Metal Gear Survive

Głód jest najlepszym kucharzem. Czasem bywa i grabarzem.

Autor: Owen

gry

Ciężko mówić o współczesnej fantastyce i jednocześnie pomijać temat gier komputerowych. Tym bardziej, że kilku twórców i reżyserów z szeroko rozumianego Gamedevu to prawdziwe gwiazdy futurystycznej narracji. 

I choć powyższe stwierdzenie może się wydawać nieco abstrakcyjne – szczególnie dla kogoś nieznającego branży – to taka jest teraz rzeczywistość. Dzisiejsze gry to niezwykle złożone programy, które oprócz przyjemnej mechaniki rozgrywki, bardzo często wciągają graczy w swój świat za pomocą angażującej fabuły i możliwości dokonywania wielowymiarowych wyborów. Niektóre z nich można z powodzeniem określać mianem interaktywnych filmów, doświadczanych w domowym zaciszu, które ostatecznie bardzo trudno sklasyfikować. Z czego to wynika? 

Moim zdaniem z rzetelnego dopinania założeń fabularnych przez grono zaangażowanych twórców, w czym przoduje m.in. Hideo Kojima – niezwykle interesujący wizjoner-introwertyk, znany głównie z ciekawej i niejednoznacznej serii o bazowym tytule Metal Gear. Lecz nawet ktoś tak potężny i teoretycznie nietykalny w tej branży, może w pewnym momencie odczuć potężny wicher zmian. Zatem Kojima, po prawie trzech dekadach współpracy, opuścił łono macierzystej firmy, powołując do życia własne studio deweloperskie. Jego odejście z Konami wywołało lawinę spekulacji, zarówno na temat relacji interpersonalnych w firmie, jak i w kwestii przyszłości rozwijanych projektów. Efektem zmian był tworzony naprędce i trochę w innym stylu spin-off Metal Gear, noszący podtytuł Survive.    

Po katastrofie, jaka spotkała oblężoną twierdzę Mother Base, ostatnie oddziały MSF wróciły na miejsce kaźni, by zebrać i pochować ciała zabitych żołnierzy. W trakcie oględzin specjaliści z UN postanowili oddelegować do zbadania ciało jednego z komandosów, który został niemal wessany w otwartą dziurę międzywymiarową. Toteż pokieraszowane zwłoki młodziana zostają zapieczętowane w stalowej trumnie i trafiają do rządowego ośrodka badawczego, gdzie dochodzi do serii dziwnych eksperymentów. Gdy po jakimś czasie bohater nagle otwiera oczy, jest mocno zdezorientowany i zasadniczo – poza dziwną implozją nad platformą wiertniczą – nie pamięta, jak trafił na dziwną polanę. Jego budzikiem i zaraz pierwszym przewodnikiem po Dite zostaje niejaki Goodluck, który prowadzi go przez pierwsze zadania i przeszkody, mogące zagrozić jego zdrowiu lub nawet życiu.

Bardzo szybko okazuje się, że do przetrwania w tym dziwnym świecie/wymiarze potrzebna będzie znajomość podstawowych zasad survivalu i racjonalnego gospodarowania zasobami. Umownie zakładamy, że nasz super wojak nie pamięta swojego przeszkolenia, ani nie ma odpowiedniej kondycji, więc trzeba mu troszkę pomóc. I tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt, bo dla znakomitej większości ludzi najbardziej podstawowym odruchem będzie zadbanie o czynniki zapewniające możliwość przetrwania na płaszczyźnie fizjologicznej, czyli zdobycie czystej wody, pokarmu, jakiegoś dachu nad głową oraz broni do odganiania ewentualnych drapieżników. Natomiast w omawianej grze kolejność zdobywanych umiejętności i dóbr jest wprost odwrotna do zdroworozsądkowego podejścia każdego normalnego człowieka. Według twórców najważniejszy jest oręż, przydatny już na starcie podczas pierwszego – dodam od siebie, że całkiem strasznego – starcia z dziwnymi post-ludzkimi bytami.

Dopiero potem uczymy się polować i przyrządzać jedzenie. Aczkolwiek i tym razem nie przebiega to w takiej kolejności, jakiej moglibyśmy się spodziewać, bo, po pierwsze, zdobywanie wysokokalorycznego pokarmu (czytaj: mięsa) wygląda dosyć karykaturalnie i ogólnie na pierwszych etapach gry jest niezwykle uciążliwe; a po drugie, nasz bohater jest permanentnie głodny. Przepraszam, źle się wyraziłem – on jest wygłodzony niczym cały legion żołnierzy i w przeliczeniu na jeden z naszych ziemskich dni, potrafi zjeść dwie pieczone owce, trochę jarzyn i owoców, zapijając to kilkoma butelkami brudnej wody. Tak, dokładnie, brudnej wody z okolicznej sadzawki, ponieważ umiejętność filtrowania i gotowania nabywa dopiero po jakimś czasie. Więc nie dość, że protagonista je jak smok, to jeszcze zaczyna chorować z powodu bakterii w spożywanych płynach.

No dobrze, załóżmy, że nauka przetrwania oraz umiar w jedzeniu i piciu nie są atutami sterowanego przez nas komandosa, toteż w kwestii stale brakującego mięcha musimy od czasu do czasu korzystać ze sprytnej sztuczki z zapisywaniem i restartowaniem gry. Chciałbym móc napisać, że sytuację ratuje skonstruowanie podstawowego łuku, ale to działanie odbywa się dopiero po jakimś czasie, przez co pozostaje nam bieganie z dzidą lub jakąś maczetą. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, jak wygląda system walki. Wyobraźcie sobie Alloy z Horizon Zero Dawn, która zalicza trafienia tylko wtedy, gdy jej amunicja uderza w bardzo małą i odgórnie zdefiniowaną strefę dopasowania na ciele targetu. Albo Kratosa z God of War, który zyskuje tylko wtedy, gdy jego broń 'namierzy’ w specjalnym trybie cel. A teraz dodajcie do tego hordy przeciwników, którzy nie cackają się z graczem, a wyjdzie Wam naprawdę dziwny i w sumie nieprzyjemny system szermierki, generujący sporo problemów. W tym kilka zgonów. Może dla niektórych osób jest on w pewnym stopniu zjadliwy, ale dla mnie to jest jakieś totalne nieporozumienie.  

A gdy już przebrniemy przez ten niezwykle męczący początek (na etapie którego odpadnie pewnie połowa przypadkowych graczy), to przygoda zaczyna się powoli rozkręcać i teoretycznie, zmierza w stronę ciekawszy rozwiązań. Stabilizacja żywieniowa, zestaw warsztatów oraz liczne grono pomocników mocno podkręcają tempo działań, wspieranych przez frapującą fabułę. Nasz protagonista zaczyna eksplorować odległe zakątki mapy, gdzie napotyka całą masę obiektów i coraz potężniejszych wrogów, z głównym bosem na czele (moje pierwsze spotkanie z Lordem Pyłu wyglądało naprawdę przerażająco i przywodziło na myśl najgorsze wizje z opowiadań Lovecraft’a). Aż w pewnym momencie dociera do nas, że system zadań i questów pobocznych zaczyna się powtarzać, sprowadzając całą rozgrywkę do schematu kilku podobnych typów misji. Owszem, bywają wyjątki, ale całość zaczyna po jakimś czasie nużyć i zjada swój własny ogon. Ostatecznym ciosem okazuje się bardzo dziwne zakończenie, sprawiającego wrażenie otwartego, tudzież urwanego w dziwnym momencie, z braku pomysłu na ciąg dalszy. 

Mając na uwadze wszystkie powyższe zależności, warto sobie zadać najważniejsze pytanie: do kogo właściwie kierowana jest ta gra? Fani Snake’a i Kojimy są wkurzeni na Konami, przy czym otwarcie deklarują swoją niechęć do omawianego tytułu. Miłośnicy cyfrowego survivalu odbiją się od dziwnego i trochę nielogicznego systemu zarządzania umiejętnościami oraz zasobami. A przeciętni gracze, przyciągnięci obietnicą ciekawej historii i klawej rozgrywki, w dużej mierze odpuszczą sobie kulawy gameplay już pod dwóch lub trzech godzinach monotonnych samouczków. Więc kto ostatecznie podejmie rękawice, by zmierzyć się z okropieństwami świata Dite? Gracze preferujący multiplayer, na których stawia wydawca? Być może, ale oni mają dzisiaj Fortnite i PUBG, więc kiepsko to widzę…    

źródło foto: 1

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook