Kids in Trouble

Część pierwsza - w stronę gwiazd

Autor: Owen

felietony

Gdy w trakcie jakiejś rozmowy zaczynam nawiązywać do czasów swojego dzieciństwa i rozprawiam o kinie przygodowym z młokosami w tle, bardzo często używam zwrotu Kids in Trouble. Sęk w tym, że takie określenie nie funkcjonuje w oficjalnej terminologii branżowej.  

Dlaczego? Tego akurat nie wiem, ale może to dobry moment, by to zamieszanie wyjaśnić. Albo przynajmniej spróbować zrozumieć genezę powstania ów magicznego pojęcia, nawiązując przy okazji do określeń pokrewnych, takich jak Young Adults czy Parents Guide, z którymi Kids in Danger ma pewne konotacje. Należy przy tym pamiętać, że wymienione przeze mnie terminy dzieli solidny kawałek historii, bo o ile kontrowersyjna łatka PG-13 jest standardem względnie nowym (o czym poniżej), to pierwsze wzmianki o szeroko rozumianym Young adulthood sięgają aż 1802 roku. To własnie wtedy brytyjska pisarka i specjalistka w zakresie literatury dziecięco-młodzieżowej Sarah Timmer dokonała pierwszej próby zdefiniowania gatunków literackich, odpowiadających poszczególnym kategoriom wiekowym.

Na łamach wydawnictwa o nazwie The Guardian of Education, poświęconego wychowaniu i kształtowaniu ówczesnej młodzieży, postulowała utworzenie dwóch nowych przedziałów: Books for Children dla dzieci poniżej czternastego roku oraz Books for Young Persons, dedykowanego młodzieży pomiędzy czternastym, a dwudziestym pierwszym rokiem życia. Niezależnie od jej działań, chwilę później na rynku wydawniczym debiutowały pierwsze powieści kierowane stricte do młodszego czytelnika, takie jak Oliver Twist, Alice in Wonderland, The Adventures of Tom Sawyer czy Jungle Book, odnoszące niemałe sukcesy sprzedażowe. Jednak nadal były to dzieła bez jasnego rozdzielenia na kategorie wiekowe, gdyż wspomniany podział zaczął realnie funkcjonować dopiero ok. 1920 roku, gdy odbiorcy dostrzegli jego zalety. To z kolei pociągnęło za sobą powstawanie całej masy utworów, do których oprócz książek można dzisiaj zaliczyć komiksy, słuchowiska radiowe, seriale i oczywiście kino. 

Lecz nawet znajomość tych faktów ciągle nie pozwala na wskazanie ostatecznej definicji zjawiska Dzieciaków w Opałach. Głównie dlatego, że kategorie wiekowe wplatane w ten nurt nie mają sztywnych ram bazowych i czasami dotykają swoją tematyką jeszcze dzieci, by podczas innego seansu absorbować uwagę wczesnych nastolatków, tudzież dorastającej młodzieży. Spory rozstrzał tematyczny to również szeroka oferta fabularna, co z kolei prowadzi do jeszcze jednego podziału, związanego z samymi gatunkami filmowymi. I tak dalej, i tak dalej. Można mnożyć kolejne filtry i komplikować sobie życie. Tylko po co? Na przekór wszelkim trudnościom, spróbuję przedstawić swój punkt widzenia i zaprezentuję subiektywną listę utworów filmowych (głównie z przedostatniej dekady zeszłego milenium, powiązanych w jakimś stopniu z fantastyką), które moim zdaniem warto poznać lub odświeżyć w kameralnym gronie przyjaciół.       

W stronę gwiazd

Druga połowa lat siedemdziesiątych XX w. była dla Stevena Spielberga czasem 'twórczej hossy’ i zarazem świetnym okresem do kreatywnych eksperymentów. W 1975 nakręcił przerażające Jaws, ustanawiając przy okazji kilka rekordów w box-office, by dwa lata później zaskoczyć widzów równie ciekawym, choć zupełnie innym tematycznie dziełem pt. Close Encounters of the Third Kind. Jednak nieprawdopodobny sukces filmu Star Wars: Episode IV – A New Hope, autorstwa jego bliskiego przyjaciela Georga Lucasa, uświadomił Spielbergowi, jak ogromny potencjał drzemie w kinie przygodowym, kierowanym przede wszystkim do młodszego grona odbiorców popkultury. I choć reżyser nie odpuścił mocniejszych projektów, takich jak mroczna kontynuacja przygód Indiany Jones’a czy debiut śmieszno-strasznych Gremlinów (przez które powstała krytykowana kategoria PG-13), to ostatecznie postanowił się zmierzyć z innym typem wyzwania. 

Jedenastego czerwca 1982 roku amerykańskie kina dopadła prawdziwa gorączka – wszyscy chcieli jak najszybciej obejrzeć film o frapującym tytule: E.T. the Extra-Terrestrial. Przygody paczki dzieciaków wchodzących w przyjacielską relację ze śmiesznie wyglądającym kosmitą okazały się tak wielkim hitem, że nagle każdy młodzian w USA chciał mieć BMXa i czerwoną bluzę z kapturem, a sam obraz zdobył szczyt finansowego podium, z którego ustąpił dopiero jedenaście lat później za sprawą innej produkcji Spielberga, czyli cudownego i praktycznie niestarzejącego się Jurrasic Park. Praca nad utworem zapoczątkowała też szereg przyjacielskich relacji pomiędzy młodziutkimi aktorami, a pomysłowym reżyserem, czującym presję i rodzicielską odpowiedzialność wobec ich niezwykle delikatnych osobowości. 

Dlatego część z nich trafiła do innych projektów Stevena, z których warto przypomnieć powstający równocześnie do ET… utwór w reżyserii Toby’ego Hoopera, zatytułowany Poltergeist. I o ile przygody ciamajdowatego kosmity mogły obrazować tzw. Amerykańską idyllę na przedmieściach, to nawiedzony dom w Simi Valley był świetnym przykładem zaprzeczenia tej tezy. Okazał się również przekleństwem dla dwójki spośród aktorek, które straciły życie niedługo po premierze pierwszej części. Zła passa dotknęła także samego maestro, oskarżanego przez konkurencję o bycie figurantem na stołku reżyserskim z inicjatywy Spielberga, co oczywiście nie miało nic wspólnego z prawdą, a także nie przełożyło się na jego późniejsze dokonania. Ale już na stałe przykleiło mu pewną łatkę w środowisku branżowym. 

Pech na castingu dotknął też Roberta Zemeckisa, chcącego zrealizować młodzieżową przygodę z czasowymi zawirowaniami w tle. Głównym bohaterem jego dzieła miał być niepozorny nastolatek, który przez przypadek odkrywa metodę podróży w czasie i wraz ze swoim przyjacielem, szalonym profesorem Brown’em, cofa się o kilka dekad wstecz, do czasów Elvisa Presleya. Niestety wytypowany przez producentów Eric Stolz nie potrafił wczuć się w rolę i po kilku tygodniach zdjęć zrezygnował na rzecz innego młodziana z aktorskimi aspiracjami (umiejącego jeździć na deskorolce), który nie tyle zagrał szalonego nastolatka, tylko się nim stał. Mowa oczywiście o Michaelu J. Foxie, który nawet dzisiaj, po przeszło trzech dekadach od zagrania tej roli, dla wielu osób nadal jest przede wszystkim Marty’m McFly z Back to the Future.     

Lecz zanim Fox został międzynarodową gwiazdą kina młodzieżowego, przez kilka lat udzielał się w popularnym sitcomie pt. Family Ties, na planie którego poznał m.in. świetnie zapowiadającego się aktora dziecięcego – Rivera Phonix’a. I w czasie, gdy zapracowany 'McFly’ próbował łączyć ze sobą kilka etatów (kosztem zdrowia i wolnych weekendów), pochodzący z Oregonu chłopak został zaproszony do współpracy przy najnowszym filmie Joe Dantego pt. Explorers, gdzie poznał inną gwiazdę współczesnego Hollywood, Ethana Hawke. Chłopcy zaprzyjaźnili się na planie, gdzie przeżyli fascynującą przygodę – wcielili się w grupkę przyjaciół zafascynowanych geek-kulturą, którzy niechcący odkryli możliwość tworzenia specyficznego pola siłowego i za jego pomocą wyruszyli w stronę gwiazd.

Statki kosmiczne i niesłychanie szybkie podróże międzyplanetarne to motyw przewodni innego, równie kultowego już dzisiaj filmu pt. Flight of the Navigator, opowiadającego o bardzo dziwnej, ale równie ciekawe przygodzie chłopca o i imieniu David. Co go spotkało? Pewnego dnia Freeman junior został porwany i zniknął na osiem ziemskich lat. Po powrocie w ojczyste strony bohater odkrywa, że wszyscy wokół zdążyli się zestarzeć, a on nie pamięta niczego z czasu swojej nieobecności. Rzecz jasna, w trakcie opowieści poznajemy całą (momentami dosyć brutalną) prawdę, a młody nawigator przeżywa na zmianę fale ekscytacji i mocnego stresu. Dużo spokojniejszy wydaje się za to protagonista z filmu D.A.R.Y.L., który pilotuje nowoczesne samoloty, wzorowo rozwiązuje wszystkie testy matematyczne i nie boi się żadnego wyzwania. Jest sympatyczny i uprzejmy, a my, jako widzowie, dopiero po jakimś czasie poznajemy prawdę na temat jego pochodzenia i kibicujemy w ostatecznej rozgrywce, na śmierć i życie.   

Małolaty, imprezy i gry video 

Rozrywka to kolejny temat, który dosyć mocno eksploatowały ówczesne wytwórnie filmowe. Pierwszy boom na gry komputerowe, późniejszy krach na rynku i restart mody na automaty Arcade, a nawet mordercza walka pomiędzy dostawcami sprzętu nie ostudziły emocji wśród grona młodocianych graczy, którzy czuli się już na dobre rozkręceni dzięki produkcjom pokroju Tron’a czy WarGames. Oba tytuły wywołały również sporo kontrowersji w czasie swoich debiutów. I choć oskarowa awantura o technologię użytą podczas produkcji utworu Disney’a wydawała się dosyć poważna, to jednak obraz Johna Badhama stał się tematem gorących dyskusji (nie tylko w fandomie), głównie z powodu zawoalowanej krytyki rządów Ronalda Regana i nawiązań do zimnej wojny. Grający na automatach (i nerwach nauczycieli) Matthew Broderic przyciągnął do kin komplet młodocianej widowni, ale tak naprawdę pomógł twórcom obrazu zadać kilka otwartych pytań, związanych z bezpieczeństwem.  

Automaty z grami miały też swoich wrogów. W 1983 roku stały się przedmiotem awantury w młodzieżowym filmie Joysticks, który w amatorskim stylu łączył ze sobą tematykę grania, zabawy i pierwszych kontaktów seksualnych, w dosyć nachalnym stylu, przeciwstawianych dobremu samopoczuciu lokalnej społeczności purytanów. Ostatecznie, ta pełna stereotypów i zwrotów akcji komedia kończy się tak, jak powinna, a widzowie dostają jasny przekaz, że bycie graczem to w zasadzie nic złego. Podobnie myślał Lance Guest, wcielający się w rolę nieco wyobcowanego nastolatka w produkcji pt. The Last Starfighter, gdzie jako Alex bardzo lubił eksploatować pulpit jedynego automatu na swoim rodzinnym osiedlu kamperów. Wypada dodać, że pomimo bardzo krótkiego czasu na zdjęcia, cały film był i nadal wydaje się niezwykle dopracowany pod względem fabularnym i wizualnym (jeśli mówimy o kinie przygodowym). Wciągająca przygoda, piękne efekty specjalne, kolejna wariacja na temat DeLorean’a i naprawdę nowoczesna gra w technologii trójwymiarowej, która w rzeczywistości nigdy nie istniała to tylko kilka argumentów, by sprawdzić ten wspaniały i inspirujący film.

Podobnie rzecz ma się z troszkę starszą produkcją o tematyce gier pt. The Wizard, która ujrzała światło dzienne pięć lat później. I co ciekawe, choć była jedną wielką i trochę niezamierzoną reklamą Nintendo oraz ich ówczesnego hitu – systemu konsolowego NES – nie odniosła oczekiwanego sukcesu, a wielkie N kręciło nosem już chwilę po premierze. Oczywiście nie była to żadna katastrofa wizerunkowa, co mogłoby sugerować zadufane w sobie kierownictwo japońskiego giganta, oczekujące dzieła na miarę E.T. Ale dla znakomitej większości dzieciaków z całego świata, frapująca przygoda i kończący ją turniej wyglądały jak sceny żywcem wyjęte z marzeń. Nic dziwnego, że nawet po latach film sprawia wrażenie bardzo emocjonalnego i dobrze zagranego, skoro obsadę stanowili sami weterani kina młodzieżowego tamtej dekady, z Fredem Savage’em i Christianem Slaterem na czele. 

Koniec części pierwszej. Ciąg dalszy nastąpi. 

źródło foto: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook