Transformers: The Last Knight

Apogeum mentalnej i fabularnej destrukcji!

Autor: Owen

filmy

Twórczość Michaela Bay’a to gotowy materiał na pracę naukową, traktującą o upadku kina adaptacyjnego w ramach tematyki Young Adults.

Przepraszam za ten emocjonalny wstęp, ale tak po prostu jest. Jako facetowi wychowanemu na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, niezwykle trudno jest mi podjąć temat przekoloryzowanych produkcji filmowych, będących autorską próbą adaptacji tytułów animowanych z tamtego okresu. Dodam, że są to zazwyczaj marki niezwykle bliskie sercu dojrzałego geeka, więc potencjalne obawy rosną wprost proporcjonalnie do poziomu niezdrowego hype’u ze strony nieobliczalnego reżysera, który naprawdę wierzy w to, że jest typem kinowego wizjonera. A jest się czego i kogo bać, bo już kilka z jego poprzednich dokonań zasygnalizowało, że to prawdziwy Conan Niszczyciel współczesnej popkultury.

Po fantastycznych i niesamowicie innowacyjnych Transformers z 2007 roku, Bay zafundował wszystkim fanom przegadaną i okropnie nudną kontynuację, a następnie domknął trylogię całkiem znośnym, ale równie przeciętnym, trzecim filmem. I pod kątem fabularnym, takie założenie miało sens. W międzyczasie zrestartował filmowe uniwersum Wojowniczych Żółwi Ninja i zamiast wykorzystać aktualny potencjał wizualny do nakreślenia historii ze współczesnym sznytem, sprzedał nam śliczną wydmuszkę, pełną krzywdzących stereotypów i niezrozumiałych wzorców. Mniej więcej wtedy jakiś spryciarz z Hasbro postanowił odkopać temat wielkich robotów i zlecił ów reżyserowi realizację czwartej części, kierowanej przede wszystkim na rynek wschodni.

W efekcie tego szalonego działania powstał totalny zakalec, który powinien zostać zbanowany wszem i wobec za dwa wdrożone elementy: okropnie wyglądające Dinoboty i Marka ’It’s such a good vibration’ Wahlberg’a, który od czasu Snajpera gra już wszędzie tą samą postać. Film został zmiażdżony przez krytyków, ale swoje zarobił, więc producenci dalej eksplorują temat, zapowiadając kolejne siedemnaście produkcji z tego uniwersum (o cross’ie z G.I.JOE I MASK już nawet  nie wspominam, bo to dla mnie zapowiedź totalnego chaosu). Czy na tle takiego bałaganu, piąta odsłona cyklu, zatytułowana buńczucznie Transformers: The Last Knight może odnieść sukces artystyczny?

Gdzieś w USA:

Michael Bay do trójki scenarzystów w osobach Kena Nolana, Art Marcuma i Matthew Hollaway’a: chłopaki, chcę zrobić kolejną część filmowych Transformersów! Nie ważne, że poprzednia dostała srogie baty od recenzentów z całego świata, bo miała gównianą fabułą i bezsensownie wyeksploatowała wątek Dinobotów. Ale zarobiła hajsik dzięki otwarciu na rynek wschodni. Więc powiedzcie mi, co by tu można jeszcze wysadzić pod pretekstem kina akcji? Więc scenarzyści odpowiadają: Majkel, a może popatrzmy na obecny rynek, zrobimy risercz i wybierzmy te najbardziej nośne motywy, które zagwarantują nam zainteresowanie widowni? No a wielkie roboty gdzieś tam upchniemy i będzie git. Majkel: Dobra, wchodzę w to pod warunkiem, że dodamy do tego jeszcze dużo wybuchów i sporo poszatkowanej akcji.

S: Jasne, damy radę! A kwestii popkultury – największą popularnością cieszy się teraz serial Gra o Tron z HBO, więc może wpleciemy jakiś wątek fantasy do naszej serii? Wiesz, bijatyka na miecze, smoki itp. M: No dobra, ale pamiętajcie, że Guy Richtie kręci teraz nowego Króla Artura i nie może być lepszy od nas. SWporzo, to my też wykorzystamy wątek Excalibura i rycerzy okrągłego stołu, a do tego wciśniemy tam Merlina – ale wiesz, takiego bez charyzmy i polotu, żeby nie odciągał uwagi od głównych wątków. Co Ty na to? M: Mi pasuje, tylko pamiętajcie o eksplozjach, patetycznej muzyce i jakimś smaczku, który wyprowadzi wszystkich historyków z równowagi, np. w postaci czarnoskórego rycerza.

S: Coś się wymyśli, ale pamiętaj, że ten film musi być w jakimś stopniu adresowany do dzieciaków i wczesnych nastolatków, bo to one kupują zabawki. Więc może dodamy epizodzik w stylu Stranger Things? Wiesz, jakieś ciekawskie małolaty, peryferia miasta i tajemnica. M: Okej, ale jak to się będzie miało do opowieści o dużych robotach? S: Spoko głowa, weźmiemy jakąś ładną nastolatkę i przykleimy ją fabularnie do tego idioty, który zepsuł nam poprzedni film swoim wykonem. Czaisz? On tam miał córkę, ale laseczka nie chciała już dalej grać i musieliśmy ubić ten wątek. Tak więc Marky Mark został niby outsiderem, którego każdy namierzyłby w 5 minut, ale my sprawimy, że będzie nieuchwytny dla wojskowych satelitów. 

M: A co z resztą dzieciaków? S: Stopniowo wygasimy ich obecność i niby dla ich dobra, strzelimy rakietą w robota znajdującego się 15 metrów od nich. Normalnie to by ich rozerwało na kawałki, ale sam wiesz, jak to u nas w filmach bywa – główni bohaterowie są prawie niezniszczalni. M: No dobra, ale jak pokazać taką moc wobec w/w, nieciekawego protagonisty? Boję się, że bez takich fikołków nikt nie polubi tego wkurzającego gościa. S: Zrobimy jakąś akcję w – niby opuszczonym – mieście, które Mark rzekomo zaminował, a potem strzelimy mu jakąś nieprawdopodobną scenę akcji, z bieganiem po dronach i spadaniem na cztery łapy. Czujesz? Jak Tomek Kruz w tych swoich misjach. M: A co potem?

S: Potem możemy trochę zamieszać w klasyczno-futurystycznym stylu, dodając jakiś wątek z Westworld’a. Zatrudnimy tego charyzmatycznego Hannibala Lectera, żeby poudawał jakiegoś templariusza/iluminatę i dołożymy mu do pomocy mechanicznego lokaja-zabijakę. Rozumiesz? Elegancja i czerstwe żarciki, plus akcja jak w Kingsman’ie. M: No a gdzie w tym wszystkim roboty? S: No dobra, dodamy tam jakiś stary robo-czołg z demencją, wciśniemy scenę z Nazistami i weźmiemy tego, jak mu tam, młodziana w czerwonym kasku o imieniu Hot Rod. Na razie nie mamy pomysłu na jego rolę w obecnym filmie. Lecz pokażemy go trochę na siłę, bo będzie nam przecież potrzebny przy wątku Unicrona. I żeby trochę urozmaicić jego postać, zmienimy mu akcent – teraz zamiast odpowiednika amerykańskiego nastolatka w stylu 'Hey Dude”, Ot Rot będzie zmanierowanym dżentelmenem znad Sekwany.     

M: Jasna cholera! Unicron? Już teraz? Gdzie i kiedy? Przecież to jest ostateczne nemezis w tym świecie! S: Spokojnie, przecież chcesz zrobić jeszcze naście filmów z tego uniwersum, prawda? Więc na razie zarysujemy tylko jego obecność poprzez wielkie, wyrastające z powierzchni Ziemi szczęki. Że niby on już siedzi we wnętrzu naszej planety i powoli zaczyna się przebudzać. M: Zaraz, moment! A to nie była taka legenda o dwóch bóstwach, które ze sobą walczyły eony temu? I ten dobry bóg o imieniu Primus, zamienił swoje ciało w żyjącą planetę o nazwie Cybertron, a jego antagonista przekształcił się z czasem w żarłoczne ciało niebieskie z możliwością transformowania? S: No była, tylko co z tego? Kto to pamięta? Damy tam jakaś metalową czarodziejkę, żeby pasowała do wątków fantasy i będzie cacy.  

M: Kurde, sam nie wiem. A co z jego głównym protegowanym, Galvatronem? S: Megatron, Galvatron – kto by ich dzisiaj rózróżniał? Zrestartujemy Megatrona trzeci raz i będziemy liczyli na to, że bezsensowny wątek Galviego wcale nie miał miejsca w poprzednim filmie. Może ludzie nie zauważą. M: A reszta robotów? Tych dobrych już mniej więcej czaję, choć nie wiem dlaczego są coraz bardziej humanoidalni. Ale ze złych to już ubiliśmy chyba wszystkich. S: Nie martw się! Wstawimy kilku jednostrzałowców i dodamy do nich tego wariata, który w trzeciej części imitował Shocwave’a. I tak wszyscy zginą, więc nie ma sensu wyciągać ważniejszych postaci, takich jak Scorponog. Dinoboty też już odstawimy na bok, bo żaden z nas nie ma na nie pomysłu. 

M: No a jak te wszystkie wątki zepniecie ze sobą do kupy? S: Pójdziemy na całość i przebijemy Rolanda Emmericha z jego drugim Dniem Niepodległości! On tam miał statek wielkości Pacyfiku, więc my ściągniemy w okolice Terry całą planetę i delikatnie je ze sobą zderzymy! Będzie czadowo! M: Super! Ależ to wszystko kolorowo pierdyknie! Uwielbiam wybuchy, a do tego koniec świata w tak pięknym stylu! S: No ale stary, bez przesady. Ludzie nie muszą rozumieć, że już sama obecność innego ciała niebieskiego w tak małej odległości zrobiła by nam kuku. A co dopiero uderzenia jakichś mechanicznych gałęzi w całe kontynenty. Pieprzyć fizykę – patrzmy na nasz budżet! I na Chiny z Hong-Kongiem, bo tam jest cała masa geeków, którzy pójdą do kina na ten film.

M: Co racja, to racja! Więc jak zakończymy tę opowieść, żeby jeszcze złapać trochę młodzieżowego luzu? S: Dodamy tam wątek rodzącego się romansu ładnej babeczki z podstarzałym Markiem. Kto się czubi, ten się lubi i takie tam. A w pewnym momencie, niby przypadkiem, głównym bohater pokaże umięśnioną klatę i dziewczynie błyśnie oczko. Do tego trochę czerstwych żartów, niby w opozycji do rodzącego się uczucia i jakoś to pójdzie. Plus ta przyszywana córka i jej robot wyglądający jak głupkowaty Vincent z disney’owskiego Black Hole. M: I oni tak będą pod koniec latali tam i z powrotem po tych planetach? Ludziom to się nie znudzi? S: A znudził im się Indiana Jones? No właśnie. Dla lepszego efektu dodamy na końcu patetyczną przemowę i utniemy to monumentalne, zapewne trzygodzinne dzieło jakimś cliffhangerem z tą ładną laseczką z serialu Humans. Ona ma już wprawę w graniu robotów. M: A co po seansie powiedzą Ci starsi fani? S: Pieprzyć fanów, którzy nie kupują zabawek! Ostatecznie tylko hajs się musi zgadzać!     

Oczywiście, taka rozmowa nigdy nie miała miejsca. A przynajmniej mam taką nadzieję. 

źródło foto: 1 

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook