Underwater

Oops! Chyba znaleźliśmy R’lyeh...

Autor: Owen

filmy

Od czasu pierwszego seansu The Abyss Camerona, którego doświadczyłem jako sześciolatek w kinie mojego taty, głębiny oceanów były dla mnie tematem małej obsesji. Niezbadanym obszarem o niemal magicznym potencjale. Fascynowały i jednocześnie przerażały, pozwalając mojej wyobraźni na różne przygody.

Z biegiem czasu zacząłem szukać nowych wrażeń i dokarmiałem swój umysł kolejnymi produkcjami z dużym wzrostem ciśnienia w tle. Na przemian maglowałem podwodne przygody załogi kapitana Jacques Cousteau z czysto fikcyjnymi filmami grozy, wśród których wypada wymienić kilka klasyków, takich jak Leviatan, Deep Star Six czyThe Rift. To właśnie głębinowy horror – jako typ gatunku związanego z wodą – najbardziej zawładnął moją głową, co skutecznie pogłębiałem za pomocą książek, komiksów oraz gier komputerowych pokroju doskonałej Somy. I szczerze mówiąc, do dzisiaj nie odpuszczam żadnej idei o podobnym założeniu. Dlatego z uśmiechem na twarzy wmaszerowałem do kina na seans Underwater.     

Załoga głębinowej kopalni Kepler od początku wiedziała, że ich misja będzie trudna. Czekała ich miesięczna zmiana w wąskich korytarzach i ciasnych kabinach podwodnej platformy zbudowanej tak, by wytrzymywała napór wysokiego ciśnienia, towarzyszącego odwiertom na dnie oceanu. Ale po niszczycielskim trzęsieniu ziemi rozpętuje się piekło. Wkoło wyją syreny alarmowe, a konstrukcja stacji traci szczelność i sztywność. Poszczególne segmenty Keplera zaczynają ulegać sile Mega Paskali, zabijając przy okazji 95% ludzi. Jedną z ocalałych osób jest inżynier Norah Price, która stanie przed nie lada wyzwaniem – sztuką przetrwania na dnie złowieszczego oceanu.*

Scenarzyści nie czekają na spóźnialskich widzów i od razu przechodzą do sedna, fundując odbiorcom mocne uderzenie już w pierwszych minutach filmu. Każdy kolejny problem, wybuch czy tąpnięcie przeżywamy razem z główną bohaterką, Noah, w którą wcieliła się Kirsten Stewart. I wbrew mocno krzywdzącej opinii o rzekomo kiepskim poziomie jej umiejętności, aktorka wypadła w swojej roli fantastycznie, bardzo wiarygodnie oddając zachowanie osoby walczącej ze strachem i różnymi fobiami. Oczywiście nie trzeba długo czekać na kolejnych towarzyszy niedoli – niemal od razu dołączają do niej inni szczęściarze. Na tym etapie chciałbym napisać, że po cichu liczyłem na cud i przełamanie konwencji pt. typujemy, kto zginie pierwszy. I dlaczego będzie to osoba o ciemnym kolorze skóry?  

No ale pewnie nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że pierwszy imploduje jegomość o mauretańskich rysach twarzy. Przy okazji spraw kadrowych nie sposób pominąć coraz bardziej wkurzającego T.J. Millera, który rozpieprza koncepcję horroru, sukcesywnie wygaszając poziom napięcia przez zbyt dużą liczbę durnowatych żartów. Kiepskie to i zupełnie niepotrzebne – a boli podwójnie, gdy zdamy sobie sprawę, że facet odgrywa postać drugoplanową, mało istotną dla całości fabuły. Co więcej, swoim zaangażowaniem nie odstaje jakoś bardzo od ogólnej jakości aktorstwa w tym filmie, bo reszta postaci nie wypada dużo lepiej (może poza kapitanem), tworząc jedynie tło z tekturowych obrysów. Dlatego mając na uwadze taki dobór obsady, zastanawiałem się nad wariantem opowieści, w ramach której śledzimy losy samej Noah; co z pewnością byłoby dużo bardziej klimatyczne i absorbujące. 

Niestety, im dalej w las, tym gorzej. Bo o ile nikt się nie przejmował wybuchami podwodnych reaktorów i związanych z tym fal głębinowych, to jednak ujawnienie antagonistów – a w szczególności ostatecznego bosa – było dla mnie trochę niepotrzebne, a już na pewno zbyt dosłowne. Za dużo światła, ruchu i podejrzanego – nawet jak na film akcji – poziomu szczęścia. Prawdziwi nurkowie giną czasem w dużo bardziej prozaicznych sytuacjach. Zamiast realizmu, komuś centralnie puściły hamulce i całość skręciła w kierunku niezdrowego mariażu wątków z Doom’a, Dead Space’a i lovecraftowskiego Cthulhuverse.

Miał być szok i przerażenie, a jednak czuć, że to trochę groteska. I w sumie tak odbieram to dzieło, które nie wytrzymało naporu fali złożonej z oczekiwań. Grając w Somę bałem się każdego szmeru, bo nie widziałem, co go powoduje. Czułem się bezbronny, przerażony i jednocześnie przytłoczony ogromnym ciśnieniem. A do tego guzik widziałem w ciemnościach, więc każdy, nawet najmniejszy błysk powodował skok adrenaliny. Dlatego stara definicja horroru – czyli: najbardziej boisz się tego, czego nie znasz i czego nie widzisz – sprawdziła się idealnie w przypadku tamtej przygody. Wędrując z Noah, czułem się inaczej – ziewaniu nie było końca. 

Szkoda. 

fot. 1, * – źródło opisu 1

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook