Negalyod

Vincent Perriot

Autor: Owen

komiksy

Mniej więcej dekadę temu postanowiłem odbić od brzegu pięknej i niezwykle kolorowej krainy, kojarzonej z amerykańskim komiksem superbohaterskim, by po latach przygód lub poszukiwań, wrócić na ojczysty ląd wyobraźni, zwany rynkiem europejskim. 

Dzisiaj z pełną satysfakcją mogę potwierdzić: to jedna z lepszych decyzji w moim dorosłym geek-życiu. Głównie dlatego, że w historiach obrazkowych szukam przede wszystkim świeżych pomysłów i niebanalnych rozwiązań. A tak się składa, że to właśnie twórcy ze starego kontynentu bardzo często przecierają szlaki na tej nietypowej, narracyjno-wizualnej mapie sztuki. Andreas, Moebius, czy Druillet to zaledwie wierzchołek panteonu świetnych artystów, którzy poprzez swoją twórczość wychowali nie tylko oddanych fanów, ale też kolejne pokolenia świadomych i niezwykle kreatywnych twórców. Jednym z nich jest Vincent Perriot.

Urodzony w kwietniu 1984 roku (uprzedził mnie o dwa dni, heh) francuski autor komiksów, a także rysownik serii Taïga rouge i Belleville story (scen. obu tytułów: Arnaud Malherbe), w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku zdobył kilka wyróżnień dla młodych twórców, w tym dwie nagrody na Festiwalu w Angoulême. Pięć lat później do swojego dorobku dołożył frapującą trylogię pt. Paci, a dwa lata temu, nakładem oficyny Casterman i we współpracy z Florence Breton, zaprezentował swój najnowszy projekt, o tajemniczo brzmiącym tytule Negalyod. Czyli niezwykle dynamiczną opowieść o nomadach i ich dinozaurach, żyjących w świecie szalonego post-apo. 

Na planecie, która uległa ekstremalnemu efektowi cieplarnianemu, większość ludzi egzystuje albo w gigantycznych, napowietrznych miasto-strukturach, albo w punktach kontrolnych na powierzchni, gdzie sięgają mechaniczne macki wspominanych molochów, żerujących na resztkach surowców. Jest brudno, ciasno i co jakiś czas brakuje wody pitnej, więc nie trudno o zamieszki. Aby utrzymać porządek w tym wyniszczonym świecie, władzę dyktatorską sprawuje wojsko kierowane przez tajemniczy byt, rezydujący w gigantycznej wieży. Wszelkie przejawy buntu są krwawo tłumione, a wybranych dysydentów przewozi się do tajemniczego Centrum Sieci. 

Ale jest też niewielka społeczność nomadów, żyjących na pustyniach poza megamiastami. Ludzi twardych, lecz uczciwych; utrzymujących się głównie z hodowli roślinożernych dinozaurów i handlu wymiennego. Ludzi wyznających proste wartości, takie jak współpraca, wymiana i dobro ogółu, chętnie wspierającego jednostki – bo nawet gdy ktoś traci dobytek życia, to nie zostaje z tym faktem sam. Kimś takim jest jeden z młodych ranczerów o imieniu Jarr, który pogania swoje rodzinne stado na wielki targ. Pech dopada go w momencie, gdy próbuje okiełznać niesfornego samca, który oddalił się od reszty trzody. Mniej więcej wtedy uszkodzona ciężarówka meteorologiczna przejeżdża obok reszty dinozaurów i przez przypadek zabija całą gromadę impulsem elektrycznym. Po burzliwej naradzie w oazie kupców, protagonista postanawia wyjaśnić sprawę i znaleźć winnych. Dlatego porzuca swoje dotychczasowe życie i udaje się w stronę najbliższego punktu kontrolnego, nie zdając sobie sprawy, w jak zawiłą intrygę zostanie niebawem wplątany…  

Jadaa!

Bardzo lubię historie, które zaczynają się od małej draki, gdzieś na końcu świata, a kończą czymś na kształt globalnej rewolucji. Mogłoby się wydawać, że to mocno wyeksploatowany schemat, jednak w niektórych przypadkach działa zaskakująco dobrze. Nie inaczej jest tym razem, bowiem Perriot rozpoczyna swoją opowieść od bardzo przyziemnych wydarzeń, kreując przy okazji ciekawe tło dla tego autorskiego dino-westernu. Popycha nieco naiwnego protagonistę w coraz bardziej złożone sytuacje, które tylko pozornie przerastają jego możliwości intelektualne. W ciekawy sposób zestawia surowy punkt widzenia nomadów z wyrafinowaną polityką AI, zarządzającą w tajemniczy sposób lewitującymi metropoliami.

Wszystko w multikulturowym sosie tematycznym, charakterystycznym dla komiksów frankofońskich. Akcja pędzi do przodu, bohaterowie dosłownie przemykają przez kolejne kadry, a my wraz z nimi odkrywamy tajemnice Sieci. Klawo i bez trzymanki. Właściwie jedyna kwestia, do której realnie mogę się przyczepić, to wydźwięk zakończenia, które sprawia wrażenie czegoś tworzonego na szybko i troszkę bez pomysłu na szerszą pointę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jest to utwór na miarę takiego Incala i tamtejszego finiszu, bo na rynku komiksowym chyba mało co się do niego aktualnie zbliżyło. Aczkolwiek wydaje mi się, że przy odrobinie delikatnego tuningu epilog mógłby trochę mocniej potrzepać głową niejednego czytelnika. 

Od strony technicznej, Negalyod to również dosyć ciekawy utwór, korespondujący z twórczością Moebiusa czy Bilala pod względem struktury kadrów i przede wszystkim ilości detali, jednak stawiający na zupełnie inny typ kreski i szrafu. Na początku tzw. drgające rysunki mogą trochę denerwować (szczególnie kogoś, kto zawodowo rysuje), lecz po kilku stronach wpadamy w sidła zastawione przez autora i zaczynamy żyć dynamicznym ujęciami z życia Jarra. Zrobiłem nawet mały test: przekartkowałem album jeszcze raz po zakończeniu. I ku memu zdziwieniu, dostrzegłem sporo nowych detali, które wcześniej jakoś mi umknęły. Być może jeszcze kiedyś wrócę do tej opowieści, by znowu odnaleźć w niej coś zaskakującego. 

fot. własne

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook