Blame

Futurystyczny western w cyberpunkowym wydaniu

Autor: Owen

filmy

Z anime mam jeden zasadniczy problem – im więcej tytułów wchłaniam, tym bardziej czuję nieokiełznany ogrom tego fantastycznego zjawiska, które stale nęci mnie czymś nowym.  

I żeby zobrazować ów problem, podpowiem, że staram się jakoś zawężać obszar swoich poszukiwań. Obecnie interesują mnie głównie produkcje fantastyczne, z naciskiem na mecha, cyberpunk i kosmiczne wojaże, co i tak daje setki potencjalnych tytułów do sprawdzenia. A czas nie jest przecież z gumy, więc trzeba sobie ten przestwór z dobrami w jakiś sposób reglamentować. Toteż staram się jak mogę, ale za każdym razem, gdy już dotrę do końca danej serii, to gdzieś w strumieniu sieciowych informacji zamajaczy mi akurat jakaś zajawka, tudzież frapująca okładka, przedstawiająca coś potencjalnie wartego poznania. No i potem muszę to sprawdzić. 

A gdy dodam do tego jeszcze słabość wobec klasycznych, często mocno już wiekowych serii, to wskazówka w moim zegarku zaczyna się wyginać w odwrotną stronę i próbuję wygospodarować z czasoprzestrzeni kilka dodatkowych chwil. Bardzo nad tym ubolewam, że nie jestem w stanie mówić i pisać o wszystkim, co mnie interesuje. Lecz co jakiś podrzucam Wam tytuły warte sprawdzenia, począwszy od klasyków, takich jak Cyber City OEDO 808, przez Ghost in The Shell: Arise, aż po całkiem nowe, równie wciągające utworu w stylu Knights of Sidonia. I właśnie ten ostatni tytuł posłuży mi za trampolinę do reszty wpisu…

…a właściwe do próby opisania wrażeń z seansu nowej produkcji pt. Blame, dostępnej od niedawna na platformie Netflix. I może od razu zaznaczę od tego, że nie miałem jeszcze okazji dotknąć mangowego pierwowzoru, więc niniejszy wywód będzie się opierał tylko i wyłącznie na w/w animacji w reżyserii Hiroyuki Seshity. Dodajmy, że animacji bardzo mocno nawiązującej swoją oprawą audio-wizualną i stylistyką do przytoczonych wyżej Rycerzy z Sidoni, co akurat dla mnie jest ogromnym plusem. I podobnie jak w przypadku tamtego dzieła, sytuacja wyjściowa nie należy do optymistycznych, ponieważ ludzkość ulegnie w przyszłości bardzo poważnym perturbacjom. 

W bliżej nieokreślonej przyszłości mocno rozwinięta cywilizacja homo-sapiens doprowadzi do zagęszczenia siedlisk urbanistycznych, łączących się z czasem w wielkie struktury metropolitalne, które z kolei zaczną formować jedno ogromne giga-miasto. Twór tak niewyobrażalnie wielki i złożony, że szczyty najwyższych kondygnacji będą sięgały chmur, a obsługę technologiczno-logistyczną przejmie na siebie sztuczna inteligencja. Niestety dla mieszkańców, coś niewytłumaczalnego doprowadzi do błędu w jej kodzie źródłowym, a w konsekwencji, do holokaustu na niespotykaną dotąd skalę.

Jakiś czas później, gdy ta brutalistyczna struktura dogorywa pod względem organicznym, a jednocześnie cały czas zyskuje nowe elementy, budowane przez zafiksowane roboty-giganty, ostatnie przyczółki ludzi, nazywane nie bez powodu wioskami, próbują przetrwać i walczą z najbardziej ludzkim odruchem – głodem. Aż w końcu, permanentny brak zapasów w takiej oazie spokoju popycha grupę młodych osób do poszukiwań na własną rękę, co oczywiście skończyłoby się w dosyć przewidywalny sposób, gdyby nie interwencja tajemniczego mężczyzny, który rozprawia się z mechanicznymi agresorami w swobodnym stylu. W ramach podziękowania, pokieraszowani ludzie zapraszają go do siebie, nie wiedząc, że to dopiero początek ich problemów.

Ciężko powiedzieć, jak bywa oceniany pierwowzór i do jakich aspektów popkultury aspiruje, choć słyszałem, że to bardzo wymagająca pozycja z europejskim sznytem. Trudno mi w to uwierzyć, bo animowany Blame to dla mnie klasyczny western w futurystycznym wydaniu. Bez kapeluszy i rewolwerów, ale za to z domieszką elementów cyberpunk oraz współczesnego kina post-apo w typowo millerowskim wydaniu. I z naciskiem na trochę inne akcenty fabularne, gdzie zamiast odkupienia, tudzież paliwa, tajemniczy bohater szuka człowieka z Sieciowym Genem Dostępu, pozwalającym dotrzeć do zafiksowanego systemu miasta. 

W trakcie swojej wędrówki spotyka grupkę tzw. zwyklaków, którzy nie mogą sobie poradzić z jakimś problemem. Ich drogi krzyżują się dosyć niespodziewanie, a z biegiem czasu umowna symbioza zaciska pętlę wzajemnych zależności, z których korzystają prawie wszyscy. Niby prosta historia, oparta na klasycznym schemacie, jednak skłaniającą w kilku momentach do myślenia. Głównie w kontekście psychologii percepcji konkretnych wzorców postaci i kierujących nimi motywów, a także w oparciu o regres technologiczny, wynikający z izolacji i upływu czasu – od upadku cywilizacji minęły setki lat, więc to, co niegdyś było znane i powszechne, obecnie bywa postrzegane jako demoniczne gusła i fantazmaty. Czyli klasyka z historii. 

Będę szczery i napiszę wprost, że nie jest to tytuł, który mnie jakoś porwał i zaskoczył, ale też nie zanudził, a przede wszystkim nie zamęczył infantylnym kreowaniem postaci, co się niestety bardzo często zdarza w anime. To raczej taki solidny średniak, oscylujący gdzieś w okolicy modnej ostatnio tematyki maszyn poszukujących tożsamości i mający ogromny potencjał na rozwijanie ciekawego, niezwykle przytłaczającego świata, który twórcom udało się w plastyczny sposób przenieść z komiksu na duży ekran. A że jest to pozycja dostępna w ofercie wielkiego N, to chyba więcej nie muszę już pisać.     

źródło foto: 1

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook