Fantastyczne kasety magnetofonowe

Gdzie te soundtracki z ulubionych kaset?

Autor: Owen

felietony

Żyjemy w naprawdę ciekawych czasach. Jeśli nie liczyć politycznych awantur, to mamy w Polsce względny spokój, wolny wybór i otwarte granice, a producenci dóbr wszelakich coraz częsciej walczą o naszą uwagę korzytnymi i dopasowanymi ofertami, miast tworzyć gadżety z wyższej półki tylko dla wybranych.

Dużo się dzieje i wiele można. Dla jednych to kara i rozmiana na drobne, dla innych świetna okazja do realizowania swoich projektów czy pasji. Dostępność wielu towarów jest dla nas w XXI wieku czymś tak oczywistym, że każde zaburzenie ekosystemu konsumpcyjno-informacyjnego jest traktowane przez młode społeczeństwo jak zamach stanu. I super, ja z takiego obrotu spraw się bardzo cieszę, bo choć ciałem i duchem jestem młody, to pamięcią sięgam aż do czasów eksplozji możliwości z 1989 roku, gdy tak naprawdę wszyscy wszystko nagle chcieli, ale mało kto miał.  

Lecz nie o sytuacji geo-politycznej chciałem prawić, bo ta się zmienia jak w kalejdoskopie; bardziej interesuje mnie jeden z jej czynników, czyli zwykła, przyziemna konsumpcja. Bo trzeba zauważyć, że akurat ta nabrała w ostatniej dekadzie zupełnie nowego kształtu i rozwinęła swoje macki na nowe, dotąd nie eksplorowane obszary. Jako świetny przykład takiej formy ekspansji wskazałbym m.in. rynek muzyczny, który jeszcze wczoraj był całkowicie uzależniony od kaprysów wydawnictw i wszechpotężnych korporacji medialnych, celujących w ilość sprzedanych krążków, a obecnie rozwija się niezależnie, viralowo i głównie poprzez usługi stream’ujące. Już nikt nie ściąga z sieci mp3’ójek, które dekadę temu rozsadzały branże od środka (również w tym pozytywnym znaczeniu). Dzisiejsza młodzież słucha muzyki via smartfon, korzystając przy tym z ofert dostawców, takich Spotify, Tidal czy Apple/Google Music. Tak jest po prostu wygodniej.

Ale słucha jej często bezrefleksyjnie, przypadkowo i przede wszystkim – trochę na ilość. Nie jest to jakiś ogólny zarzut, wszak każdy lubi co innego i czasem odtwarzanie muzyki „w tle” jest po prostu bardzo wskazane. Nie mniej jednak, gdy widzę swoich przyjaciół, którzy na spersonalizowanych kontach przewijają miliony utworów w ciągu roku, to zastanawiam się, ile z tych dźwiękowych produkcji są w stanie na dłużej zapamiętać. Bo gdy ja korzystałem ze swojego ulubionego Walkman’a i słuchałem muzyki prosto z zapomnianych dzisiaj kaset magnetofonowych, to znałem na pamięć prawie każdy odtwarzany utwór. Oczywiście nie twierdzę, że słuchanie w kółko kilkudziesięciu albumów było czymś normalnym, jednak wynikało z ogromu potrzeb i jednocześnie małych możliwości.

Co ciekawe, niemal połowę z posiadanych przez mnie nośników stanowiły ścieżki dźwiękowe do różnych filmów, głównie tych o tematyce fantastycznej. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych każdy chciał być jak Will Smith w Man in Black, co drugi chciał ratować piękną Leelou z Fifth Element, a przynajmniej kilka z moich koleżanek marzyło o jakiejś dalekiej podróży, najlepiej w gronie rodziny Robinsonów z filmu Lost in Space. I może się teraz odrobinę wygłupię, ale poznając tak dobrze soundtracki konkretnych produkcji, czułem dużo mocniejszą więź z danym dziełem. A już na pewno z poszczególnymi scenami, bo elementy rozrywkowej układanki zazębiały się dla mnie w spójną całość. Dzisiaj troszkę  mi tego brakuje – a jednocześnie ubolewam nad tym, że często świetnie przygotowane oprawy muzyczne popadają w zapomnienie zaraz po napisach końcowych danego seansu. Szkoda.

Zobacz również

After Yang

Nie ma czegoś bez niczego...

filmy

Deathloop

Zapętlona zabawa w Kotka i Myszkę

gry

Gnoza

Michał Cetnarowski

literatura

Diuna

Strach to zabójca umysłu

filmy

Top 7 filmów z 2021 roku

Subiektywne zestawienie najlepszych filmów fantastycznych

filmy

Wejdź na pokład | Facebook