie fawele. Skala problemu, brak prewencji oraz mała efektywność policji wymuszają na tamtejszych władzach radykalną zmianę procedur, dopuszczając do głosu prywatne zakłady zbrojeniowe z ich najnowszym produktem – humanoidalnym robotem bojowym o nazwie Skaut. Takie posunięcie taktyczne pozwala rozstrzygnąć wiele palących problemów, bowiem tytanowa żandarmeria bardzo szybko eliminuje zagrożenia i po krótkim czasie, staje się głównym narzędziem wsparcia dla wojska i policji, będąc równocześnie postrachem dla wszystkich bandziorów i terrorystów. Nastaje chwila spokoju, miasto powoli oczyszcza się z dotychczasowej patologii, a pani prezes Michelle Bradley liczy zyski i przyjmuje zamówienia na kolejne dostawy robotów.
Ale nie tylko policja wykorzystuje nowe możliwości, dozbrajając na potęgę swoje oddziały. Bandyci z „Joburga” również kombinują i po krwawej obławie na jeden ze swoich większych squatów, postanawiają dotrzeć bezpośrednio do twórcy znienawidzonych maszyn, przy okazji wykorzystując jego umiejętności i kody dostępu do militarnego El Dorado. A ten, w międzyczasie i troszkę przez przypadek, tworzy podwaliny pod pierwszą sztuczną inteligencję, którą chce zainstalować w jednym z testowych modeli mechanicznych funkcjonariuszy. Brak zrozumienia ze strony szefostwa oraz głupota oprawców doprowadzają do niezwykle trudnej sytuacji, wymuszającej na Deonie szybką instalację pliku z AI w częściowo uszkodzonym modelu robota. To z kolei wpływa na szereg kolejnych problemów, z bezsensowną edukacją maszyny na czele, co z kolei nie podoba się konkurentowi młodego inżyniera – Vincentowi, który z zazdrości o utratę kontraktu i wpływów, doprowadza do bardzo niebezpiecznej sytuacji, wywołując w całym mieście gigantyczną falę zamieszek i rozruchów.
Częste zagęszczenie elementów, typowych dla kształtującego się stylu, to jeden z grzeszków, jakie śmiało można przypisać młodemu reżyserowi z RPA. Niezależnie od zarysu fabularnego, Blomkamp zawsze przemyca w swoich utworach wątek związany z obrazem rodziny i spajających ją wartości, wplatając widza w szalony miks akcji i sentymentalizmu. W filmie Distric 9 więzy krwi pomiędzy kosmitami okazały się potężniejsze, niż cała armia złych do szpiku kości najemników z Johannesburga. W Elizjum główny bohater pochodził z rozbitej rodziny i dlatego, kosztem własnego życia, uratował Frey i jej bliskich.
Natomiast w Chappie reżyser poszedł jeszcze dalej i zekranizował ognisko domowe w krzywym zwierciadle, odwracając role i wynikające z nich obowiązki na rzecz bezmyślnej przemocy, żerującej na najsłabszych ogniwach. Lekkomyślność Deona i cwaniactwo porywaczy to czynniki, które poważnie wpłynęły na obraz świata, jaki od pierwszych chwil swojego istnienia zaczął kodować tytułowy bohater, jednak zanim przejdę do omawiania jego sylwetki, chciałbym poruszyć jeszcze wątek Die Antwoord. Bo o ile przed seansem ich twórczość – momentami ocierająca się w moim odczuciu nawet o coś na kształt oryginalności – była mi praktycznie obojętna, to po wyjściu z kina zacząłem sobie zadawać szereg pytań: po co? Dlaczego właśnie tak? W jakim celu? I dlaczego aż tak źle?!
Nie potrafię odpowiedzieć racjonalnie na pytanie związane z potrzebą lokowania muzycznych performerów z Kapsztadu w takim filmie, bo choć rozumiem pierwotny zamysł scenarzystów na wyeksponowanie maksymalnie groteskowej wersji ulicznej gangsterki, to akurat ten zespół sobie z tym zadaniem po prostu nie poradził. Dużo kolorów, sporo pajacowania i przesadny luz, to raczej synonimy pozerstwa związanego z kreowaniem ekscentrycznego wizerunku scenicznego, niż jakaś realna próba pokazania problematycznego zjawiska. Precedensem jest dla mnie kompletowanie obsady tylko przez pryzmat popularności danej jednostki, nie mającej specjalistycznego przygotowania aktorskiego, która zamiast promować swoją osobą film, psuje go od środka i samolubnie lansuje swój projekt – tak, tak, ksywki bohaterów oraz koszulki z tytułami ich płyt nie były przypadkowe.
I o ile motywacja kolorowych gangsterów jest prosta jak budowa cepa, to relacje biznesowo-militarne w zakładach produkcyjnych potrafią obrzydzić każdą innowację technologiczną, sprowadzając jej działanie do poziomu śmiercionośnej zabawki. W głowie mi się nie mieści taki ogrom branżowej naiwności, bo gdyby to była moja firma, to kod weryfikacji dostępowej byłby obwarowany szeregiem dodatkowych obostrzeń, a główni konstruktorzy śmiercionośnych maszyn otrzymaliby stałą ochronę i na czas kontraktu, mieszkaliby w zamkniętym i bezpiecznym kampusie. Brzmi strasznie? Być może, ale mówi się trudno – taka branża. Zamiast tego, mieliśmy okazję doświadczyć olbrzymiego stężenia ignorancji, podszytej odrobinką chciwości i niestety – głupoty. Ani despotyczna szefowa, ani jej podwładni nie zachowywali się racjonalnie w trakcie codziennych obowiązków, o sytuacjach kryzysowych nie wspominając. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni mi, dlaczego prezes Bradley nie zgodziła się na oddanie rozwalonego modelu Skauta Deonowi, tłumacząc to kosztami i względami bezpieczeństwa, a ostatecznie porzuciła w całym mieście ponad setkę wyłączonych maszyn…
Najjaśniejszym punktem programu jest oczywiście sam Chappie, świetnie odegrany przez – wyrastającego na coraz większą gwiazdę – Sharlto Copley’a. Postać sympatycznego robota zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. W trakcie seansu widać, jak „Ciapek” doświadcza wszelkich możliwych stanów emocjonalnych, począwszy od strachu, ciekawości, przez projekcję bólu, opuszczenia, aż po złość i pewność siebie – bardzo żywiołowo je eksponując. Wszystko okraszone slangiem i groteskową gestykulacją, której nauczyli go przybrani „rodzice”. Pod koniec filmu miałem nawet wrażenie, że kolorowy Skaut odda swoje życie w zamian za żywot twórcy, ale sytuacja wyklarowała się nieco inaczej.
I choć jestem zachwycony omawianą kreacją, to chciałbym w tym miejscu nadmienić, jak przerażająca jest wizja szybko uczącej się sztucznej inteligencji i konsekwencji, jakie mogą z tego tytułu wyniknąć. Abstrahując od samego prawdopodobieństwa powstania tejże – w warunkach takich, a nie innych – mocno zakuło mnie w oczy uproszczenie procesu poznawczego samoświadomości na bardzo wstępnym etapie. Bo niby skąd AI ma wiedzieć, jak instynktownie zachowują się żywe organizmy? Tytanowy bohater to w trakcie zarysu fabularnego zaledwie dziecko, a zauważcie jakie jest jego tempo dedukcji i jak bardzo bywa „podniecony” w niektórych sytuacjach, każdorazowo oferując bezinteresownie swoją pomoc.
Ale aktorska ekspresja Copleya to tylko połowa sukcesu, bo chyba największym atutem omawianego dzieła jest jego warstwa audio-wizualna, z naciskiem na efekty specjalne. Jeśli ktoś śledzi karierę zdolnego reżysera to zapewne wie, kiedy i dlaczego wypłynął na szerokie wody oraz jakie projekty niezależne wcześniej realizował pan Neill. Świetna oprawa CGI, wspierana przez klasyczną animatronikę to bez wątpienia najwyższa półka współczesnej animacji i nie będę jakoś bardzo zdziwiony, gdy Chappie zawalczy o tegoroczne nagrody w takiej kategorii. Dodam, że niepodważalnym dopełnieniem zdjęć jest w tym dziele sama oprawa muzyczna. Ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez utalentowane trio w osobach Hansa Zimmera, Steve’a Mazzaro i Andrew Kawczyńskiego, uzupełniania specyficznymi kompozycjami wspominanego wcześniej duetu Yo-Landi i Ninja, świetnie oddaje podział na spokojniejsze momenty filmu oraz na sceny pełne akcji i suspensu. Bo w końcu I think U freaky, and I like U a lot…
Chappie to świetny przykład zastosowania w praktyce Trzech Praw Robotów autorstwa Isaaca Asimowa, z interesującą mutacją trzeciego z założeń. I paradoksalnie, nie jest to prosta opowieść o przygodach uroczego robota – a raczej ciekawe studium natury ludzkiej, z wszelkimi skrzywieniami i dewiacjami w kontekście tolerancji i kontaktu z odmiennością. To również utwór świetnie obrazujący poziom współczesnego zezwierzęcenia wśród jednostek bez kompasu moralnego, gotowych wykorzystać lub po prostu zabić kogoś innego, tylko dla własnej korzyści, tudzież zabawy. Czułem ogromny wstyd do swojego gatunku, gdy bezbronny i raczej neutralny robot nazwał wszystkich ludzi wokół kłamcami, by w kilku ostatnich scenach, w przeciwieństwie do ich obojętności, okazać bardzo ludzkie odruchy. Ale w końcu, po co się tym wszystkim przejmować, skoro można ubrać okulary Oakley’a, zasmakować Red Bull’a i włączyć sprzęt marki Sony, zagłuszający wyrzuty sumienia rap-rave’ową kakofonią dźwięków…
Geek, gadżeciaż, gaduła i niepoprawny marzyciel. Miłośnik Fantastyki Naukowej, komiksów, gier oraz wydarzeń retro pop-kulturalnych. Kolekcjoner, uparciuch i nerwus, który zawsze wyciągnie pomocną dłoń. Na co dzień architekt i projektant, wieczorami zajmuje miejsce na mostku kapitańskim Stacji Kosmicznej.
Wejdź na pokład | Facebook